[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Daniel nie widział końskich kopyt, nie słyszał prze-kleństw.Zaślepiony wściekłością, dysząc żądzą zem-sty, wpatrywał się w nabrzmiałą twarz przeciwni-ka.Zaciskał dłonie na jego gardle, ale Morris trzymałgo za nadgarstki i nie był to bynajmniej uścisk sła-beusza.- Zabiję cię, skurwielu - wysyczał Daniel przez za-ciśnięte zęby, ale zanim jeszcze przebrzmiało ostatniesłowo, przeciwnik zdołał oderwać jego ręce od swojejszyi i cisnął Danielem o ziemię.Chłopak upadł na wznak, zaraz jednak poderwałsię na kolana.Już jednak nie zdążył wstać.Zobaczył tuż przyswoim nosie wylot lufy rewolweru.- A teraz przekonamy się, kto kogo zabije - rzekłMorris, dysząc ciężko.- Nie śpieszyłbym się, John - dobiegł go z ciemno-ści czyjś głos.Mężczyzna zamarł w bezruchu.Zza węgła domu wyszedł Logan.On i Jake słyszelikawalkadę, ale zdołali przybyć dopiero na ten moment.Jake, który wyłonił się z głębokiego cienia tuż przyganku, zbliżył się bezszelestnie do Logana i stanąłobok niego w odległości kilku kroków.Mniej więcejtaka sama odległość dzieliła obu mężczyzn od Morrisai klęczącego wciąż Daniela.Tylko Morris i McCloudtrzymali rewolwery gotowe do strzału.Jake zaledwiewspierał dłoń na swoim.- Coś mi się wydaje, że pobłądziliście, chłopcy -powiedział niedbałym tonem, pilnie obserwując kow-bojów i ranczerów.Morris wpatrywał się w McClouda.- Co ty, Logan, przechrzciłeś się na inną wiarę? Je-żeli tak, to wdepnąłeś w gówno.Mądrzy ludzie trzy-mają ze swoimi.Logan puścił te słowa mimo uszu.Celując z biodraw pierś Morrisa i nie spuszczając z niego wzroku,zwrócił się do grupy jeźdźców:- Jesteście pewni, że chcecie płacić koszty tej nocnejwizyty?- Nie, panie McCloud - odezwał się jeden z kow-bojów głosem pełnym szacunku.- Pana obecność tu-taj zmienia postać rzeczy.- No to zmykajcie, zanim jeszcze nie jest za późno.- Już się robi, sir - kilku kowbojów zawróciło ko-nie, a za nimi zrobili to inni.- Ty również, Bromley - powiedział Logan su-chym tonem.-I zabierz ze sobą Kyle'a i resztę ferajny.John zostanie tutaj do przybycia szeryfa.Ranczerom jednak nie śpieszyło się.Ostatecznierozkazywał im jeden z nich, tylko może trochę wię-kszy szczęściarz.Logan postąpił krok do przodu.- Słyszałeś, Ed? A może chcesz nauczyć nas szyb-kiego wyciągania broni?Bromley sapał, niczym miech kowalski.Szarpał cu-gle i przeskakiwał wzrokiem po twarzach towarzyszy.- Nie będę walczył z tobą i tym rewolwerowcem,McCloud.Do diabła z wami i waszymi owcami! -ścisnął boki konia ostrogami i po chwili zniknął w cie-mności.- Na tym się nie skończy, McCloud - rzucił Amos.- Skończy się, bądźcie tego pewni.I chyba faktycznie jego słowa o czymś ich upew-niły, gdyż już bez dalszej zwłoki poszli śladem Brom-leya.Na podwórzu został tylko Morris, światło księżycaoświetlało go tak dokładnie, że widać było nawet rudykolor jego baków i brwi.Logan zaszedł teraz ranczera od tyłu.- Rzuć rewolwer, John.Ten zignorował żądanie.- Chcesz strzelić przyjacielowi w plecy z powodutych śmierdzących owiec?- Czy to prawda, John? Zabiłeś Thorna?- Nie planowałem tego - odparł Morris, wciąż ce-lując w głowę Daniela.- Przyszedłem tylko z nim po-gadać.Ale z tym nieużytym facetem niemożliwa byłażadna rozmowa.Dobrze wiesz, co to był za typ.- Ale j a go nie zabiłem - choć byłem o krok odwyciągnięcia rewolweru, pomyślał Logan.- Zastrze-lenie Daniela nic tu nie zmieni.- Oczywiście, że zmieni - powiedział Morris.- Uwolnimy się raz na zawsze od tych parszywychowiec i pokażemy wszystkim ranczerom od zachod-niego do wschodniego wybrzeża, że owczarze nie sątu mile widzianymi gośćmi.- Ponosi cię fantazja, John.- Jestem bankrutem.Wykończył mnie Thorn i jegozasieki.Teraz zaś, kiedy prawda wyszła już na jaw,nie chcę pójść do więzienia lub zadyndać na sznurze.Nie mam nic do stracenia.- Ty parszywy morderco! - krzyknął Daniel.- Dojasnej cholery, McCloud, albo wpakuj mu kulę w łeb,albo rzuć mi rewolwer i ja to zrobię!- Danielu, ani słowa więcej! - zawołała Sarah, wy-chodząc na ganek w towarzystwie doktora Willisa.- Już dość zabijania - rzekł Logan.Morris wydał z siebie ironiczne parsknięcie.- Ale najpierw ostatni z owczarzy musi iść do zie-mi.- John, nie radziłbym ci nawet o tym myśleć.- A ja widzę w tym swoje jedyne wyjście - rzekłMorris, odciągając kurek.Logan zawahał się, tracąc ułamek sekundy.Ale nie zawahał się Jake.Jego rewolwer błysnął sre-brem.Padł strzał.Katherine otworzyła oczy.Zobaczyła nad sobą sufit.Głowa bolała, jakby przewiercano ją świdrem.Co się stało?Niewątpliwie leżała w łóżku.Rozpoznała też swojądawną sypialnię.Zmarszczyła brwi, próbując ożywićpamięć.Rozmawiała z matką.Wyszły na ganek.Za-wadziła o coś butem i.straciła równowagę.Pamię-tała nawet moment, kiedy leciała w dół.Nagłe przerażenie targnęło jej sercem, odrzuciłakołdrę, uniosła koszulę.Dzięki Ci, Panie Jezu! Żad-nego krwawienia.Z podwórza dobiegły ją gniewne męskie głosy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl