[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dziêki tylko ramieniu polskiemu to miasto ocalone zosta³o od napa-Sci i zag³ady.Ale ten pierwszy batalion, walcz¹c tam w³aSnie pod Cap-Français, uleg³ zara-zie.Z tysi¹ca ludzi, którzy weszli do miasta, w przeci¹gu jednego miesi¹ca zosta³o oSmdzie-siêciu kilku.Drugi batalion pod wodz¹ starszego Bolesty, gdziem i ja s³u¿y³, wyruszy³ podrozkazy Dessalina, genera³a murzyñskiego, w kierunku rzeki Exter.Przeprawili my siê przezrzekê Artibonit w czó³nach pirogowych z jednego kloca mahoniu i przyszli my do miejsca St.Marc.W kilka dni póxniej Dessalin z ca³¹ dywizj¹ Murzynów przeszed³ w nocy na stronêpowstañcz¹, którzy stali naprzeciwko nas pod komend¹ Krzysztofa i Paw³a Luwertiur.Ech,bieda, bieda!.Jeden batalion tych Murzynów, czterystu ch³opa jak heban, nie zd¹¿y³ udaæsiê w pochód za Dessalinem.Ledwie na doSwitku dnia spostrze¿ona zosta³a zdrada tamtego.Jeden jedyny nasz polski batalion Bolesty nie by³ w stanie utrzymaæ w karbach i zmusiæ doboju z rodakami kilkuset têgich a uzbrojonych Murzynów.Co z nimi robiæ? PuSciæ na wol-noSæ, to powiêksz¹ armiê wroga, wlec ze sob¹, to zdradz¹ w najgorszej chwili.Genera³ Fres-sinet, nasz nowy dowódca, Francuz rodowity, rozkaza³ czarnym wyst¹piæ do apelu, jak codnia.Zwyczaj wojskowy ka¿e stawaæ do apelu bez broni.Skoro na plac wyszli, nasz batalionz rozkazu Bolesty otoczy³ ich ze czterech stron.Genera³ Fressinet wyszed³.Da³ znak.Murzy-ni nie spodzieli siê nawet.Chwycili my za broñ i wyk³uli my bagnetami bezbronnych, wszyst-kich czterystu, co do nogi.Nie up³ynê³o pó³ godziny, ju¿ ani jeden nie zipa³.- Milcz! - wrzasn¹³ Trepka zataczaj¹c siê na Scianê.- Milcz, nie mów do mnie!.¯o³nierz patrza³ na niego ch³odnym, obojêtnym okiem.Na chwilê zamilk³.- Po toScie tam pop³ynêli.- jêcza³ wal¹c w stó³ piêSciami.- Wojna jest wojna - rzek³ Ojrzyñski.- Bóg nasz sêdzia, nie waszmoSæ.W parê tygodni czasuz naszego batalionu, który tysi¹c mia³ ludzi, zosta³o nas stu kilkunastu.¯Ã³³ta febra.Och, z³eto czasy! Tam my w gor¹cej ziemi z³o¿yli starszego Bolestê, kapitanów Osêkowskiego i Rê-bowskiego.Z³e to czasy!Trzeci batalion 113 pó³brygady wyl¹dowa³ by³ w Port-au-Prince.W ci¹g³ych marszach,utarczkach, walkach, znojach, gdy dzieñ i noc trza by³o z wrogiem braæ siê za orzydle, z cho-rób samych utraci³ szeSciuset ludzi.Tak to, panowie bracia: z 3700 ch³opa jak dzwona buko-we, którzy wysiedli na l¹d w San-Domingo, zosta³o nas ¿ywych trzystu, a oficerów naszychkilkunastu.Po Smierci Leklerka przyszed³ nad nami przewodziæ Roszambo.Ten powzi¹³ mySl - psy roz-juszone, æwiczone g³odem i ch³ost¹, puszczaæ na Murzynów.Wtedy ju¿ druga nasza legia,czyli 114 pó³brygada, wsiad³szy na statki w Genui przyp³ynê³a do Antylów.Pamiêtam, jakzawija³y z oceanu do zatoki wolno id¹ce okrêty: ,,le Fougueux , ,,Héros , ,,la Vertu , ,,laSerpente ,  l Argonaute i inne.Sta³a nas garsteczka na brzegu, ¿eby przybywaj¹cym oddaæhonory i przywitaæ ich w progu wyspy.Ujrzawszy nas zadr¿eli.Có¿ dopiero, gdy pos³yszeliz ust kapitana Przebendowskiego, który by³ osobistym adiutantem genera³a Roszambo, ¿eprzed nimi stoi po³owa pierwszej legii.Wkrótce nowi przybysze wyruszyli przeciwko Mu-rzynom.Rozdzieli³y siê nasze drogi.Wnet us³yszeli my o Smierci porucznika Weigla i dziel-nego adiutanta-majora Królikiewicza w bitwie u redut Carvahanac.W tym to czasie ja samprzeby³em ¿Ã³³t¹ febrê, alem siê z niej wyliza³.Le¿a³em w bar³ogu d³ugi czas miêdzy ¿yciem272 a Smierci¹.Nie wiem, co siê dzia³o z braæmi na przeklêtym l¹dzie.Dusza moja sczerstwia³awtedy i uczyni³ siê z niej jakoby p³ytki brzeszczot, co krwi¹ ocieka.Uda³o mi siê wreszciedostaæ z kilku towarzyszami zwolnienie i wróciæ do Europy.Wsiedli my na fregatê id¹c¹ doBrestu i dopiero w morzach cz³owiek westchn¹³.SzczêSliwie przyby³em do Francji.Wyzna-czono nam na mieszkanie Châlons-sur-Marne, dano pó³ ¿o³du.Ale skoro cz³owiek przyszed³do siebie, natura poci¹gnê³a w szeregi.ObwieScili now¹ kampaniê.Wci¹gnêli my siê w kilkudo szeregów francuskich - i znowu marsz-marsz! Zabi³o serce, boæ my szli wprost na Wie-deñ.I weszli my w otwarte jego bramy.Austerlitz! Oto ja ujrza³ te czeskie i morawskie wzgó-rza, com je jako piechur austriacki przemierzy³.W dali, w dali sinia³y nasze wysokie góry.Ale nie s¹dzono mi by³o wst¹piæ na swoj¹ ziemiê.U samych jej drzwi musia³em przyklêkn¹æi czekaæ: strzaska³o mi nogê, urznêli.- Sprawiedliwie mówisz.-rzek³ twardo Trepka.-Niegodne by³y wasze nogi, ¿eby na ziemiêtê wst¹pi³y.Bóg pewnie karze za takie czyny jak wasze na wyspie.- Zemsta jest moj¹, mówi Pan.- g³ucho odpar³ ¿o³nierz.- Na skinienie uzurpatora, wskutek intrygi jego wspó³szalbierzów deptaæ wolne ludy, dusiæplemiona.- Zemsta jest moj¹, mówi Pan.Nic waszmoSæ nie wyrokuj! Spojrzyj no, co siê sta³o.Dwana-Scie lat my przelewali krew w zawrociach Swiata.Bracia moi co do jednego prawie wwalili siêw mogi³y z g³uch¹ rozpacz¹.A teraz [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl