[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To za to mi dała! Jeszcze mię po gębie rączką przejechała i w łeb mięcupnęła swoją gębusią.No, żebyśta wiedziały, świnie, nie ludzie!Zwiadka - pada - nie było na te ta sztuki.No, nie było! To ja krzyw?Wiedziałem to, co będzie ze mną robiła, jak tu do kuchni wlazła?%7łebym wiedział, tobym was, sobacze, zwołał: chodżże i ślepiaj! Mo-głybyście stać kaj w kącie i patrzeć.Same byście, zatracone, obaczyły,jako było.Tu se stanęła, wedle komina.I ja patrzę, i ona patrzy.Dopiero wzięła tę sakwę, z kieszonki wyjęła i w garść mi.Naści -pada - bracie - tak sama jaśnie pani księżniczka pedziała - Bóg że cizapłać! Kupże se ta, co sam chcesz.No - to cóż teraz? Prawda, czy nie?Gadaj, ścierwa, jeden z drugim! Każą przysięgać, będę przysięgał!A ona sama przyświadczy, jako że prawda.Tu stanęła wedle komina.I ja patrzę, i ona patrzy.Dopiero wzięła tę sakwę, z kieszonki wyjęłai w garść mi.Ukradł! Nie ukradł, sobacze, ino moje.Ogień widocznie wiary nie dawał - buzowało się w nim zwątpie-nie i podejrzliwy śmiech, bo Szczepan pokrzykiwał i grubiańskimisypał obelgami, których powtórzyć nie sposób.Co pewien czas, gdy chwilę miał wolną, chodził cichaczem nagórę za ogrodami i tam zaszyty w najgłębszą gęstwinę wydobywałz zanadrza sakiewkę.Ostrożnie, sztuka po sztuce wyłuskiwał z niejzłote monety, kładł je na rozpostartych liściach jedną obok drugieji usiłował zrachować.Ale dokładne zliczenie tej sumy przekraczałojego znajomość rachunku.128 Wierna RzekaNie mógł ocenić i określić swego skarbu.Coś sobie wciąż przy-pominał z dawniejszych lat, jakie to są wysokie liczby i rozległerachunki obejmujące dużo dziesiątków.Nurzał się myślami w nie-wiadomy mrok ludzkiego kalkulowania, medytował i wydobywałz nicości jakowąś swoją własną systematykę przyłączania jednychpieniądzów do drugich w celu wydobycia ich sumy - dodawał z mo-zołem, jak to czynią parobcy ciskając na widłach snopki w zapole.Wszystko się to w pewnych miejscach plątało i myliło, zahaczoneo niewiadomą wartość złotych pieniędzy.Musiał poprzestawaćna tym, że leżąc na brzuchu wpatrywał się w błyszczące krążkirozpostarte na zielonych liściach i wyszczerzał do nich dziuręmiędzy zębami w nieopisanego szczęścia uśmiechu.Nie ważył sięnikogo prosić o stwierdzenie wysokości majątku w obawie zdrady,oszustwa, podejścia, kradzieży i rozboju.Tak tedy trwał.Po pew-nym czasie zrodziła się w nim żądza, żeby pójść w swoje  kraje ,to znaczy do wsi odległej od kuchni o jakie trzy mile drogi, gdzienie był już dwadzieścia parę lat, wciąż kucharząc we dworze.Zniłamu się wyprawa w te dalekie okolice, pochód tryumfalny do wsirodzinnej ze skarbem w zanadrzu.Widział znowu we mgle tę wieś- błoto, drogi, chałupy, powyginane pleciaki, obdarte i zgarbionedrzewa - słyszał znowu, jak tam psy szczekają, ludzie się swarzą,jak skrzypi żuraw studni w tym miejscu, gdzie przy gościńcu bajo-ro najgłębsze.Zmiał się w głos patrząc w ogień i gadając mu o tymdziwowisku, gdy będzie szedł w swoje strony z wielkim skarbemw zanadrzu.- Weznę się na prawo od figury bez tę dziurę w Walkowym par-kanie i pójdę ścieżką do przełazu u Bartosiowej stajni.Psy mię taprzecie znają - choć, kto je wie, może już i pozdychały?.Che - che- sama mię Bartosiowa pod nogi podejmie.- Siądzcież se, siądzcie,Szczepanie, boście się ta i zegnali mały to świat o suchym pysku.- Ty, babo, nie wiesz, rzekomo, czemu tak gębą wywijasz? Ja was abynie znam, Bartosiów!.129 Stefan %7łeromskiCoś się jednak wciąż psuło w perspektywach wymarszu, bosię stary gniewał i srożył, tupał na kogoś nogami i groził pięścią.Prawdziwa trudność nastręczała się z obraniem chwili, bo gdy o niejmyślał, to mu, wobec nawału roboty, znikała tak bez śladu, że jej niemógł pochwycić.Ułożył sobie nawet śpiewkę, którą wykrzykiwałchichocąc do płomienia pod blachą.Pieśń była niedługa, a zaczy-nała się od słów:Nie uciekam, ino idę,Bom tu cierpiał wielką biedę.Lecz pomimo tej biedy i pomimo uroczych widoków w ojczystejwiosce Szczepan zabiegał około komina w Niezdolach w tym samymkostiumie i z tą samą pracowitością.Nie było żadnej nadziei, żeby wy-konał plan w śpiewce zawarty.Nie było zresztą po temu możności, gdyżroboty przybywało coraz więcej i coraz bardziej urozmaiconej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl