[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozpostarł palce rąk i zaczął zginaći rozprostowywać palce u nóg, na ile pozwalały na to buty.Mięśniezdrętwiały i dokuczały mu skurcze, choć starał się wyglądać godnie iniewzruszenie.Na domiar złego jego rozgrzane już palce zaczęły samewystukiwać jakiś dziki rytm.Miał wrażenie, że zaraz wyskoczy ze skóry, a przynajmniej z.- Chyba znalazłem!Jack się odwrócił.Thomas trzymał w ręku wielką księgę.Byłaoprawiona w brązową skórę, mocno już podniszczoną.- Przejrzymy? - spytał Thomas.Głos miał opanowany; Jack zauważył jednak, że kuzyn nerwowoprzełyka ślinę.I ręce mu drżą.- Przejrzyj sam - burknął Jack.Tym razem nie był w stanie odgrywać komedii.Po prostu nie mógłstać obok Thomasa i udawać, że czyta.Co za dużo, to niezdrowo!Thomas spoglądał na niego ze zdumieniem.- Nie chcesz sprawdzać razem ze mną?- Mam do ciebie zaufanie.To była szczera prawda.Nie znał osoby bardziej godnej zaufania niżThomas.On by go z pewnością nie oszukał.Nawet w takiej sprawie.372RS - Nie ma mowy! - sprzeciwił się zdecydowanie Thomas.- Musimy tosprawdzić razem.Przez chwilę Jack stał bez ruchu, potem zaś, klnąc pod nosem,podszedł do biurka, przy którym stał już Thomas.- Jesteś zbyt szlachetny, psiakrew! - przyciął mu Jack.Thomas wymamrotał coś niezrozumiałego i położywszy na blaciebiurka księgę, otworzył ją na pierwszej stronie.Jack zerknął na nią.Jedenwielki zamęt, pełno niezrozumiałych zakrętasów.Wszystko tańczyło muprzed oczami.Z trudem przełknął ślinę i zerknął z ukosa na Thomasa,żeby się przekonać, czy stryjeczny brat czegoś nie zauważył.Thomasjednak wpatrywał się w rejestr.Jego oczy poruszały się szybko z lewa naprawo, gdy przeglądał stronę po stronie.I nagle jego ruchy stały się znacznie wolniejsze.Jack zacisnął zęby, usiłując coś odcyfrować w tej plątaniniegryzmołów.Czasami udawało mu się rozróżnić duże litery, a jeszczeczęściej - poszczególne cyfry.Ale przeważnie znajdowały się nie tam,gdzie jego zdaniem powinny albo okazywały się nie takie, jak trzeba.Co za głupota! Do tej pory mógłby się już z tym oswoić! Ale jakośnie potrafił.- Wiesz, w jakim miesiącu twoi rodzice się pobrali? - spytał Thomas.- Nie.Była to jednak niewielka parafia.Ileż ślubów mogło się tam odbyć wciągu roku?!Jack śledził uważnie każdy ruch stryjecznego brata.Palec Thomasasunął wzdłuż brzegu strony, z góry na dół.373RS Przewrócił kolejną kartkę.I znieruchomiał.Jack zerknął na niego.Thomas stał jak skamieniały.Oczy miał przymknięte.I wszystko było już jasne.Wyraznie wypisane na jego twarzy.Beznajmniejszych wątpliwości.- Dobry Boże!Te słowa padły z ust Jacka jak dwie łzy.Co prawda, nie była to dlaniego niespodzianka.Miał jednak nadzieję.Modlił się!O to, żeby jego rodzice nie byli małżeństwem.Albo żebyświadectwo ich ślubu zaginęło.%7łeby ktoś, wszystko jedno kto, pomyliłsię.Przecież to było złe, niesłuszne! Nie powinno się wydarzyć! On temunie podoła!Ot, choćby w tej chwili - stoi tu i udaje, że czyta w rejestrze.Jak, nalitość boską, ktoś taki jak on może być księciem?Zawieranie wszystkich tych kontraktów.Albo egzekwowanie czynszów dzierżawnych.Musi sobie znalezć jakiegoś anioła na zarządcę: nie będzie przecieżmógł sprawdzić, czy go nie okrada.Dobre i to - zachłysnął się gorzkim śmiechem - że umie się podpisaći pieczętować dokumenty.Bóg raczy wiedzieć, jak długo będzie musiałćwiczyć swój nowy podpis, żeby składać go swobodnie, od niechcenia.Wykucie na blachę nazwiska  John Cavendish-Audley" zajęło mukilka miesięcy.Cóż dziwnego, że tak chętnie zmienił je na samo Audley"?Jack ukrył twarz w dłoniach i zacisnął powieki.To się przecież niemogło stać.Wiedział, że tak się stanie, a jednak nadal obstawał przyswoim: to niepodobieństwo.374RS Chyba oszaleje!Poczuł, że się dusi.- Co to za Philip? - spytał Thomas.- Kto taki?!-warknął Jack.- Philip Galbraith.Był świadkiem ślubu.Jack podniósł głowę.I spojrzał w rejestr.Na wijące się zygzaki,wśród których znajdowało się widocznie nazwisko jego wuja.- Brat mojej matki.- Nadal żyje?- Bo ja wiem? Pięć lat temu żył.Myśli Jacka miotały się jak szalone.Dlaczego Thomas zadał mu topytanie? Czy miałoby to jakieś znaczenie, gdyby Philip już nie żył?Przecież dowód nadal znajdował się w rejestrze.W rejestrze.Jack z gapiowato otwartymi ustami wpatrywał się w rejestr.To byłjego najgrozniejszy wróg: ta parafialna księga!Grace powiedziała, że nie wyjdzie za niego, jeśli zostanie księciem.Thomas nie ukrywał, że czekają go stosy papierkowej roboty.O ilezostanie księciem.O tym, że nim jest, świadczyła tylko ta księga.Tylko ta strona!Gdyby nie ta jedna jedyna strona, mógłby pozostać nadal JackiemAudleyem.Wszystkie jego kłopoty przestałyby istnieć.- Wydrzyj tę stronę - szepnął Jack.- Co mówisz?- Wydrzyj tę stronę.- Czyś ty oszalał? Jack potrząsnął głową.375RS - To ty jesteś prawdziwym księciem.Thomas zerknął do rejestru.- Nie - powiedział cicho.- Nie jestem.- Nieprawda! - Nalegania Jacka stawały się coraz bardziejnatarczywe.Chwycił Thomasa za ramiona.- Jesteś dokładnie taki, jakiksiążę powinien być.- Daj że spokój.- Słuchaj mnie - błagał Jack.- Znasz się na tym.Jesteś stworzony dotego! Ja bym wszystko zniszczył! Rozumiesz? Ja nie potrafię.Nie poradzęsobie z tym!Ale Thomas uparcie kręcił głową.- Może się na tym lepiej znam, ale ty masz do tego święte prawo.Jakbym mógł cię pozbawić twego dziedzictwa?!- Ja go wcale nie chcę!- Nie masz prawa decydować o tym - odparł Thomas lodowatymtonem.- Rozumiesz? Księstwo to nie jest twoja własność, to jest twójszczytny obowiązek.- Na wszystkie świętości! - wrzasnął Jack.Przegarniał palcamiwłosy.Szarpał je, wyrwał nawet garść, aż go w czaszce zabolało.- Oddajęci to przecież z dobrej woli [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl