[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ciche kroki w sieni, pociśnięcie klamki i oto przed nią stoi ten człowiek, tak dla niej obcy, a tak jejbliski.W tej chwili nie wie jednak, co właściwie przeważa, czy ta obcość jego, która ją wtrąca wpodziw nad tym, co się dziać będzie, czy ta jego bliskość, którą ona czuje w każdym swym nerwie,w każdym oddechu, w każdej mgławicowej chwili istnienia.On patrzy na nią z jakimś przestrachem.Nigdy nie widział kobiety tak bladej i tak zdeterminowanej.Czuje od niej bijącą siłę rozpaczliwą iprzeszywa go dreszcz.Nie wie sam, dokąd dojdą.Chwilę milczą oboje, oddychając tak lekko, jakby lękali się dać sobie wzajemnie znać, że żyją i żeStrona 263 0w tym życiu potrącą się wzajemnie duchowo z taką siłą, iż jęczeć będą i drżeć ciężko w umęczeniui może iść będą dalej całą "Kalwarię", skuci, spętani losem i musem przeogromnym rozigranychnerwów i połączeń serdecznych.Dzień chmurny, szary, beznadziejny owija ich szarością swoją.O szyby bije lekko wiatr i drży, ipłacze, a smreki szumią pogrzebnie, szumią cmentarnie.Wreszcie kobieta pierwsza przerywa milczenie.Głos jej jest zmieniony.Pogłębił się.Drży jak harfarozpięta bod rękami zbuntowanego anioła.- Co z nami będzie? - pyta prosto i oczy jej, te oczy porcelanowej lalki, po raz pierwszy w życiupatrzą z całą straszną szczerością w twarz mężczyzny.Porzycki chwilę szuka ubocznej ścieżki, chce powiedzieć jakiś żart, ale nie jest w stanie zwlec sięw labirynt kłamstw i wybiegów.- Dziwi to pana, że mówię tak szczerze? - ciągnie Tuśka gorączkując się w miarę słów - ale to jużpana wina.- ? -- Tak! Pan tak bardzo pracował nad tym, ażebym była szczera, iż dziś staję przed panem bezudawania, bez żadnej skrytości i pytam: co dalej z nami będzie? Ja.dłużej tego znieść nie mogę.Porzycki czuje, że coś powinien mówić, zaznaczyć także swoją sytuację jasno i otwarcie, lecz jakiślęk go chwyta.Patrzy na Tuśkę, błądzi wzrokiem po pokoju, wreszcie chwyta krzesło i mimo woliteatralnym ruchem siada po drugiej stronie stołu.- Słucham.Co mi pani ma do powiedzenia?Tuśkę przebiegają dreszcze.Widzi, że ten człowiek stoi na rozstaju, że on jej nie dopomoże wniczym, że w tej chwili musi być szczerą sama.Postanawia jednak brnąć do końca.- To wszystko, co się stało.- mówi spuszczając oczy, podczas gdy silne rumieńce występują najej twarz - może inna kobieta lekceważyłaby i przeszła nad tym do porządku dziennego.Ja zaśmam inne usposobienie.ja jestem nowicjuszką w takich sprawach.ja.Zatrzymała się, szukała zdań, frazesów prostych, a mimo woli usuwały się jej jakieś zdanialiterackie, wyokrąglone.Odrzuciła je precz i kryjąc twarz w dłonie wyszeptała:- Ja kocham i.bardzo cierpię.Dwoje rąk łagodnych, miłych usuwało jej ręce od twarzy.Porzycki pochylił się ku niej przez stół ipatrzył na nią z wielką miłością.- No.no.tylko nie płakać.- Jakże? - podjęła gorączkowo - jakże mi nie płakać? Toć sytuacja nie do zniesienia między.nim- pomiędzy tobą.Sam mnie oduczałeś kłamstw, braku szczerości, a w tej chwili ciągle muszękłamać, kłamać.Przecież to straszne.I tak ma być całe życie.całe dalsze życie - przecież toniemożliwe! Ja będę cię kochała całe życie i całe życie będę kłamała?.Ja tego nie chcę, niechcę!.Spazmatyczny krzyk prawie wydarł się z jej gardła.Strona 264 0- Cicho!.uspokój się! błagam cię! - szeptał Porzycki.- Nie mogę! nie mogę! dławię się, dręczę dniami i nocami.Nie mogę patrzeć na was obu razem,nie mogę znieść jego obecności.Wyciągnęła ręce na stole, głową biła o kant, łzy jej gradem potwarzy płynęły, była straszna i tragiczna w tej rozpaczy swojej.Porzycki zerwał się i zaczął chodzićpo pokoju, trąc nerwowo czoło.Ta "sezonowa miłość" przybierała fatalne barwy.To już zakrawało na coś bardzo głębokiego, niena zwykłą zakopiańską miłostkę.Ani na chwilę jednak nie postała w umyśle Porzyckiego chęćwycofania się z tej afery.Akrobatą nigdy nie był, zdawał się na los, który mu sprzyjał.Przy tym czułprawdziwy sentyment do Tuśki, a właśnie to, iż miłość ich nie wymówiła jeszcze ostatniego słowa,czyniła mu tę kobietę droższą i bardziej pożądania godną.Przy tym miał do niej przywiązanie, jakie ma mistrz dla swojego dzieła.Poznał ją nieszczerą,obłudną, skrytą lalką, a teraz sama przecież przyznaje, iż rozbudził w niej poczucie szczerości,uczucia i natchnął wstrętem do maski, z jaką dawniej chodziła.%7ładna z kobiet nie dała mu takiej wysokiej moralnej satysfakcji.Był jej za to tak wdzięczny, jak byłjej wdzięczny za tę miłość, do której się tak przyznawała otwarcie.Z tym wszystkim jednak nie widział wyjścia z tej całej sytuacji.Lękał się pocieszać Tuśkę tym, żemąż jej niezadługo wyjedzie.Wobec wielkości jej rozpaczy sam rozumiał, że ten argument jestżaden i może tylko przyczynić się do wzmożenia jej bólu.Zatrzymał się więc przed nią i szczerze zmartwiony wyrzekł:- Co począć? co począć?.I nagle padło to wielkie, szeleszczące całym ogromem następstw słowo:- Ja rozstanę się z mężem!.To było coś niewypowiedzianego, coś ogłuszającego, coś, co padło wśród nich jak nagle zabityptak, który przed chwilą jeszcze wolno szybował w przestrzeni.Azy na twarzy kobiety oschły i patrzała w twarz kochanka szeroko rozwartymi, jakby przestrachemzdjętymi oczyma.I on utonął tak samo w jej oczach, i lęk ten w siebie brał przez swe zrenice do serca, do duszy, imartwiał jej martwotą, jej strachem.Z kątów to, co czaiło się dnie i noce całe, to, co wołało "grzech! grzech!." wypełzło nagle iprzyległo im do stóp, owinęło ich jak wstęgą krwawą i palącą.- Grzech! grzech!.Po szybach wiatr dzwonił na zachód słońca, co się z trudem przez chmury przebijać zaczęło.Błysnęło kilka promieni, zapaliły się szyby, strzałą padło to światło na czoło Tuśki jakby stygmatśredniowiecznego "A", którym wiarołomne żony piętnowano.Padło - i zgasło.Strona 265 0On ocknął się pierwszy.- Tego nie można robić bez zastanowienia - wyrzekł.- Już się zastanowiłam - odparła, a głos jej dzwięczał ostro -Pitę wezmę ze sobą.Córka do mnienależy.Chłopcy niech idą z nim.Marmurki takie jak on!.Ze wzgardą wysunęła wargę.Porzycki z przestrachem posłyszał te słowa.To on! to on! to jegoniebacznie rzucone wyrazy!- A potem będę pracowała.- ?.- Tak, będę pracowała.Wstąpię do teatru!.Porzycki aż drgnął.- To niemożebne!- Mam talent.- To jeszcze pytanie.- Sam pan mówiłeś!- Szaleństwo! To było amatorskie granie.Na scenie to zupełnie co innego.- Wyrobię się.- A ja raz jeszcze powtarzam, że to niemożebne.Nie chciała go drażnić.Udała, że ustępuje.Instynkt jednak kazał jej uprzedzić go, że będzie miałajakieś środki do życia, że nie będzie mu ciężarem.Zresztą ja mam posag! - rzuciła.Porzycki spojrzał na nią uważnie, chmurząc się.Zdawało mu się, że chce go tym "posagiem"pociągnąć ku sobie.Uczuł się dotkniętym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl