[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz strząsnął mrówki z nóg, kilka zgniecionych owadów wrzuciłdo usti pospieszył do śladów pozostawionych przez owadą-bulwę.Ilekroćstawiałstopę na ziemi, jego długie ruchliwe palce lekko ściskały grunt.Szczypałymiejsce, po którym stąpał, niczym wrażliwe czułki szukająceniewidocznychzagrożeń.Muskuły z tyłu na łydce wybrzuszały się, powodując, że jegociałolekko odbijało się od podłoża.W skokach hominida wyczuwało się jednak pewien niepokój.Podczas gdyjedna stopa unosiła się, a druga gotowała do lądowania, pamięć całegogatunkuprzywoływała w nim wspomnienie czasu wielkiej paniki i trudnegowyboru, kiedyto jego przodkowie zmuszali się do zachowywania pozycji pionowej.Sami musieliodkryć, jak należy utrzymywać równowagę, mając kręgosłup nieprzystosowanydo znoszenia takich obciążeń.Ich przetrwanie zależało od tego, czyzdołają unieśćtwarze tak wysoko, jak tylko pozwoli im na to ciało.Dzięki temu moglibowiemomiatać horyzont okrągłymi brązowymi oczami, wypatrującdrapieżników.Terazwspomnienie to odżyło bez słów w najgłębszym zakamarku umysłuchłopca.Stanął w koleinie pozostawionej przez jedno z kół samolotu iodetchnąłciężko.Spojrzał na ślady.Był tu teraz, jego'sen się skończył, a przecieżniezupełnie  zostało po nim coś konkretnego.Siadł na ziemi, myśląc bez słów.(Sny) nie pozostawiały (śladów).Po snach nie pozostawało nic oprócz samego śniącego.A tymczasem to był on sam, i był tu teraz.Lecz były też pozostałe po śnie koleiny. Wypuścił kamień myśliwski, wyciągnął przed siebie obie dłonie idotknąłwnętrza koleiny.Było gładkie i krągłe, niewiele dotąd dotykał takichkształtów.Krucha ziemia zapadła się pod dotknięciem i obsunęła, adrobinkipyłu poruszyły się pod dłońmi, głaszcząc skórę.Usłyszał cichy szelest i poderwał się, zaciskając natychmiast wprawejpięści czarny kamień.To tylko wąż, mała czarna mamba cofająca się z sykiem przedptakiemsekretarzem, który, nie zrażony jej ostrzegawczym głosem, kroczyłnaprzódna szczudłowatych nogach, zmuszając ją do cofnięcia się w koleinę.Wtedyskoczył prosto na głowę mamby, miażdżąc ją uderzeniem łapy niczymmłotem.Ciało węża wykręciło się spazmatycznie i znieruchomiało.Sekretarzdziobnął zmiażdżoną głowę i zakrakał.Ten tryumf jednego stworzenia nad drugim wzbudził w małymhominidziepoczucie własnej mocy.Napięcie jego muskułów zelżało.Zamkniętezastawki86 się rozluzniły.Niczym zwierzę znaczące własne terytorium skierowałmałegopenisa w stronę jednej z kolein i oddał na nią mocz, jakby brał ów senw swoje władanie.Był teraz mniej przestraszony i niemal gotów do zabawy.Zwinnym,dziarskim i skocznym krokiem pospieszył w stronę ogromnej, większejodnosorożca, masy spoczywającej bez ruchu wśród kęp trawy, zza którejdobiegał ochrypły chór kraczących ptaków.Barwę jej nadal przytłumiałosiadły po burzy pył.Zatrzymał się ledwie parę kroków od przewróconego safari cuba,ściskającmocniej kamień.Wielka bestia mogła bez trudu przekręcić się na nogii zaatakować, chociaż ptaki krakające tak blisko niej świadczyły o tym,żeopadła z sił i prawdopodobnie nie żyła.Uniósł pięść, gotów wyrzucićpocisk,i obszedł przewróconego safari cuba tak miękko, że jego stopy unosiłysięi opadały bezszelestnie.Stanął nieruchomo przy dachu pojazdu, starając się posłyszećoddech albobulgotanie dobywające się z trawiących pokarm jelit.Jednocześnieszukałgłowy albo ogona, przodu lub tyłu.Ale ta istota nie przypominałainnychwielkich stworzeń, jakie znał z sawanny.Pachniała dymem i gorącem,jednakżeodrażająco, nie tak jak tlący się po pożarze busz.Na skórze wielkiegozwierzęcia nie bytowały też żadne kleszcze, pluskwy lub inne drobnepasożyty.Chłopiec powoli obszedł przewrócony pojazd.Brakowałoodsuwanejpokrywy dachu, więc zerknął do pustego wnętrza.Pozbył się obawy idotknąłdłonią dachu, w drugiej ściskając przezornie kamień.Dach furgonetkibyłpłaski, matowy, martwy.To mu się nie spodobało.Przeszedł na drugą stronę pojazdu.Przewody transmisyjne ipaliwowewciąż jeszcze promieniowały ciepłem.Zmarszczył nos.Czuł kiedyśzapachfumaroli siarkowej, niejasno przypominał sobie duszącą, kwaśną wońdoby-wającą się z trzewi ziemi.Zauważył, że ta istota nie znika.W przeciwieństwie doowada-bulwypozostawała tu jako stały element krajobrazu.Usłyszał odgłosy ptasie  darcia, rozrywania i przełykania.Obchodząc zwierzę, uchylił się przed dziwnym, sterczącym rogiem (wygiętymprzednimzderzakiem furgonetki) i ujrzał ptaki oraz ich zdobycz.Sęp płowy, ze szponami wbitymi w pierś martwego bandyty,wydziobywałmu oko.Dwie czarne kanie i kilka jastrzębi skakało wokół twarzynieboszczy-ka, starając się wyrwać jakiś kawałek, ale ilekroć się zbliżały, znaczniewiększyod nich sęp uderzał dziobem albo machał ogromnymi szarymiskrzydłami,chroniąc zdobycz.Wreszcie sfrunął z piersi i przysiadł na zakrwawionejtwarzy,by dobrać się do miękkiej szyi i gardła.Inne ptaki z krakaniemzaatakowałyręce i stopy zabitego bądz też, zawiedzione, dziobały tu i tam, starającsiędostać przez rozdarcia w ubraniu do nagiego ciała.Istota objadana przez ptaki przypominała inne stworzenia ze snu, tyle żebyła martwa.I znowu fantazja ze snu stała się rzeczywistym elementemświata chłopca.%7łerujące ptaki stanowiły tego dowód.87 Obserwował zafascynowany, jak zmieniają wygląd zabitego.Zwłoki niemiały już oczu, w twarzy ziały ohydne jaskrawoczerwone jamy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl