[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pułkownik się uśmiechnął i powoli zaczął podchodzid do grzbietu, gdzie położył się za kopką pszenicy izaczął lornetką obserwowad przedpole.Wróciłem szybko do czołgu.Teraz skooczyła się lipa, czud było akcję; nie na darmo jest Bobioski.Kobierzycki, co mówił, to czuł.Ale kto do diabła dowodzi szwadronem?Z sieci nic się nie można zorientowad, a pytad nie mam zamiaru, bo czy mi to zle?Tak minęło chyba z pół godziny, pułkownik odwrócił się i kiwnął na mnie.Podczołgałem się kołomego.- Lornetka!- Tak jest, panie pułkowniku!- Przed nami wzgórze, prawie na szczycie wieża kościółka.- Widzę!- Trochę w dół i prawo.co pan widzi?- Wąską linię szosy z zakrętem wchodzącym w zadrzewienie.- Dobrze! A teraz niech pan uważa.Wlepiłem oczy w lornetkę.Minęła minuta, może dwie, na szosie zakurzyło się, na prostą wypadłsamochód, doszedł do zakrętu i zniknął za drzewami.- Widział pan?- Tak jest, panie pułkowniku!- Czy można tam strzelid i czy można trafid?Uśmiechnąłem się zamiast odpowiedzi.- Niech pan spróbuje. - Rozkaz!Czy można trafid? Boże.z takiej armaty! Toż ona pocisk zaniesie jak ręką na cel.Z oka trudno, z mapy prawie pięd tysięcy, kąt położenia prawie ten sam, na derywację przy tejodległości muszę dad najmniej dwie podziałki.Stanąłem - jak kiedyś na pustyni - z tyłu czołgu za wieżą.Za wszelką cenę muszę wejśd pierwszympociskiem.Teraz strzelam dla.widowni!- Działo! Granat.wolno.wolno w prawo.Przez sweebey-sight42 naprowadzam na kierunek.- Już!Wziąłem drugą lornetkę, wspaniała! Zdobyczna, dwunastokrotna, ze szkłami Zeissa.- W lewo.dwie podziałki!Cholernie daleko.ale!- Kwadrant.cztery dwadzieścia osiem!Jeszcze jeden, ostatni rzut oka na wylot lufy.- Ognia!Powoli podniosłem lornetkę.Pirożek aż do połowy wychylił się z wieży.Jeszcze dwie sekundy i.czarny wybuch tuż, tuż za zakrętem.Uczucie ulgi, a przecież byłem prawie pewny, że mnie nie zawiedzie.Pirożek dał mi znak ręką, jakby mówiąc, że widział wybuch i naprowadza swoje działo na kierunek.- W dół jedna podziałka!.Czekad na rozkaz!- Pirożek!- Mój strzał.dozór!.- W lewo dwie podziałki.kwadrant.cztery dwadzieścia osiem.w dół jedna.- Czekad na znak ręką!Oczy w lornetkę.Przy utracie prędkości początkowej na tę odległośd przelot co najmniej siedemsekund.Dam sto jardów wyprzedzenia.To będzie strzał! To nie tylko ars gratia artis, tu zobaczycie,czy moja wiara w duszę armaty jest tylko wizją dziecinnych snów.Dłużyły się minuty.Zakurzyło się na białej nitce szosy, wypadł samochód.Podniosłem rękę.jużdochodzi do podziałki w lornetce.42Pomocniczy przyrząd celowniczy na wieży czołgu. - Fire!Targnęło czołgami! Poszły obydwa.gdzieś aż pod słooce!Kobierzycki wyjrzał z wieży z moją drugą lornetką.Samochód dochodził już do zakrętu, zwolnił i.czarna chmura wybuchu, a w niej druga!Zeskoczyłem z czołgu, byłem pewny, że z tego dymu nikt ani nic już nie wyjdzie.Mijały sekundy.Pułkownik Bobioski wstał, obrócił się i on - ta częśd legendy Pustyni Zachodniej -zaczął bid brawo.jak w teatrze!Z wieży twarz Kobierzyckiego z uśmiechem pełnym tryumfu, daleko z czołgu Pirożek przesyłał rękągest powinszowania.Odpadło uczucie pewności siebie, dumy, zadowolenia.Pozostała cieniutka niteczka nostalgii za czymśz odległości minionych dni.A chociaż wiatr pustynny dawno już zawiał piaskiem ślady gąsienic, tobrawo pułkownika, uśmiech Kobierzyckiego, dumnie na słooce wzniesiony wylot lufy wróciły miukłuciem w serce cieo echa błąkającego się jeszcze gdzieś w mózgu. Sergeant.Lily must be crazy about you.Sergeant, you never miss!Crocette, lipiec 1944 METAURO RIVERPoderwano nas w nocy alarmem.W niecałe dwadzieścia minut szwadron stał już na kierunku wymarszu.Jak zwykle pierwsze chwile -gorączkowe oglądanie się, czy nie przeoczono jakiegoś szczegółu, i ostatnie dociąganie na sobiepasów i ekwipunku.Trochę wesołego gwaru i bieganiny, i błąkania się po omacku, ale po paruminutach wszystko się uspokoiło poza hukiem grzanych motorów.W czołgach strojono radiostacje i układano już dokładniej cały osprzęt.Wszystko szło jak automat.Niepotrzebne były rozkazy, pytania czy sprawdzanie czynności.To był jużżołnierz wciągnięty w rutynę walki i dryl.Winszowałem sobie  nosa , bo wróciłem przecież niecałepół godziny temu z kolacji w Crocette [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl