[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale pan się myli, szefie.Może zrobiłam błąd nie pokazując panu tej depeszy, nie jestem jednak głupia.I obrażona usiadła naprzeciw mnie, za swoim biurkiem.Chwyciłem za słu-chawkę telefoniczną i zadzwoniłem do dyrektora Marczaka, aby go poinformo-wać, że jutro wyjeżdżam na Mazury.I wtedy usłyszałem od dyrektora: Coś mi się zdaje, że mimo świetnych warunków panna Monika nie nadajesię do pracy w samodzielnym referacie. Yhm  chrząknąłem potakująco.Dyrektor milczał krótką chwilę, a potem nieoczekiwanie zapytał: Na Mazurach jest teraz zapewne bardzo zimno, prawda? Zapowiadają oziębienie i deszcze. Będzie pan jezdził po lasach, spał pod gołym niebem? To się może zdarzyć, panie dyrektorze. A może nawet będzie pan musiał pływać po wzburzonym jeziorze? Bardzo prawdopodobne. I może nie będzie pan jadł przez cały dzień, zajęty pracą? Tak, panie dyrektorze. Zwietnie.W takim razie zabierze pan z sobą także pannę Monikę. Co takiego?!  przeraziłem się. A tak.To moje polecenie  i Marczak odłożył słuchawkę.Nie mam pojęcia, czy Monika się domyśliła, o czym rozmawiałem z Mar-czakiem.W każdym razie gdy spojrzałem na nią, miała minę, jakby za chwilęczekała ją śmierć z rozpaczy.W kącikach błękitnych oczu ujrzałem łzy, a małeusta wykrzywiły się w podkówkę. Czemu pani nie poszła do szkoły aktorskiej?  zapytałem.Azy zniknęły momentalnie.Małe, czerwono pomalowane usta znowu przybra-ły swój słodki kształt serduszka. Bo uważam, że nie mam talentu, szefie. Przeciwnie.Ma pani ogromny talent.Szkoda go marnować na pracę w mu-zealnictwie, nawet w charakterze detektywa.I zakomunikowałem jej sucho: Jutro wyjeżdżamy samochodem na Mazury.Proszę się przygotować nazmienną pogodę i trudne warunki, w jakich być może zdarzy się nam znalezć.Należy wziąć ciepłą odzież i tym podobne. Co to znaczy  tym podobne ?  zainteresowała się. Nie wiem, co młoda panienka powinna zabrać ze sobą w podróż.Nazwałemto  tym podobne. Pan jest zabawny, szefie  stwierdziła.24 Wyruszyliśmy z Warszawy około południa.Padał deszcz, było zimno.Wbrewmoim ostrzeżeniom Monika ubrała się jak na spacerek po Warszawie. Czy nigdy nie pomyślała pani, aby wyjść za mąż?  zapytałem ją. Nie umiem gotować  westchnęła. Ach, to przecież żadna przeszkoda  zapewniłem ją. Gdyby wycho-dziły za mąż tylko te, które umieją gotować, urzędy stanu cywilnego świeciłybypustkami. Niech pan nie będzie złośliwy.Ja naprawdę nie umiem gotować.A w ogóle,dlaczego pan się tym interesuje? Bo mam już dosyć pani narzeczonych.Ten na  Jawie 50 znowu za namijedzie.Nie jest to wprawdzie pani osobisty narzeczony, bo osobistym jest Jacek,ale w każdym razie to jeden z narzeczonych.Obejrzała się. Ach, to Romek  stwierdziła. Dzwonił do mnie wczoraj i obiecałam,że około dwunastej wyskoczę na kawę.Czekał na mnie, biedak. W godzinach pracy chciała pani wyskoczyć na kawę?  oburzyłem się. Tak.A czy pan tego nigdy nie robi? Nigdy!  oświadczyłem z mocą. Dureń  stwierdziła. Co takiego?  aż mi tchu zabrakło. To nie było do pana, tylko do Romka.Po co się wlecze za nami? Nie możepan dodać gazu i go zgubić? Nie, koleżanko.Nie mam pieniędzy na mandaty, a już raz zapłaciłem stozłotych.Niech jedzie za nami, choć do Mławy.Mnie to nie przeszkadza. A mówił pan uprzednio, że to panu przeszkadza. Bo mi przeszkadzał, ale w innym sensie. Może pan jest po prostu zazdrosny, szefie? Pani wybaczy, koleżanko, ale uważam się za człowieka poważnego.Jestemzajęty pracą, mam wiele obowiązków.Irytuje mnie, że mój pracownik jest nie-ustannie śledzony.Jak pani chce wykonywać swoje obowiązki? Z narzeczonymna karku? Przecież może pan dodać trochę gazu. Niech jedzie.Nawet weselej w towarzystwie.Deszcz padał, chłopaka na jawie opryskiwało błoto z kół pędzących samocho-dów.Ale jechał cierpliwie aż do krańców miasta. Pan nie jest prawdziwym mężczyzną  stwierdziła z przekonaniem Moni-ka. A to dlaczego? Jedzie pan z dziewczyną, a ktoś pana ściga, bo jest o tę dziewczynę zazdro-sny.Prawdziwy mężczyzna albo by przystanął i rozprawił się z tym osobnikiem,albo dodałby gazu i zostawił go daleko w tyle.A pan nic.25  Bo ja nie jadę z dziewczyną. Co to znaczy? Pani jest moją współpracowniczką  powiedziałem. Rozumiem.Przez jakiś czas milczała udając, że ogarnęła ją senność.Za rogatkami miastadodałem jednak gazu i wkrótce młody człowiek zniknął mi z lusterka.Po kwa-dransie Monika znowu się odezwała: Zna pan Waldemara Baturę? Owszem. Bardzo przystojny mężczyzna.Zwietnie tańczy, włada kilkoma językami.Skończył historię sztuki.Jest prywatnym rzeczoznawcą w handlu antykami.O pa-nu wyraża się z największym szacunkiem.Ma piękną mansardę na strychu wyso-kościowca, którą odkupił od jakiegoś plastyka.Z pracowni roztacza się wspaniaływidok na Wisłę. Była pani u niego? Zaprosił mnie tam mój narzeczony.Rafał, plastyk.To było przyjęcie dlaniewielkiego grona osób, kominkowy wieczór przy herbacie i kawie.Poszłam,ponieważ dowiedziałam się, że będą tam handlarze antyków [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl