[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.372- Właściwie to tak.Bardzo za nią tęsknię.- Zamierzasz się z nią dzisiaj spotkać?- Tak.- Uśmiechnęłam się i chwyciłam Wandę podpachy, okręcając dookoła, ku jej zachwytowi.- Dzisiajzobaczę się z Jenny-May! - wykrzyknęłam.Wanda zaczęła chichotać i śpiewać zmyśloną piosenkę o Jenny-May.Wymyślała słowa na poczekaniu, kumojemu ogromnemu rozbawieniu.- Pójdę z tobą - oznajmiła Helena, przerywając nucenie Wandy.Pocałowała małą w czoło.Zrobiłam im zdjęcie, kiedynie patrzyły.- Przestań marnować tusz - warknął Bobby.Jego też sfotografowałam.- Nie, Heleno.Nie oczekuję, że ze mną pójdziesz.-Machałam pozytywami, żeby wyschły.Włożyłam je dokieszeni koszuli.- Masz dzisiaj próbę generalną.To jesto wiele ważniejsze.Po prostu wytłumacz Bobby'emu,gdzie to jest.- Zaczęłam się znów denerwować.Helena spojrzała na zegarek.Poczułam tęsknotę za moim.- Minęła dopiero pierwsza.Próba jest o siódmej.Zdążymy wrócić.Chcę z tobą iść.- Dotknęła mnie lekko podbrodą i mrugnęła porozumiewawczo.- To znacznieważniejsze.Poza tym doskonale znam drogę.Jej domjest w pobliżu polany, na której się spotkałyśmy w zeszłym tygodniu.Podszedł do nas Joseph i wyciągnął do mnie dłoń.- Bezpiecznej podróży, kipepeo.Zdezorientowana, uścisnęłam jego dużą rękę.- Ja tu jeszcze wrócę, Joseph.- Mam taką nadzieję.- Uśmiechnął się i położył drugą dłoń na mojej głowie.- Wtedy powiem ci, co znaczykipepeo.- Kłamczuch! - Spojrzałam na niego zwężonymioczami.373- No dobrze, chodzmy.- Helena zarzuciła na ramiona jasnozielony szal.Ruszyłyśmy w kierunku lasu, Helena przodem.Naskraju pojawiła się młoda kobieta, przerażona i zagubiona.Rozejrzała się po wiosce.- Witamy - rzuciła Helena.- Witamy - przyłączył się radośnie Bobby.Spojrzała na nas spłoszona.- Witamy - uśmiechnęłam się, wskazując na budynek archiwum.Zcieżki, którymi prowadziła nas Helena, były oczyszczone i wyraznie uczęszczane.Nastrój panujący w lesieprzyniósł wspomnienia kilku pierwszych dni, które spędziłam tu samotnie, zastanawiając się, gdzie jestem.Intensywny zapach sosen mieszał się z wonią mchu, koryi wilgotnych liści, gnijącego poszycia i słodkiego zapachu kwiatów leśnych.Komary roiły się w małych grupkach, krążąc zgodnie w kółko i wypełniając wolne przestrzenie.Rude wiewiórki skakały z gałęzi na gałąz.Odczasu do czasu Bobby zatrzymywał się, żeby podnieśćz ziemi jakiś interesujący przedmiot.Jeżeli o mnie chodzi, szliśmy zdecydowanie za wolno.Wczoraj myślałam,że odnalezienie Jenny-May jest niemożliwe.Dzisiajwracałam drogą, którą tu przybyłam, aby ją odszukać.Grace Burns wyjaśniła mi, że Jenny-May Butler pojawiła się w wiosce ze starszym Francuzem, który od wielu lat mieszkał w głębi lasu.Zapukała podobno do jegodrzwi, szukając pomocy, gdy po raz pierwszy pojawiłasię tutaj wiele lat temu.Francuz rzadko pojawiał sięw wiosce, chociaż mieszkał tu już czterdzieści lat.Dwadzieścia cztery lata temu przyprowadził ze sobą do rejestracji dziesięcioletnią dziewczynkę o nazwisku Jenny--May Butler.Nalegała podobno, żeby starszy pan był jejopiekunem.Tylko jemu ufała.Pomimo pragnienia ciszyi spokoju miły staruszek zgodził się nią zaopiekować.374Nadal mieszkał w lesie, ale pilnował, żeby Jenny-Maychodziła codziennie do szkoły i utrzymywała znajomośćz rówieśnikami.Nauczyła się mówić biegle po francuskui rozmawiała w tym języku nawet wtedy, gdy przychodziła do wioski.Oznaczało to, że niewielu Irlandczykówwiedziało, skąd tak naprawdę pochodzi.Jenny-May zajmowała się swoim opiekunem aż do jego śmierci piętnaście lat temu.Potem postanowiła pozostać w jego domupoza wioską.Rzadko się tu pojawiała.Po dwudziestu minutach dotarliśmy do polany, naktórej spotkałam kiedyś Helenę i jej przyjaciół.Helenanalegała na krótki postój dla odpoczynku.Napiła sięwody z pojemnika, który zabrała ze sobą, i podała goBobby'emu, a potem mnie.Nie czułam pragnienia, nawet w tak gorący dzień.Myślałam wyłącznie o Jenny--May.Chciałam dotrzeć do niej jak najszybciej.A potem? Nie miałam pojęcia, co się wydarzy.- Mój Boże, nigdy przedtem nie widziałam cię w takim stanie.- Bobby popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem.- Zupełnie jakbyś miała mrówki w majtkach.- Sandy zawsze taka jest.- Helena zamknęła oczyi ochlapała spoconą twarz.Chodziłam niespokojnie po polanie w tę i z powrotem, kopiąc liście i rozpaczliwie usiłując powstrzymaćnapór adrenaliny w żyłach.Z każdą sekundą Helenai Bobby czuli coraz większy niepokój.W końcu nie wytrzymali napięcia i ruszyliśmy dalej.Byłam z tego bardzo zadowolona, ale jednocześnie czułam się winna, żetak ich poganiam.Kolejny odcinek naszej podróży okazał się dłuższy,niż sądziła Helena.Wędrowaliśmy dobre pół godziny,zanim zobaczyliśmy w oddali na polance mały drewniany domek.Z komina wydobywał się dym, unoszonyz wiatrem ponad wierzchołki wysokich sosen tam, gdzienie mogły dotrzeć.Do nieba.375Zatrzymaliśmy się.Helena była czerwona na twarzy zezmęczenia, poczułam wyrzuty sumienia, że zabrałam jąze sobą na tę wycieczkę w tak upalny dzień.Bobby przyglądał się domowi z rozczarowaniem.Zapewne liczył nacoś bardziej luksusowego.Ja z kolei byłam bardziej podniecona niż kiedykolwiek.Widok skromnego domkuodebrał mi dech.Było to mieszkanie dziewczynki, którazawsze opowiadała o tym, że chce mieć wiele rzeczy.Mnie ten widok wydał się spełnieniem marzeń.Idealny,śliczny, anielski obrazek.Zupełnie jak Jenny-May.Wysokie sosny chroniły dom z obu stron.Z przoduwidniał mały ogródek, rosły w nim krzaki i pięknekwiaty.Wydawało mi się również, że były tam grządkiz warzywami.Komary i muchy w promieniach słońcawyglądały niczym małe wróżki rozsiane po całej okolicy.Pomiędzy drzewami wdzierało się na polanę szerokimistrumieniami światło słoneczne, oświetlając ją jak reflektory.- Och, spójrz - powiedziała Helena, wręczając pojemnik z wodą Bobby'emu.Drzwi domu otworzyły się i ześrodka wybiegła mała dziewczynka z blond czupryną.Jej śmiech rozbrzmiewał głośno na polanie, unoszonyciepłym wiatrem.Uniosłam dłoń do ust.Musiałam nieświadomie wydać z siebie odgłos, ponieważ Bobby i Helena natychmiast na mnie spojrzeli.Azy napłynęły mi dooczu, gdy przyglądałam się małej dziewczynce, najwyżejpięcioletniej, do złudzenia przypominającej tę, z którąrozpoczęłam pierwszy dzień szkoły.Potem dobiegł mniekobiecy głos i poczułam gwałtowne bicie serca.- Daisy!- Daisy! - dołączył do niej za chwilę męski głos.Mała Daisy tańczyła w ogródku, chichocząc i wirującjak mały bączek, w cytrynowej sukience, targanej przezwiatr.Potem z domu wyszedł mężczyzna i zaczął gonićmałą.Jej śmiech przerodził się w okrzyki zachwytu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pokrewne
- Strona pocz±tkowa
- Meg Cabot Posredniczka 01 Kraina Cienia
- Graham Swift KRAINA WÓD copy2
- Wells Herbert George Kraina œlepców
- Joe Abercrombie Czerwona kraina
- William S. Burroughs Zachodnia kraina
- § Mo Yan Kraina wódki
- Abercrombie Joe Czerwona kraina
- Cecelia Ahern Pamiętnik Z Przyszłoœci
- Pamiętnik Medeiros Teresa
- John Coleman Diplomacy by Deception (1993)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ninetynine.opx.pl