[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Damaris, po dłuższej nieobecności w domu, wróciła w stanie ducha, który przyczynił siędo zwiększenia ogólnej dezorientacji.Marucha zapytała ją kiedyś podczas porannegospaceru, gdzie była.Odpowiedziała tak naturalnym tonem, jakby mówiła najszczersząprawdę:  Opiekuję się panią Mariną.I nie zostawiając Marusze czasu do namysłu, dodała: Ciągle was wspomina i przesyła wam pozdrowienia.W chwilę potem powiedziała jakbyprzypadkiem, że Barabasz nie wrócił, bo teraz on odpowiada za jej bezpieczeństwo.Od tegoczasu ilekroć Damaris wychodziła z domu, zawsze przynosiła wiadomości - tym trudniejszedo uwierzenia, im bardziej były entuzjastyczne.Wszystkie kończyły się rytualną formułką:- Pani Marina ma się świetnie.Marucha nie miała żadnego powodu, żeby bardziej wierzyć Damaris niż Mnichowi czyktóremuś ze strażników, ale nie miała też powodu, żeby jej nie wierzyć w sytuacji, kiedywszystko wydawało się możliwe.Jeżeli Marina istotnie żyła, nie miałoby sensu izolowaniezakładniczek od informacji i telewizyjnej rozrywki, chyba że chodziło o ukrycie przed nimijakiejś innej strasznej prawdy.Nie istniało nic, co Marucha w swojej rozhuśtanej wyobrazni uznałaby za niedorzeczne.Ukrywała dotychczas swoje lęki przed Beatriz w obawie, że ta nie zniosłaby prawdy.AleBeatriz trudno było zarazić niepokojem.Od początku odrzuciła najmniejsze podejrzenie, żeMarina nie żyje.Pomagały jej w tym sny.Zniło jej się, że Alberto, jej brat, realny jak najawie, skrupulatnie zdawał jej relację ze wszystkiego, co robi: mówił, że sprawy stoją dobrze ijak niewiele brakuje, by wyszły na wolność.Zniło jej się, że ojciec uspokajał ją mówiąc, żekarty kredytowe, które zostawiła w torebce, są w bezpiecznym miejscu.Były to wizje takżywe, że we wspomnieniu nie mogła odróżnić ich od rzeczywistości.W tych dniach kończył zmianę jeden ze strażników, siedemnastoletni chłopak, którykazał się nazywać Jonaszem.Od siódmej rano słuchał muzyki ze schrypniętegomagnetofonu.Miał swoje ulubione piosenki i puszczał je do upadłego, na cały regulator, asam wykrzykiwał, w charakterze chóru:  Kurewskie życie, taka twoja mać, po jakie gównosię w to wpakowałem.Kiedy się uspokajał, opowiadał Beatriz o swojej rodzinie.I zawszekończył tajemniczym westchnieniem;  Gdybyście wiedziały, kim jest mój ojciec!.Nigdy tegonie powiedział, co w połączeniu z innymi zagadkowymi słowami strażników jeszcze bardziejpogłębiało osobliwy nastrój panujący w więziennej klitce.Gospodarz, stróż domowego ogniska, poinformował widocznie swoich mocodawców opełnej napięcia atmosferze, bo dwaj z nich zjawili się niespodziewanie któregoś dnia, nie kryjąc pojednawczych intencji.Odmówili co prawda zwrotu telewizora i radia, natomiaststarali się polepszyć warunki życia.Obiecali książki, ale przywiezli ich tylko kilka, wśródnich - jedną powieść Corin Tellado.Przywiezli też rozrywkowe pisma, lecz żadne nie nosiłoaktualnej daty.Kazali wkręcić silną żarówkę na miejsce poprzedniej, niebieskiej.Pozwolilizapalać ją dwa razy dziennie na godzinę - o siódmej rano i o siódmej wieczorem, żeby możnabyło czytać, ale Beatriz i Marucha tak się przyzwyczaiły do półmroku, że światło było dlanich zbyt jaskrawe.Poza tym lampa nagrzewała powietrze w pokoju i trudno było oddychać.Marucha zapadła w bierność, właściwą ludziom wyzutym z wszelkiej nadziei.Dniem inocą leżała na materacu udając, że śpi, odwrócona twarzą do ściany, Z nikim nie chciałarozmawiać.Prawie nic nie jadła.Beatriz zajęła puste łóżko i szukała zapomnienia wkrzyżówkach i rebusach ze starych gazet.Prawda była surowa i bolesna, ale była prawdą -we czwórkę w pokoju było luzniej niż w piątkę.Mniej konfliktów i więcej powietrza.Jonasz zakończył dyżur pod koniec stycznia, a na odchodnym złożył zakładniczkomdowód zaufania. Powiem wam coś, ale pod warunkiem, że nikt się nie dowie, że to ja ,oświadczył.I wykrztusił z siebie wiadomość, która dławiła go tak długo:- Zabili Dianę Turbay.Cios wyrwał je z odrętwienia.Dla Maruchy była to najstraszniejsza chwila niewoli.Beatriz próbowała nie myśleć o tym, na co nic już nie można było poradzić:  Zabili Dianę,teraz kolej na mnie.Zresztą i tak pierwszego stycznia, kiedy stary rok minął, a one wciążsiedziały w zamknięciu, powiedziała sobie:  Albo mnie wypuszczą, albo umrę, wszystko mijedno.Któregoś dnia, kiedy Marucha grała w domino z drugim strażnikiem, Goryl popukał się wtors wskazującym palcem i powiedział:  Coś mnie tu gniecie.Co to może być?.Maruchaprzerwała grę, spojrzała na niego z całą pogardą, na jaką umiała się zdobyć, i powiedziała: Albo gazy, albo zawał.Rzucił karabin na podłogę, zerwał się przerażony na równe nogi,przycisnął do piersi otwartą dłoń i wrzasnął wielkim głosem:- Serce mnie boli, kurwa mać!Zwalił się na talerze z resztkami śniadania i znieruchomiał twarzą do ziemi.Beatriz,chociaż wiedziała, że jej nie znosił, chciała w zawodowym odruchu udzielić mu pierwszejpomocy, ale w tej samej chwili do pokoju wpadli gospodarz i jego żona, wystraszeni krzykiemi łoskotem padającego ciała.Drugi strażnik, drobny i chudy, usiłował jakoś pomóc, aleprzeszkadzał mu karabin.Oddał go Beatriz i powiedział:- Pani odpowiada za was obie.Nawet do spółki z gospodarzem i Damaris nie mogli go udzwignąć.Z trudem powleklibezwładne ciało do salonu.Beatriz z karabinem w ręku i kompletnie osłupiała Maruchaspojrzały jednocześnie na porzucony na podłodze karabin Goryla i targnęła nimi ta samapokusa.Marucha umiała strzelać z rewolweru, a kiedyś pokazali jej, jak obsługiwać brońmaszynową, ale opatrznościowy przebłysk rozsądku sprawił, że nawet się nie schyliła.Beatriz oswoiła się z bronią w trakcie pięcioletniego szkolenia, kiedy to otrzymała najpierwstopień podporucznika, potem awansowała na porucznika i wreszcie, w randze kapitana,wstąpiła w szeregi personelu pomocniczego szpitala wojskowego.Skończyła też specjalnykurs artyleryjski.Ale i ona wiedziała, że nie mają szans.Pocieszały się myślą, że Goryl jużnie wróci.Tak też się stało.Kiedy Pacho Santos zobaczył w telewizji pogrzeb Diany i ekshumację Mariny Montoya,zrozumiał, że pozostała mu tylko ucieczka.Miał już pewne pojęcie, gdzie się znajduje.Dziękiróżnym dziennikarskim sztuczkom, a także na podstawie rozmów i niedyskrecji strażnikówzdołał ustalić, że trzymają go w narożnym domu w jakiejś dużej i gęsto zaludnionej dzielnicyw zachodniej części Bogoty.Jego pokój był największy na piętrze, a zewnętrzne okno zabitodeskami.Doszedł do wniosku, że dom jest wynajęty, być może nielegalnie, bo właścicielkazjawiała się na początku każdego miesiąca po komorne.Poza nią nikt nie przychodził.Zawsze, kiedy mieli otworzyć jej drzwi, przykuwali go łańcuchem do łóżka, kazali zachowaćabsolutną ciszę, gasili radio i telewizor.Ustalił, że zabite deskami okno wychodzi na trawnik przed domem i że drugie drzwiwyjściowe znajdują się na końcu wąskiego korytarza, obok łazienki, z której mógł korzystaćnie będąc widzianym, a dzielił go od niej tylko korytarz.Przedtem jednak musiał poprosić,żeby go rozkuli.W łazience było okienko, przez które przeświecało niebo.Otwór był wysoko,ale na tyle szeroki, że choć wspiąć się nie było łatwo, można było przezeń się wydostać.Niemiał jednak pojęcia, dokąd mógł prowadzić.W sąsiednim pokoju, podzielonym na małekabiny, spali strażnicy, którzy nie mieli dyżuru [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl