[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pragnął poddać sięoszałamiającemu uniesieniu.Dlaczego czuł, że ogarnia go paniczny strach?Dobrzy Boże, skąd wezmie siłę, by odwrócić się i odejść, by zostawić te oczy?Dlaczego od początku ignorował sygnał ostrzegawczy, jakim było pragnienieopiekowania się nią? Nie usłuchał intuicji i teraz był w niebezpieczeństwie.Onatakże.Podjął pracę u admirała, by wykonać swój plan, przypomniał sobie chłodno.Nic inikt nie może mu w tym przeszkodzić.Nawet uwodzicielska córka pracodawcy.Walcząc z własnym rozgoryczeniem, podniósł okulary i wsunął je na nos.OczyLucy pociemniały.Wyczuła barierę, jaka zaczęła ich nagle oddzielać.- Przedstawienie zaraz się skończy- powiedział szorstko, unikając jej spojrzenia.Zarzucił jej na ramiona swój płaszcz.- Lepiej wracajmy do domu, bo inaczejbędziemy zmuszeni wysłuchać kolejnego wykładu admirała.111 - Czy o czymś nie zapominasz?Zaniepokoił go wyzywający ton jej głosu.O rękawiczkach? - zapytał, unosząc brew.- A może o torebce?O posadzie.Już jej nie masz.- Założyła ręce na piersiach.-Moje położenie niepowinno cię interesować.Gerard popchnął ją na łóżko i oparł się nad nią, zamykając ją w pułapce ramion.Posłusznie opadła na poduszkę i patrząc mu w oczy, oblizała usta.Konał zpragnienia, by nie bacząc na konsekwencje, jeszcze raz ją pocałować.Nie zrobił tego.Pochylił się nad nią, tak że ich nosy prawie się dotykały i mruknął:- Niech Bóg ma nas w opiece, ale twoje położenie bardzo mnie interesuje.14Lucy zatkała koreczkiem kryształowy flakonik perfum, zastanawiając się, czyistnieje jakiś sposób, by zamknąć w buteleczce uczucia.Od kiedy jej ochroniarzodprowadził ją pod drzwi domu, ukłonił się i odszedł, nie zaznała chwili spokoju.Wzburzone emocje nie pozwalały zasnąć.Pierwszy raz w życiu żałowała, że niema przy niej matki, której mogłaby zwierzyć się z tajemnicy.Potrzebowała kogośstarszego, mądrzejszego, kto by pomógł jej pogodzić targające nią sprzeczneuczucia.Wytarła z marmurowego blatu toaletki rozsypany puder, po czym zaczęłanerwowo czyścić szczotkę do włosów.Mogłaby przynajmniej w swoim pokojuzaprowadzić jaki taki porządek.Wyczyściwszy szczotkę, podeszła do łóżka, byuprzątnąć leżącą tam pończoszkę.Może ojciec miał rację? Może rzeczywiście odziedziczyła po matce skłonność dohisterii? To tłumaczyłoby ciągłe zmiany nastroju, wahania między desperacją aegzaltacją.Zamknęła oczy, oddając się wspomnieniom.Znów poczuła na policzku muśnięciejego palców, szorstkość jednodniowego zarostu.Pończoszka wyśliznęła się z rękii upadła na podłogę.Myśli Lucy podążyły ku miękkiej pościeli łóżka.Otworzyła oczy.Nie była taka jak matka.Nie mogła sobie pozwalać na uleganieniebezpiecznym, zmysłowym impulsom.Musi być dla siebie bardziej surowa.Matka drogo zapłaciła za swoją słabość.112 Stanęła przed odsuniętą szufladą, z której wysypywała się jedwabna bielizna.Pospiesznie zgarnęła z podłogi porozrzucane ubrania, wrzuciła je do środka izdecydowanym ruchem zasunęła szufladę.Plątanina koronek i jedwabiu nadalwymykała się ze schowka.Lucy trzy razy próbowała ujarzmić nadmiar bielizny, wkońcu się poddała.Zrezygnowana podeszła do okna.Tak jak podejrzewała, w domku przy furcie nadal paliło się światło.Na szybach osiadały płatki śniegu, pomieszane z kroplami deszczu.Lucy poczułasię jak bezbronna istota, uwięziona w klepsydrze.Gerard przewrócił jej świat dogóry nogami, po czym beztrosko odszedł.Zakochała się w nim, nie mogła temu zaprzeczyć.Zarzut zabrzmiał w jej wyobrazni tak realistycznie, że przez moment zdawało jejsię, że za szybą ujrzała twarz ojca.Zamknęła oczy, czekając, aż zwidy znikną.Do tej pory, przed niesprawiedliwymi oskarżeniami admirała zasłaniała się swojąniewinnością.Cnota dodawała jej siły.Mając czyste serce, potrafiła opanowaćgniew, przełknąć łzy i milczeć, choć chciało jej się krzyczeć, zaprzeczać.Teraz nie pozostało jej nic na swoją obronę.Była winna, a wszelkie oskarżeniamiały podstawę.Była przeklęta, zakochała się w niewłaściwym mężczyznie.Oparła czoło o zimną szybę.Kapitan Doom skradł jej duszę, ale jeszcze bardziejniebezpieczne było to, że tym razem sama, dobrowolnie, oddała ją GerardowiClaremontowi.Zwit zastał Lucy pod starym dębem.Stała i w napięciu obserwowała, jak jejoddech zamienia się w kłęby pary.Już dawno zrozumiała, że podstępem niepokona pana Claremonta.Zbyt szybko potrafił przejrzeć każdy jej plan.Lepiejbędzie szczerze z nim porozmawiać.Jak dorosły z dorosłym.Gerard z pewnościądoceni jej logiczny sposób myślenia.Usłyszała czyjeś kroki.Ktoś szedł w jej kierunku po oszronionej trawie.Lucyprzylgnęła do sękatego pnia i zamknęła oczy.Zapachniało perfumowanymcygarem.Nabrała powietrza w płuca, jak gdyby wierzyła, że magiczne kadzidłododa jej odwagi.Przez chwilę walczyła ze sobą, próbując, zgodnie z naukami admirała, oddzielićintelekt od wzburzonych emocji.Poprawiła wełnianą opończę i wyszła zzadrzewa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl