[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Idącmimo woli za tą wskazówką doktor zobaczył malowidło wyobraża-jące jakiś pejzaż z ruinami i pastuszkiem.Zanim wszakże zdążył przyjrzeć się tapetom, ozwał się wedrzwiach głos gospodarza:- Szanownego inżyniera dobrodzieja, gościa miłego a rzad-kiego.Korzecki przywitał się z wchodzącym i zaraz głosem pełnympowagi wymówił nazwisko towarzysza:- Doktór Judym.324 Ludzie BezdomniGospodarz wyciągnął rękę i uścisnął podaną prawicę z ukłonem,który go ze względu na tuszę musiał kosztować nieco fatygi.Zajęliatłasowe miejsca, pogrążyli nogi w miękkościach dywanu i toczylirozmowę de nihilo, to jest o przedmiotach nie mających najmniej-szej wartości.Mówiono o fizjonomii okolicy, o warunkach klima-tycznych i higienicznych Zagłębia oraz o tym podobnych roman-sach.Gospodarz był to pan wyniosły i prawie otyły.Czaszkę miałnagą, błyszczącą i mocno sklepioną.Taki czerep mógłby dzwigaćprzyłbicę z żelaza.Nastroszone i w górę zadarte wąsy pasowały doniej także bardzo.Nos prosty, oczy duże, srogie pod krzaczastymibrwiami, znamionowały krew szlachecką silnie pulsującą w żyłach.Delikatność obejścia, miękkie ruchy zdawały się być utrudniającymidla tej figury potężnej.Niemniej - płaty szerokie świetnego kortu,obejmujące kadłub jej i nogi, sprawiały efekt odzieży przypadkoweji tymczasowo narzuconej.Korzecki rozglądając się z szacunkiem po salonie nachylił, sięw kierunku jego właściciela i szepnął:- Widzę coś nowego.- No, co?- Jakaś niewielka sztuczka, ale aż oczy bolą.- Ten zegar?.- To, to!- Kupiłem go - rzekł dyrektor z satysfakcją ukrywaną dyskretnie- w Monachium.Szczerze mówiąc, za bezcen.Po chwili dodał:- Za bezcen!Wstał wkrótce i ułatwił gościom zbliżenie się do zegara empirestojącego pod kloszem na gzymsie konsoli.W istocie było to cośbardzo ładnego w skromności swych linii i naiwności płaszczyzn.- No, a Uhde oprawiony? - żywo zapytał Korzecki.- A jakże, a jakże! - i powiem koledze - bajecznie.Chcecie możezobaczyć?325 Stefan %7łeromski- Ależ, jeśli łaska.- Proszę, proszę tędy.- Jakże panna Helena, czy wciąż jeszcze zajęta Ropsem?- A tak, ona swym Ropsem.proszę panów tędy.Wszyscy trzej weszli do sąsiedniego gabinetu urządzonegoz przepychem.Zaściełał go dywan i wypełniało mnóstwo sprzętów,nad którymi królowało niejako wspaniałe biuro.Kandelabry, figu-rynki, fotografie w ramach stojących, przyciski i mnóstwo książek- piętrzyło się na nim.Zciany zawieszone były malowidłami i rysun-kami, a biblioteka, rzezbiona misternie, połyskiwała od złoconychtytułów.- Widziałeś pan to głupstewko?Korzecki przymrużył powieki i z wyrazem najgłębszej ciekawo-ści badał wskazany obrazek.- Kupiłem tę sztuczkę w Mediolanie, w tej, wiecie panowie, bu-dzie, co to Cenacolo Vinciano.Otóż zaszedłem tam.Był upał.Zaoknem, słyszę, musztruje jakiś oficerek z wrzaskiem oddział tychrycerzy, których pózniej rozmiata jak śmiecie byle Menelik.Patrzę,że kopiuje Wieczerzę jakiś młody włochino.Zliczny, szelma, jak naj-cudniejszy obraz.Włosy na łbie wzburzone, nos, panie, usta, oczyjak u jastrzębia.Maluje, maluje.Przyskoczy do swych sztalug i tniepędzlem, ale to w całym znaczeniu tego wyrazu - tnie.Widzę - zro-bił tylko jedną figurkę, a reszta ledwo, ledwo naszkicowana.To mię,powiem panom, tak uderzyło, że tysiąc razy bardziej niż oryginał.Co za wyraz, co za twarz! Jak te oczy patrzą! To jest przecie apo-stoł.I nie tylko apostoł, ale człowiek, który z boleścią pyta:  Czy jacię mam wydać, Mistrzu i Panie? Ani sposobu wytrzymać; mówiędo tego malarzyka.- Signore pittore, quanto tego ten cadro?Spojrzał na mnie i mruknął, że jeszcze nie namalowane.Gadammu, jak umiem, że mi jest wszystko jedno, pokazuję mu palcem natego apostoła i krzyczę, że go chcę mieć i takiego, jak jest.Aypnął326 Ludzie Bezdomnitylko okiem jak wilk i maluje dalej.Kiedy ja znowu do niego,warknął:- Mille lire.- O - mówię - signore pittore to trochę molto.Wreszcie targ w targ wpakowałem bestii sześćset frankówi zabrałem obraz ledwo podmalowany Tu w domu wystrzygliśmyz córką tylko naszego apostoła, a resztę się wyrzuciło.Ale co to zafizys! Nieprawdaż?- O tak, w istocie.Jest to coś, coś.Korzecki nachylił się do Judyma i szepnął mu do ucha w takisposób, że gospodarz słyszał wyrazy:- Prawda, z jakim smakiem urządzone mieszkanie?Dyrektor uśmiechnął się pod wąsem i mówił:- Ech, ze smakiem.Pochlebstwa.Jakkolwiek, aby, aby.Trudnoż mieszkać po naszemu, po sarmacku.Ośmielony słowami Korzeckiego prowadził gości do następnegosalonu, który nazwał  pracownią [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl