[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wydawało mi się, że widzę, jak małezwierzątko wyskakuje z ciała teścia i tańczy w powietrzu trzy cale nad jego głową,zostawiając za sobą smugi podobne do jedwabnych nici, skacze, wiruje.Byłemszczęśliwy, byłem uradowany, byłem zachwycony!Przekartkował szybko kilka stronic, a następnie zamknął oczy i zaczął machinalniepostukiwać palcami w papiery, które wydawały cichy szelest.W końcu otworzył oczyi oznajmił: Postanowiłem! Co pan postanowił? Po tylu latach spędzonych ze mną nie domyślasz się, co postanowiłem? Uczniowi brak talentu, jego wiedza jest płytka.Nie potrafi przeniknąć głębi słówswego nauczyciela. Cóż to za oklepane banały!  rzucił z niezadowoleniem. Wybieram się na GóręBiałej Małpy, gdzie zamierzam szukać małpiego wina.W mojej podświadomości rozszalały się fale podniecenia i niepokoju.Poczułem, żeza chwilę wydarzy się coś, na co czekałem bardzo długo.Moje życie, dotychczasspokojne niczym cisza morska, miały zalać spienione bałwany, a ta pasjonującahistoria, wprost stworzona do opowiadania przy winie, miała wkrótce znalezć się naustach wszystkich mieszkańców Alkoholandii, otoczyć całe miasto, UniwersytetGorzelnictwa i mnie samego romantyczną aurą, która bierze się z syntezy literaturywysokiej i literatury ludowej, i to wszystko dzięki mojemu przypadkowemuodkryciu, dokonanemu w bibliotece miejskiej.Mój teść niebawem uda się na GóręBiałej Małpy w poszukiwaniu małpiego wina, a w jego ślady będą wyruszać kolejnegrupy, poszukujące mojego teścia.Mimo wszystko powiedziałem: Nauczycielu, wie pan doskonale, że tego rodzaju historie są w znacznej mierzewymysłem znudzonych uczonych i literatów  to fantastyczne opowieści, których nienależy traktować poważnie.Wstawszy z kanapy, ożywił się jeszcze bardziej; wyglądał jak wojownik gotujący siędo bitwy. Już postanowiłem  powtórzył. Nie zanudzaj mnie więcej. Nauczycielu, czy tak ważnej decyzji nie należałoby przynajmniej omówić z mojąteściową?Popatrzył na mnie lodowato i rzekł:  Z nią nic mnie już nie łączy.Zdjął zegarek i okulary, jakby zamierzał udać się na spoczynek, podszedł do drzwiwejściowych, otworzył je bez cienia wahania i równie zdecydowanie za sobązatrzasnął.Cienka warstwa drewna rozdzieliła nas, znalezliśmy się w dwóch różnychświatach.Szum wiatru i deszczu, odgłosy grzmotów i lodowate, wilgotne powietrzeburzliwej nocy wdarły się do wewnątrz, gdy wychodził, i zniknęły bez śladu, gdyzatrzasnął drzwi.Stałem w osłupieniu, nasłuchując słabnącego szurania jego kroków,gdy szedł w kapciach po betonowych schodach, zapiaszczonych i zaśmieconychskrawkami papieru.W końcu odgłos ucichł całkowicie.Salon moich teściów ziałpustką po jego odejściu.Wprawdzie wciąż stałem na środku  wysoka, mocna postać lecz nie czułem się w ogóle jak osoba ludzka.Nie różniłem się od betonowegosłupa.To wszystko wydarzyło się tak niezwykle szybko, jakby było złudzeniem, lecznie było nim  jego zegarek, jego okulary, wciąż ciepłe, spoczywały na herbacianymstoliku, dwie kartki kopiowego papieru, które mu osobiście wręczyłem, leżały nakanapie, butelka i kieliszek, które pieścił i gładził własnymi dłońmi, stały smutne iopuszczone na stole.Zwietlówka brzęczała.Tik-tak, tik-tak  chodził staroświeckizegar wiszący na ścianie.Przez zamknięte drzwi słyszałem, jak teściowa, leżąc włóżku w swoim pokoju, z twarzą wtuloną w ramię, ustami i nosem wydaje odgłosyprzypominające siorbanie gorącego kleiku przez wiejską kobietę.Po długim namyśle zdecydowałem, że powinienem jej o wszystkim powiedzieć.Najpierw delikatnie, na próbę, a potem zdecydowanie, zapukałem do drzwi.Wprzerwach między stuknięciami usłyszałem, że pochlipywanie zmieniło się w łkanieprzerywane odgłosami wydmuchiwania nosa.Ciekawe, w co wycierała nos? Toidiotyczne pytanie skakało mi uparcie po głowie, nie dając się odpędzić niczymnatrętna mucha.Zrozumiałem, że doskonale wie, co się wydarzyło za drzwiami.Mimo to niepewnym tonem zacząłem: Poszedł.Mówił, że idzie na Górę Białej Małpy, szukać  małpiego wina.Wytarła nos  ale w co? Przestała płakać.Na podstawie szmerów dobiegających zpokoju wyobraziłem sobie, że podniosła się z łóżka i stoi nieruchomo wpatrzona wdrzwi albo w ścianę, tam gdzie wisi fotografia, którą zawsze tak podziwiałem  ichwspólny zaręczynowy portret.Oprawny w czarną ramę z rzezbionego drewna,wyglądał jak dziedziczony z pokolenia na pokolenie portret przodka.W chwiliutrwalonej na zdjęciu mój teść był przystojnym młodym człowiekiem.Uniesionekąciki jego ust zdradzały poczucie humoru i żywe usposobienie.Był uczesany zprzedziałkiem  biała linia, biegnąca przez środek głowy, przypominała bliznę pocięciu nożem, które rozpłatało czaszkę na pół [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl