[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wreszcie eksploduje.Co? - Mollywskazuje palcem Christinę.- Zwyciężyłam ją.Zwyciężyłam wparę minut, a ona jest oceniona wyżej niż ja?Tak.- Christina krzyżuje ramiona i uśmiecha się zzadowoleniem.-1?Jeśli zamierzasz osiągnąć wyższe notowanie, to proponuję,żebyś nie nabrała zwyczaju przegrywania z niżej notowanymiprzeciwnikami.- Głos instruktora wcina się w mamrotanie inarzekanie innych nowicjuszy.Instruktor wkłada kredę dokieszeni i przechodzi obok mnie.nie patrząc w moją stronę Tesłowa trochę pieką, przypominają, że to o mnie mówił jako onisko notowanym przeciwniku.Najwyrazniej Molly też to sobie przypomniała.Ty.- Posyła mijadowite spojrzenie.- IV mi za to zapłacisz.Spodziewam się, że się na mnie rzuci albo mnie uderzy, ale onatylko odwraca się na pięcie i wychodzi z sypialni, a to jestjeszcze gorsze.Gdyby wybuchła, gniew szybko by wyparował,po jednym, dwóch ciosach.Odeszła, więc chce coś zaplanować.Odeszła, więc muszę się pilnować.Peter, kiedy wywieszonoranking, nie powiedział niczego zaskakującego, jeśli wziąć poduwagę jego skłonność do narzekania na wszystko, co nie poszłopo jego myśli To jeszcze bardziej mnie zaniepokoiło.Drugiemiejsce nie mogło go zadowolić.Nie Petera. Will i Christina przybijają sobie piątkę, a potem Will klepiemnie po plecach dłonią większą od mojej łopatki.No, no.Numer szósty - mówi z uśmiechem.Nadal mogę nie być dość dobra - przypominam mu.Będziesz, nie martw się.Powinniśmy to uczcić.No, to chodzmy.- Christina łapie mnie za ramię jedną ręką, aAla drugą.- Daj spokój, Al.Nie wiesz, jak poszło urodzonymjako Nieustraszeni.Niczego nie wiesz na pewno.Idę prosto do łóżka - mamrocze Al, wyrywając się.W korytarzu łatwo zapomnieć o Alu, zemście Mollyipodejrzanym spokoju Petera, łatwo udawać, że to, co dzieli nasjako przyjaciół, nie istnieje.Ale z tylu głowy błąka się myśl, żeChristina i Will są moimi przeciwnikami.Jeśli mam wywalczyćsobie drogę do pierwszej dziesiątki, najpierw będę musiała ichpokonać.Mogę mieć tylko nadzieję, że nie będę musiała ichzdradzić.Tej nocy mam kłopot z zaśnięciem.Wcześniejsypialnia wydawała mi się zbyt głośna, z całym tym sapaniem,ale teraz jest za cicho.A w ciszy myślę o rodzinie.Dzięki Bogu.w kwaterze Nieustraszonych zazwyczaj panuje hałas.Jeśli mojamatka należała do Nieustraszonych, dlaczego wybrała Altruizm?Czy pokochała jego spokój, jego rutynę, jego dobro - wszystkoto, za czym tęsknię, kiedy pozwalam sobie o tymrozważać?Zastanawiam się, czy ktoś tutaj znal ją z czasówmłodości i mógłby mi powiedzieć, jaka była.Nawet jeśli jąznali, nie chcieliby o tym opowiadać.Transfery nie są chętne dowspominania swoich starych frakcji.To dlatego, żeby nicokazywać lojalności wobec rodziny, zgodnie z zasadą  frakcjaponad krwią.Chowam twarz w poduszkę.Prosiła mnie, żebympowiedziała Calebowi, by przeprowadził badania nad surowicą symulacji - dlaczego? Czy to ma jakiś związek z tym, że jestemNiezgodna, że grozi mi niebezpieczeństwo? A może chodzi ocoś innego? Wzdycham.W głowie kłębią mi się tysiące pytań, aona odeszła, zanim zdążyłam zadać chociaż jedno.Wątpię, czyzasnę, zanim znajdę na nie odpowiedz.Rozlega się szmer wpokoju, podnoszę głowę z poduszki.Wzrok nie przystosował siędo ciemności, więc gapię się w czystą czerń, jakby nawewnętrzną stronę powiek.Słyszę szuranie i pisk buta.Ciężkieuderzenie.A potem zawodzenie, które ścina mi krew i sprawia,że włosy stają mi dęba.Zrzucam koc i staję boso na kamiennejpodłodze.Nadal za słabo widzę, nie mogę zlokalizować zródłakrzyku, ale na podłodze, kilka łóżek dalej, widzę ciemnąmasę.Włączyć światło! - wrzeszczy ktoś.Idę w stronę tego dzwięku, powoli, żeby się o nic nie potknąć.Jakbym była w transie.Nie chcę patrzeć tam, skąd dochodziwycie.Taki odgłos może oznaczać tylko krew.połamane kości iból; krzyk dochodzący z głębi brzucha, przenikający całeciało.Zapaliło się światło.Edward łeży na podłodze obokswojego łóżka, trzyma się za twarz.Głowę otacza mu aureolakrwi, a spomiędzy zaciśniętych palców sterczy srebrna rękojeśćnoża.Serce łomoce mi w uszach.Rozpoznaję nóż do chleba zjadalni.Ostrze tkwi w oku chłopaka.Myra stojąca przy stopachEdwarda piszczy.Ktoś wzywa pomocy, a Edward nadal wije sięna podłodze i zawodzi.Klękam przy jego głowie, kolanowciskam w kałużę krwi, kładę mu ręce na ramionach.Leż i nieruszaj się.- Jestem spokojna, ale nic nie słyszę, jakbym dałanura w wodę.Edward znów się rzuca, mówię głośniej, surowiej:- Powiedziałam, leż i nie ruszaj się. Moje oko! - wyje.Czuję jakiś smród.Ktoś zwymiotował.Wyjmijcie to! - ryczy Edward.- Wyjmijcie to, wyjmijcie to zemnie, wyjmijcie to!Kręcę głową, ale zdaję sobie sprawę, że on nie może mniewidzieć.Zmiech wzbiera mi w brzuchu.Histeryczny.Muszęstłumić panikę, jeśli mam mu pomóc.Muszę zapomnieć o sobie.Nie.Trzeba poczekać na lekarza.Rozumiesz? Niech to wyjmielekarz.I oddychaj.To boli - szlocha.Wiem, że boli.- Zamiast swojego głosu słyszę głos matki.Widzę, jak klęczy przede mną na chodniku przed naszymdomem, ściera mi łzy z twarzy, kiedy zdarłam sobie kolano.Miałam wtedy pięć lat.- Będzie dobrze.- Staram się, żeby tobrzmiało stanowczo, jakbym nie pocieszała go bez sensu,chociaż właśnie to robię.Nie wiem, czy będzie dobrze.Przybiega pielęgniarka, każe mi się odsunąć.Wstaję.Ręce ikolana mam umazane krwią.Rozglądam się.Brakuje tylkodwóch osób.Drew.I Petera.Kiedy zabrali Edwarda, niosę ubranie na zmianę do łazienki imyję ręce.Christina idzie ze mną, staje przy drzwiach, ale nicnie mówi, co mnie cieszy.Bo co tu dużo gadać.Szoruję linie dłoni i wkładam paznokieć pod paznokieć, żebyusunąć krew.Przebieram się w spodnie i wyrzucam tezabrudzone do kosza.Biorę tyle papierowych ręczników, ilemieści mi się w rękach.Ktoś musi posprzątać bałagan wsypialni, a ponieważ wątpię, czy dam radę zasnąć, zpowodzeniem mogę to być ja. Sięgam do klamki.Wiesz, kto to zrobił, prawda? - odzywa sięChristina.Tak.Powiemy komuś?Naprawdę myślisz, że Nieustraszeni jakoś zareagują? Po tym,jak kazali ci wisieć nad przepaścią? Po tym, jak kazali nam bićsię do nieprzytomności?Nie odpowiada.Pół godziny pózniej klęczę sama na podłodze izeskrobuję krew Edwarda.Christina wyrzuca zabrudzonepapierowe ręczniki i podaje mi nowe.Myry nie ma; pewnieposzła za Edwardem do szpitala.Tej nocy nikt nie spał zadługo.To może dziwacznie zabrzmi, ale żałuję, że dziś wolnydzień - odzywa się Will.Przytakuję.Wiem, o co mu chodzi.Gdybym miała coś doroboty, chętnie bym to zrobiła, natychmiast, żeby się stądwyrwać.Nie spędzam zbyt dużo czasu sam na sam z Willem.Christina i Al ucinają sobie drzemkę, a żadne z nas nie chceprzebywać w sypialni dłużej, niż musi.Will nie mówi mi tego,po prostu wiem.Dokładnie szoruję dłonie po usunięciu krwiEdwarda, ale nadal czuję ją na rękach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl