[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie, na Ko Samui.- Turysta?- Owszem.Ksiądz pokręcił głową z powątpiewaniem.- Niech pan się ma na baczności.Atmosfera nie jest tam zbyt dobra.Nie wszystkie miejsca KoSamui są godne polecenia.Amerykanin?- Nie, Włoch.Ksiądz otworzył szeroko oczy i uśmiechnął się radośnie.- Włoch! Tak jak ja!Potok włoskich słów wypłynął z ust mężczyzny urodzonego w Palermo.Skąd pochodzi Carvalho?Z Mediolanu, odparł w najlepszej włoszczyznie, jaką mógł sobie przypomnieć, zastrzegając jednak:- Od wielu lat pracuję w Nowym Jorku i prawie zapomniałem włoskiego.- Ze mną jest podobnie.Od dwudziestu lat jestem misjonarzem w Bangkoku.W tych dniachskładam wizytę w parafiach tej części kraju.Jadę do Ban Don.Właśnie, na Ko Samui jest katolickiksiądz, dam panu jego dane, może pan się z nim spotkać.Na szczęście ksiądz miał dużo do powiedzenia i z powodu śpiących pasażerów obaj mówiliszeptem, dzięki czemu Carvalho mógł ukryć niedostatki swojej włoskiej wymowy.Zbliżali się doświatła, detektyw wywnioskował z tego, że dojeżdżają do jakiejś ważnej stacji.Kolejarz otworzył drzwi,łączące korytarz z platformą do wysiadania.Carvalho skierował w tamtą stronę swoją walizkę, ksiądzposzedł w jego ślady.Pociąg tracił prędkość, wreszcie zatrzymał się ze zgrzytem kół.Wagonpierwszej klasy był ostatni i pasażerowie musieli przeskoczyć przez kamieniste umocnieniapodkładów, a pózniej dojść między torami do ścieżki, prowadzącej na stację.Kiedy byli na miejscu,ksiądz zaczął żegnać się z Carvalhem, dając mu radę:- Jeżeli wezmie pan taksówkę do Ban Don, niech pan nie płaci więcej, niż siedemdziesiąt bahtów.Między pięćdziesiąt a siedemdziesiąt.- Skoro ksiądz wybiera się do Ban Don, możemy pojechać razem.Ksiądz czekał na tę propozycję, uśmiechnął się z satysfakcją.Dwudziestu paru turystów kłębiło sięwokół taksówkarzy.- Zaczekajmy, aż cudzoziemcy napchają im kieszenie.Potem załatwimy tańszy kurs.- 118 - Carvalho odwrócił się, by obserwować odpoczynek pociągu i pierwsze znaki zapowiadające odjazd,widoczne w otoczeniu bestii, zaniepokojonej swoim własnym warkotem.Nie można już byłopowiedzieć, że lokomotywa gwiżdże: wyrzucała teraz z siebie bezosobowe prychanie, szydercze,harde i stanowcze, skierowane do spóznionych pasażerów.- Gotowe.Już mam taksówkę.Ksiądz przywołał gestem Carvalha, wpatrzonego w lokomotywę.Pociąg drgnął, jakby chciałsprawdzić swoją zdolność do ruszenia z miejsca, przesunął się lekko, a potem westchnął głęboko, bynapiąć mięśnie i wprawić je w ruch, nabrać szybkości, zamienić twarze podróżnych wyglądającychprzez okna w nieruchome portrety.Z walizką w ręku Carvalho zaczął iść w kierunku księdza, wciążpatrząc na cud odjeżdżającego pociągu.Dostrzegł nagle cień w jednym z okien, zamrugał powiekami izawrócił w stronę pociągu.Przez podwójną szybę ostatniego wagonu, w którym przyjechał do SuratThani, zobaczył jakąś kobietę i uznał, że jest uderzająco podobna do Teresy Mars.Ksiądz rozmawiał z taksówkarzem po tajsku, określając zdecydowanie cenę za kurs.Szofer patrzyłz żalem na swoich kolegów, którym dopisało szczęście i zabrali cudzoziemców, nie mówiących potajsku.- Niech pan wsiada.Co się stało? Ma pan zmartwioną minę.Carvalho wciąż medytował nad wyblakłym obrazem, który dojrzał za szybą.Bez wątpienia było tozłudzenie wzrokowe.- Jestem jeszcze trochę śpiący.Całe Surat Thani spało, z wyjątkiem karawany taksówek, która wyruszyła w stronę Ban Don.Ksiądzubolewał nad tym, że Carvalho będzie musiał długo czekać na prom.- Radzę, żeby popłynął pan promem o dziewiątej rano.Jest najszybszy, chociaż podróż trwa trzygodziny.Tylko co pan zrobi do tego czasu? Może pan odpocząć w hotelu.- Przespaceruję się po Ban Don.- Niewiele jest do zobaczenia.Ten port nie ma własnego stylu.Jedyna ciekawa rzecz to bazar.Znów ostrzegł Carvalha, by na Ko Samui miał oczy szeroko otwarte.Wyspa była niegdyś rajem naziemi i w pewnym sensie wciąż nim jest, ale zaczęli ją odwiedzać turyści, młodzi ludzie, szukającyprawdziwie rajskich doświadczeń.- Niektórym nie wystarcza rajski krajobraz i przywożą sobie strzykawki i heroinę.Kąpią się nago,wywołując zgorszenie miejscowych.- W państwie masaży ludzie oburzają się na nudystów?- Tak, chociaż to się wydaje niewiarygodne.Oni dokładnie wiedzą, czym jest rozpusta,przeznaczona wyłącznie dla turystów.Niektórzy cudzoziemcy chcą się osiedlić na Ko Samui.Mieszkatam jeden Hiszpan, Martinez.Carvalho wyczuł insynuację w słowach księdza.- I co z tym Martinezem?- Niech pan zapyta o niego na Ko Samui.Może pan zapytać katolickiego księdza.On panu powie.Martinez buduje dla siebie bungalow.Był żonaty z Włoszką albo z Tajką.Carvalho nie dosłyszał, bo jego uwagę przykuło światełko, którepojawiło się nagle na drodze; dalej stały postaci w mundurach, dające znaki taksówce.- Kontrola wojskowa.Cała strefa jest mocno kontrolowana.- Dlaczego?- Komuniści.Znowu pojawili się partyzanci.A dalej na południe, w prowincji Pattani, działa malajskapartyzantka islamska.Samochód zatrzymał się i latarka wtargnęła do środka, oślepiając pasażerów.Po chwili wycofałasię, ustępując miejsca pistoletowi maszynowemu.%7łołnierz wdał się w rozmowę z księdzem, Włochwysiadł z auta, otworzył bagażnik, po czym dwóch żołnierzy sprawdziło walizki.Ksiądz wrócił dosamochodu i pojechali w dalszą drogę.- Mam już tego dość.Zawsze to samo.- Partyzantka jest silna?- 119 - - Nie sądzę.Komuniści też nie chcą jej wzmocnić.Nie przyszła jeszcze pora na Tajlandię.Czasemużywają partyzantów, żeby przypomnieć, że jeśli chcą, mogą pokrzyżować plany rządowi iAmerykanom.W każdym razie, jak stwierdził ksiądz, komunistów jest więcej niż katolików.Kraj jest wprzeważającej części buddyjski, Tajlandia stworzyła jednak swoistą wersję religii, w której tradycyjnybuddyzm łączy się z trwałymi elementami animizmu.Dowodzą tego malutkie świątynie,przypominające zabawki, które stawia się przed domami.- Buddyzm, animizm i amerykański styl życia, który przywożą nie tylko sami Amerykanie, ale teżJapończycy, a przyjmuje się wśród ludności za sprawą Chińczyków.Chińczycy walczą o rynek jaksam diabeł.To wcielone diabły.Taksówka wjechała na ciemne ulice Ban Don i dotarła do portu, gdzie pierwsi przechodnie krążyliwokół promów, gotowych do codziennej pracy.Choć ksiądz jechał dalej, Carvalho uparł się, żezapłaci, prosząc Włocha, by przyjął tę skromną ofiarę na rzecz ewangelizacji Azji.- My, salezjanie, robimy, co możemy.Ale nie jest lekko.Jeśli nie ma się po swojej stronie wielkiejsiły, trudno jest prowadzić działalność duszpasterską.Obok taksówki czekał na Carvalha przedstawiciel jednej z kompanii przewozowych.Poprosiłdetektywa, by skorzystał z jego usług [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl