[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lecz z tych mąk, z tych cierpień, któreja przechodzę, on nie zna nic, nie wie niestali teraz obok ekwipaży, oczekujących na nich poza sztachetami budynkówstacyjnych.Błękitno ubrani kozacy znosili kufry i pudła.Brzeziewicz trzymał za rękę Adzia i znów Rena została uderzona jakiemś podobieństwem dziecka z mężem.Odwróceni byli od niej, mieli jednakowe pochylenie i wbicie nóg w ziemię.Odziani, obaj w jednej barwy długie, szarepalta, zdawali się być kopią jeden drugiego: Adek w miniaturowej formie ojca.Byli tak ściśle złączeni rękami, takaspójnia była jakaś między tem dzieckiem a tym człowiekiem, że o żadnej rozłące mowy tu być nie mogło.Widocznebyło, iż ta nocna scena w sypialni Reny, w przeddzień wyjazdu nie pozostawiła żadnego śladu w umyśle Brzeziewicza.Nastrój chwili wrywołał jakiś cień, coś, co mignęło i znikło, odegnane może silną wolą, może samo odbiegło, gnaneprzez rękę przeznaczenia.Rena czuła jedno tylko, że  nienawiść do Wendego ogarnia ją wielka i niezaprzeczona.Czyniła go bezpośrednią przyczyną zła i nędzy swego życia.Myślała: gdyby nie on, wesoło i ufnie stałabymrazem z mym mężem i naszem dzieckiem, przeciętna żona, matka.Lecz w tej chwili, ironicznie  z głębi niej wypełzło: A może, gdyby nie on, dziecko to nie istniałoby wcale, nie żyłoby zupełnie.I nie mogłabyś pawic się w roli matki.Właśnie Wende dopomagał jej do wsiadania do powozu.Uczynił to prawie niezgrabnie.Przez ciężką tkaninęangielskiego, podróżnego płaszcza odczuła dotknięcie jego ręki.Usunęła się szybko. Dziękuję!  rzuciła szybko.On odparł: Ostrożnie.Jedna z klaczy zanadto gorąca.Szarpie. Piękna czwórka.Wende rozjaśnił się. Rzeczywiście.Miałem z nią trochę kłopotu, ale się opłaciło.Rena stała już w powozie.Patrzyli oboje na czwórkę klaczy, przedstawiających ideał cugowców pod względem doborui piękności kształtów.Jednakiej maści, o trochę rudawych, lśniących ogonach, delikatne i rasowe były to konie z dusząi ciągnęły ku sobie, jak piękne wabne kobiety. Mimowoli ogarniało ich koniarstwo stepowość rozlewna, szeroka, ze stadem, puszczonem swobodnie lub zamkniętemw stadami o ciepłych, specyalnych prądach, unoszących się w przestrzeni. A.Szaleństwo? Zobaczy je pani.Piękny, ale jest to, co się nazywa nieprzyjaciel człowieka.Nawet na stadnika go użyć nie mogę. Ileż ma lat? Zaraz.urodził się w tym roku, kiedy pani była pierwszy raz w Zaleszyńcach.Lat temu.cztery. Nie I  odparła sucho Rena  więcej.pięć.Oboje umilkli i odwrócili się od siebie zmieszani.Ta wizya poprzedniej bytności ciężko zawisła nad nimi.I oto zbliżałsię Brzeziewicz, prowadzący Adzia.Wsadzając dziecko do powozu, mąż Reny wyrzekł, śmiejąc się: Adzio jest w ekstazie! Zobaczył zblizka konie prawdziwe, nie tekturowe, rwie się do nich.Dziedziczność masz,Reno, dziedziczność po tobie.widzisz sama najlepiej.Wende dodał głosem, który Renie zdawał się znów pewnym siebie: Mamy tu kucyki.Jeden chodzi pod siodłem.Adzio bidzie mógł jezdzić na prawdziwym koniu.Mały, siedząc już pomiędzy Reną a Brzeziewiczem, z uwielbieniem wpatrywał się w twarz Wendego. Dasz?  zapytał. Dam!  odparł z uśmiechem miłym Wende. Konia? Ależ tak.Konia! i to cacanego.Zupełnie przypomina w miniaturze Orłoffa.Mały wyciągnął przez Ojca ku Wendemu obie rączki. Daj!  wyrzekł, prosząc.Brzeziewicz śmiać się zaczął. Cóż ty myślisz, smyku, że pan Wende nosi kuca w kieszeni?Lecz Wende nagłym ruchem pochwycił obie wyciągnięte ku sobie rączki, pochylił się nad niemi i ucałował jedelikatnie.Rena zmarszczyła brwi i wyciągnęła już rękę, aby odciągnąć dziecko.Lecz natychmiast przyszło jej na myśl, że nie maprawa tego uczynić, bo Wende, całując rączki Adzia, może czyni zadość popędowi krwi, idzie za głosem serca,rwącego go do syna [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl