[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak byÅ‚o gdy zmagaÅ‚eÅ› siÄ™ z nim w drodze do  skarbu von Orselna.PamiÄ™tasz, opowiadaÅ‚eÅ› mi, \eczuÅ‚eÅ› siÄ™ wtedy, jakbyÅ› graÅ‚ w jakimÅ› przedstawieniu? On zawsze kieruje wydarzeniami tak, \ebyna koÅ„cu dostaÅ‚ to, czego chce i nikt nie jest w stanie mu w tym przeszkodzić.Obawiam siÄ™, \e jesttak i teraz.NaszÄ… sytuacjÄ™ mo\na porównać do partii szachów.JesteÅ›my niezÅ‚ymi graczami, boznamy siÄ™ na naszym fachu i udaÅ‚o siÄ™ na odkryć, \e de Hooch chce podgrzać rynek, ale on jest36 arcymistrzem, który tak zaplanowaÅ‚ rozgrywkÄ™, \e tylko on zna moment, w którym dokonaostatecznego ataku.Obawiam siÄ™, \e bÄ™dziemy bezradni, gdy usÅ‚yszymy sÅ‚owa:  Szach, mat.W swojej naiwnoÅ›ci nie chciaÅ‚em uwierzyć panu Tomaszowi i podjÄ…Å‚em ostatniÄ… próbÄ™ratowania sytuacji.NapisaÅ‚em list wzywajÄ…cy do opamiÄ™tania i przy wydatnej pomocy PanaSamochodzika udaÅ‚o mi siÄ™ skÅ‚onić kilkunastu wybitnych intelektualistów do zÅ‚o\enia na nimpodpisu, a najwiÄ™ksze polskie dzienniki do opublikowania go w sobotnich numerach na pierwszejstronie.W piÄ…tek, dwa dni przed  WielkÄ… WrzeÅ›niowÄ… , okoÅ‚o godziny czwartej po poÅ‚udniupatrzyÅ‚em z zadowoleniem na swoje dzieÅ‚o i ciÄ…gnÄ…ce siÄ™ pod nim drugie sÅ‚upki znakomitychautografów.PrzebiegÅ‚em je wszystkie wzrokiem i zdaÅ‚em sobie sprawÄ™, \e nie ma wÅ›ród nichpodpisu pana Tomasza.Czym prÄ™dzej wiÄ™c poszedÅ‚em do jego gabinetu, by nadrobić toniedopatrzenie.Pan Tomasz siedziaÅ‚ za biurkiem z twarzÄ… zasÅ‚oniÄ™tÄ… ksiÄ…\kÄ….Kiedy wszedÅ‚em, gwaÅ‚townie jÄ…zamknÄ…Å‚ i poÅ‚o\yÅ‚ stronÄ… tytuÅ‚owÄ… do doÅ‚u, ale zdÄ…\yÅ‚em spostrzec, \e byÅ‚o to  Poza dobrem i zÅ‚emFryderyka Nietzschego.- Czyta pan? - zapytaÅ‚em.- To mo\e zaczekać - na szczerej twarzy Pana Samochodzika pojawiÅ‚ siÄ™ rumieniec.- Niepowinienem tego robić w czasie pracy.Siadaj.- wskazaÅ‚ krzesÅ‚o.- Ale dzisiaj rano dostaÅ‚emdziwnÄ… przesyÅ‚kÄ™.- Co w niej byÅ‚o?- Trzy ksiÄ…\ki. Poza dobrem i zÅ‚em Nietzschego, to wÅ‚aÅ›nie czytaÅ‚em, kiedy wszedÅ‚eÅ› -wskazaÅ‚ na le\Ä…cy po jego prawej stronie tom -  Å›ycie bez zasad Henry'ego Davida Thoreau i Kradzie\ Mony Lizy Winfrieda Lüschburga.Wiesz, Pawle, tak dawno nie czytaÅ‚em nic zfilozofii, \e ju\ prawie zapomniaÅ‚em, jakie to przyjemne - uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ do mnie jak dziecko,które przed chwilÄ… odbyÅ‚o swojÄ… pierwszÄ… przeja\d\kÄ™ na kucyku.- No, ale jesteÅ›my w pracy,poczytam sobie pózniej.Co tam masz?- Ten list do gazet - rzekÅ‚em, przestajÄ…c myÅ›leć o dziwnej przesyÅ‚ce i podajÄ…c szefowi kartkÄ™.- Brakuje tylko paÅ„skiego podpisu.- Nie wiem, czy powinienem.- krygowaÅ‚ siÄ™ pan Tomasz.- Tyle tu znakomitych nazwisk.- PaÅ„skie nazwisko te\ jest znakomite - odparowaÅ‚em, a pan Tomasz z ciÄ™\kimwestchnieniem zÅ‚o\yÅ‚ swój podpis pod listem.- No to jeszcze wyÅ›lÄ™ to do redakcji i idÄ™ do domu.Do widzenia, panie Tomaszu.- podaÅ‚emmu rÄ™kÄ™, a on odwzajemniÅ‚ mój uÅ›cisk.- I miÅ‚ego weekendu!- Nawzajem, Pawle.Do zobaczenia w poniedziaÅ‚ek.Ciekawe, z czym wtedy przyjdzie siÄ™nam zmierzyć?- A propos - rzuciÅ‚em ju\ od drzwi - bÄ™dzie pan oglÄ…daÅ‚  WielkÄ… WrzeÅ›niowÄ… ?- Jeszcze nie wiem.- powiedziaÅ‚ pan Tomasz - mo\e siÄ™ skuszÄ™.JeÅ›li zdÄ…\Ä™ skoÅ„czyć tegoNietzschego i nie wpadnie mi w rÄ™ce jakaÅ› inna frapujÄ…ca lektura.- Ja wybieram siÄ™ na \agle - zdradziÅ‚em swoje weekendowe plany - ale bÄ™dÄ™ w ministerstwiew poniedziaÅ‚ek z samego rana.Zwarty i gotowy, \eby razem z panem gasić ogieÅ„, którego niezaprószyliÅ›my.- Och, myÅ›lÄ™, \e rynek nie zaÅ‚amie siÄ™ tak szybko.- powiedziaÅ‚ pan Tomasz kÅ‚adÄ…c rÄ™kÄ™ naksiÄ…\ce.- Musimy tym biednym ludziom dać tydzieÅ„ lub dwa, zanim ochÅ‚onÄ… albo zanim pojawi siÄ™jakaÅ› niespodziewana - to sÅ‚owo Pan Samochodzik wymówiÅ‚ z przekÄ…sem - plotka.- Ju\ panu nie przeszkadzam, niech pan sobie czyta - pozdrowiÅ‚em go rÄ™kÄ… i zaczÄ…Å‚em37 zamykać drzwi.- Ty mi nigdy mi nie przeszkadzasz.- powiedziaÅ‚ mój szef.- Aha, i pomyÅ›lnych wiatrów! -dobiegÅ‚o mnie zza prawie ju\ zamkniÄ™tych drzwi.- DziÄ™ki, szefie - odpowiedziaÅ‚em i wróciÅ‚em do siebie.PosÅ‚aÅ‚em faks do gazet, a potempojechaÅ‚em do swojej kawalerki, zabraÅ‚em spakowane zawczasu rzeczy i ruszyÅ‚em nad ZalewZegrzyÅ„ski.Po godzinie halsowaÅ‚em ju\ na wypo\yczonym jachcie o nazwie, nomen omen, Sarmata.Wiatr, który dmuchaÅ‚ mocno przez caÅ‚y weekend, przegoniÅ‚ mi z gÅ‚owy zÅ‚e myÅ›li. Sarmata nosiÅ‚ mnie wspaniale na swoim grzbiecie, sÅ‚oÅ„ce grzaÅ‚o nieprzerwanie, awieczorne ogniska, nad którymi sma\yÅ‚em smakowite kieÅ‚baski, pozwoliÅ‚y zapomnieć oproblemach w pracy i wypocząć.W niedzielÄ™ wieczorem siedziaÅ‚em na rufie  Sarmaty i jadÅ‚em pierwsze tego lata czereÅ›nie.StrzelaÅ‚em pestkami.MaÅ‚e pociski leciaÅ‚y Å‚ukiem, a potem znikaÅ‚y w jeziorze z delikatnympluskiem.Przede mnÄ… zapadaÅ‚ wieczór i barwiÅ‚ na Å‚ososiowy kolor nieliczne chmury pÅ‚ynÄ…cedostojnie i powoli po niebie.Aódka koÅ‚ysaÅ‚a siÄ™ usypiajÄ…co, fale delikatnie uderzaÅ‚y o burtÄ™, oczykleiÅ‚y siÄ™ do snu.Kropelki w powietrzu zauwa\yÅ‚em w ostatniej chwili.ZerwaÅ‚em siÄ™ jak oparzony i popatrzyÅ‚em za siebie.Ciemne niebo, ogromny granatowy cumulonimbus i Å›ciana deszczu byÅ‚y jakiÅ› kilometr odemnie.SkoczyÅ‚em do kajuty po kapok i zaÅ‚o\ywszy go, znalazÅ‚em siÄ™ chwilÄ™ potem na pokÅ‚adzie. BiaÅ‚y szkwaÅ‚ ju\ zaczynaÅ‚ pienić fale wokół mnie.Jachtem coraz bardziej huÅ›taÅ‚o.ZrzuciÅ‚em \agle i uruchomiÅ‚em silnik.Na szczęście staÅ‚em ju\ rufÄ… do wiatru i nie musiaÅ‚emsiÄ™ obracać.Ile siÅ‚ w Å›rubie ruszyÅ‚em do odlegÅ‚ego o jakieÅ› czterysta metrów brzegu.Na szczęściesilnik byÅ‚ mocny i szybko znalazÅ‚em siÄ™ poÅ›ród zbawczych trzcin.A po chwili pokÅ‚ad byÅ‚ mokry, takielunek biÅ‚ wÅ›ciekle o maszt, a łódka trochÄ™ siÄ™ chwiaÅ‚a.Ale byÅ‚em bezpieczny.Minęło trochÄ™ wiÄ™cej ni\ dziesięć minut i wiatr ucichÅ‚ na tyle, \e mogÅ‚emwychynąć z trzcin i czym prÄ™dzej dopÅ‚ynąć na samym silniku do przystani.ZacumowaÅ‚em,sklarowaÅ‚em i zdaÅ‚em jacht, po czym schroniÅ‚em siÄ™ w wehikule.ZziÄ™bniÄ™ty i przemoczony, przebraÅ‚em siÄ™ w suche ubrania i ruszyÅ‚em w drogÄ™ powrotnÄ… dodomu.Niebo zwisaÅ‚o nisko, szare i przemokniÄ™te.Deszcz siÄ…piÅ‚ gÄ™sto, ograniczajÄ…c widoczność.UruchomiÅ‚em radio i przy delikatnych dzwiÄ™kach klarnetu Benny Goodmana powoli brnÄ…Å‚em wstronÄ™ Warszawy.Muzyka koiÅ‚a moje nerwy, a kiedy wjechaÅ‚em do Warszawy i zobaczyÅ‚emÅ›wiatÅ‚a niezliczonych samochodów odbijajÄ…ce siÄ™ czerwieniÄ… i \ółciÄ… na mokrych ulicach,pomyÅ›laÅ‚em, \e jest nawet przyjemnie.Miasto to zdecydowanie milsze miejsce na burÄ…, deszczowÄ…porÄ™ ni\ targane biaÅ‚ym szkwaÅ‚em jezioro!Przed blokiem, w którym mam kawalerkÄ™, byÅ‚em dopiero po półtorej godziny.LedwiedobrnÄ…Å‚em do bramy i zatrzasnÄ…Å‚em metalowe drzwi, huknÄ…Å‚ piorun, a rzÄ™sista ulewa uderzyÅ‚a wokna na półpiÄ™trach, a zaraz potem rozlegÅ‚ siÄ™, jak zwykle spózniony, pomruk grzmotu [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl