[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nocą uprawia wojnę, w dzień miłość.Trudnowyczuć, w co wkłada więcej serca.Odkrył w moim bagażu potrzask na wilki, potworneżelazo z zębami jak szczęki rekina.Podekscytowany, umieścił je w zasięgu strzału.Następny nocny atak nie był zbyt silny, mimo to w kleszcze złapały się dwa potwory.Zabił je z karabinu, zupełnie niepotrzebnie, jeśliby dosłownie potraktować jego zasadęoszczędzania amunicji.Rano poszedł szukać potrzasku, wiedziony cichą nadziejązdobycia trofeów.Ale mięsożerne stwory zabrały ze sobą trupy, a wraz z nimi potrzask.Był bardzo rozczarowany.13 styczniaWracając do nauk Musashiego: dobrego wojownika określa nie sprawa, którejbroni, ale sens, jaki potrafi nadać walce.Niestety, ten aforyzm zupełnie się nie sprawdza wnaszej sytuacji.14 styczniaCo za noc! Niebo czyste jak nigdy, bez chmur.Fantastyczny widok spadającychgwiazd.Wzruszyłem się do łez.Zacząłem myśleć o szerokości geograficznej i położeniugwiazd.Tak stąd daleko do Europy, że konstelacje pojawiają się w innym miejscufirmamentu i przez to trudniej je rozpoznać.Ale nie ma w tym żadnego nieporządku, coto, to nie.Nieporządek to tylko nasza niezdolność do rozpoznania innego porządku iinnego położenia.Wszechświat jest niezdolny do nieporządku, w przeciwieństwie do nas.16 styczniaNic.Nie atakują.17 styczniaNic.18 styczniaZnowu nic.Gdzie oni się podziali?19-25 styczniaLato polarne dogasa powoli, ale w pełnej glorii.Widziałem dziś motyla, tu, wlatarni.Unosił się w dostojnym locie, obojętny na naszą gehennę.Caffó próbował go zabićjednym klapnięciem.Co za bezmyślność! To by była prawdziwa zbrodnia.Robi się corazzimniej i na pewno nie zobaczymy już więcej motyli.Ale jak tu dyskutować z kimś takim?Tym refleksjom filozoficznym towarzyszy bardziej trywialne uczucie niepokoju.Latem noce były bardzo krótkie.Teraz nieuchronnie zbliża się zima, czyli ciemności.Atakowali zawsze w nocy.Już teraz ich oblężenia trwają coraz dłużej.Co będzie, gdy nocwydłuży się do dwudziestu albo i więcej godzin? 26 styczniaNa wyspie tak małej jak nasza oglądane nieustannie przedmioty emancypują się.Owyposażeniu latarni mówimy tak, jakby to było udzielne księstwo.Każdy kąt ma swojąnazwę, każde drzewo, każdy kamień.Gałąz, która minimalnie się wyróżnia formą,natychmiast otrzymuje imię własne.Odległości nabierają innego sensu.Ktoś, kto by nassłyszał, pomyślałby, że mówimy o odległych terytoriach, podczas gdy tu wszystko jest wzasięgu krótkiego spaceru.Również czas stał się pojęciem względnym.Kropla zwisająca z pajęczyny możespadać całymi wiekami, tymczasem raz tylko mrugnąłem, a już minął tydzień.27 styczniaNie mam jak się bronić przed erotycznymi odgłosami, spotęgowanymi szczególnąakustyką latarni.Bats zaczyna przed świtem, kiedy tylko opuszczam pozycję na balkoniei wychodzę z mieszkania.Trwa to dwie, trzy, a nawet cztery godziny.Rzęzi rytmicznie,jakby walił w klawiaturę maszyny do pisania.Jak ktoś spragniony, kto brnie przezpustynię w monotonnej agonii.Mam wrażenie, że byłby zdolny utrzymać ten synkopowyrytm całymi dniami.Niesamowite, do jakiej kumulacji orgazmów zdolna jest żabolka.Słychać jejniegasnącą ekscytację, coraz szybsze spazmy, wreszcie klimaks wieńczący dzieło.Niemija nawet półtorej minuty i znów wybuchają fajerwerki, wulkaniczne wybuchy, długie,bez końca.Szczytuje całe dwadzieścia sekund i zamiast spaść, znów się wznosi corazwyżej i wyżej.A Bats, obojętny na wszystko, atakuje bez przerwy, aż wreszcie rozkoszodpływa, żegnana przekleństwem.28 styczniaDo naszej diety włączyliśmy raki.Na takie raki w Europie nikt by nawet niespojrzał.Mają grubą skorupę, pod nią dużo tłuszczu i mało mięsa.Ale my się nimizajadamy, a ja na nie poluję.Początkowo, w swojej nieograniczonej głupocie,wykonywałem żałosne skoki po nadbrzeżnych rafach.Raki nie musiały się za bardzowysilać, żeby przede mną uciec, wystarczyło schować się w pierwszą lepszą szczelinę.Fale, uderzając o skały z głuchym łoskotem, opryskiwały mnie pianą.To nie byłozabawne, a mogło być naprawdę niebezpieczne.Chciałem tylko zaopatrzyć nasząspiżarnię, lecz w zimnej wodzie drętwiały mi palce.Już dawno nie zdarzyło mi się kląćtak siarczyście.Na szczęście przechodził właśnie Bats.Powiedział tylko: Wygląda pan jak kulawa koza, Kollege.Szedł do lasu z siekierą na plecach.Za nim szła gadzina.Cmoknięciem warg wydałjej polecenie.Ześlizgnęła się po kamieniach zwinna jak żmija.Aapała raki z obrazliwą dlamnie łatwością.Zbierała również małże, które tak mocno przywarły do skały, że ja bezmłotka i dłuta nawet bym się do nich nie zabierał.Jej wystarczyły paznokcie.Mniepozostawało tylko podstawić koszyk.Niektórym rakom żabolka odrywała szczypce przedwrzuceniem do kosza i połykała je razem ze skorupką.Urozmaiciłem też nasz jadłospis jakimiś jadalnymi grzybami, które znalazłem wlesie.Przywierają do kory drzew jak małże do skał.Trzeba je odskrobywać nożem.Pewnie nie mają nadzwyczajnych wartości odżywczych, ale i tak je zbieram.Równieżucieram korzenie leśnych roślin, uzyskując z nich papkę witaminową. Bats, zawsze skoncentrowany na sobie, jest takim mrukiem, że warto w tymmiejscu odnotować jedną naszą rozmowę. Skąd pan wie, że te rośliny są dobre?  zapytał, patrząc nieufnie na syrop, jakipowstał po zmieszaniu witaminowej papki z dżinem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl