[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dzięki, ojcze, ale czy poza modlitwą, można by ją egzorcyzmo-wać? - podsunęła Digna.Kapłan przeżegnał się zalękniony.Ten pomysł musiał podsunąćjego protestancki rywal, bo przecież ta wieśniaczka nie może miećpojęcia o tych sprawach.Ostatnimi czasy Watykan nie patrzył łaska-wym okiem na te rytuały, unikał nawet wymieniania imienia diabła,jakby lepiej było pomijać go milczeniem.On sam miał nieodpartedowody na istnienie Szatana, łowcy dusz, dlatego nie czuł się na si-łach zmierzyć z nim bez przygotowania.Z drugiej strony, jeżeli wieścio podobnej ceremonii dotrą do uszu jego zwierzchników, na stare latanarazi się na skandal.Zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że częstosama sugestia sprawia niewytłumaczalne cuda, więc być może kilkaOjcze nasz i kilka kropli święconej wody uspokoiłyby chorą dziew-czynkę.Powiedział matce, że to chyba wystarczy, uznając opętanieprzez diabła za mało prawdopodobne.Egzorcyzmów nie stosuje się wtakim przypadku.Chodziłoby o zwalczenie diabła we własnej osobie,a niedomagający i osamotniony proboszcz z zagubionej wiejskiejparafii nie jest godnym przeciwnikiem dla Księcia Zła - jeśli założyć,że to on jest powodem cierpień Evangeliny.Zalecił obu powrót nałono Kościoła Katolickiego, ponieważ takie właśnie nieszczęścia spa-dają na tych, co rzucają wyzwanie Panu Bogu Naszemu, wstępując dobezbożnych sekt.Digna wiedziała jednak, że proboszcz jest w bliskiejkomitywie z właścicielami ziemskimi i w konfesjonale, między jednyma drugim mea culpa, szepcze się o najdrobniejszych przewinieniach76 wieśniaków, nie miała więc zaufania do katolicyzmu; uważała go zareligię sprzyjającą bogatym, wrogą biedakom, otwarcie przeciwsta-wiającą się przykazaniom Jezusa Chrystusa, który przecież głosił cośwręcz przeciwnego.Od tamtej pory również ojciec Cirilo przychodził do Ranquileów,ilekroć pozwalały mu na to rozliczne obowiązki i sfatygowane nogi.Kiedy pojawił się tam po raz pierwszy, na widok dziewczynki zaata-kowanej przez tę przedziwną chorobę zachwiały się w posadach jegogłęboko wpojone przekonania.Woda święcona i sakramenty nie usu-nęły objawów, ale też ich nie nasiliły, wysnuł więc wniosek, że Diabełnie jest wmieszany w tę skandaliczną historię.Spotkał się z prote-stanckim pastorem, gnany tą samą duchową potrzebą.Byli zgodni codo tego, że należy traktować przypadek jako chorobę psychiczną, anie przejaw jakiegoś boskiego objawienia, ponieważ trywialne cudaprzypisywane dziewczynce nie zasługują na uwagę.Obaj odrzuciliprzesądy i po dokładnym zbadaniu sprawy doszli do wniosku, żezniknięcie kilku brodawek, które zazwyczaj znikają same, poprawapogody, normalna o tej porze roku, i wątpliwe szczęście w grach ha-zardowych to za mało, by można było mówić o świętości.Ale rozu-mowanie proboszcza i pastora nie powstrzymało pielgrzymek.Wśródodwiedzających, którzy nawiedzali dom Ranquileów prosząc o wsta-wiennictwo, zdania były podzielone.Jedni podtrzymywali tezę o mi-stycznym początku choroby, drudzy przypisywali zjawisko działalno-ści Szatana.To histeria - głosili chórem protestanci, ksiądz, akuszer-ka i lekarz ze szpitala w Los Riscos, ale tłum nie chciał ich słuchać,ogarnięty entuzjazmem podczas tego jarmarku drobnych cudów.77 Obejmując Francisca w pasie, z twarzą przytuloną do szorstkiejtkaniny jego kurtki, z włosami rozwianymi przez wiatr, Irene miaławrażenie, że leci na skrzydlatym smoku.Daleko za nimi zostałyostatnie miejskie zabudowania.Droga wiła się wśród pól okolonychbiałymi topolami, a w oddali rysowały się wzgórza zasnute błękitna-wą mgiełką.Puszczając wodze fantazji, jak kiedyś w dzieciństwie,Irene siedziała na oklep na końskim grzbiecie, galopując przez wy-dmy z jakiejś wschodniej baśni.Cieszyła ją prędkość, sejsmicznewstrząsy, niesamowity ryk jakby przeszywający jej skórę.Myślała otej świętej, do której jadą, o tytule reportażu, o skomponowaniu go naczterech stronach z kolorowymi zdjęciami.Od czasu, kiedy wiele lattemu objawił się Oświecony, który wędrował z północy na południe,lecząc rany i wskrzeszając umarłych, nie słyszano o cudach.Byli,owszem, liczni opętani, nawiedzeni, przeklęci i obłąkani - jak dziew-czyna, która pluła kijankami, stary jasnowidz, zdolny przewidziećtrzęsienie ziemi, czy głuchoniemy, który wzrokiem paraliżował urzą-dzenia.To ostatnie sama mogła potwierdzić: po przeprowadzonymwywiadzie w żaden sposób nie mogła nastawić zegarka.Natomiast odczasu świetlistej postaci Oświeconego nikt przez długie lata nie zaj-mował się czynieniem cudów przynoszących ulgę ludzkości.Coraztrudniej znalezć informacje przyciągające czytelnika.Mogłoby sięwydawać, że w kraju nic ciekawego się nie dzieje, a jak się coś zdarzy,cenzura zakazuje publikacji.Irene wsunęła ręce pod kurtkęFrancisca, żeby trochę ogrzać zdrętwiałe palce.Dotknęła jego lewegoboku, kości i nerwów, tak innych niż u Gustava - zbitej masy mięśniwytrenowanych szermierką, judo, gimnastyką i pięćdziesięciomapompkami, które każdego ranka wykonywał wraz z całym oddziałem,jako że nie wymagał od ludzi czegoś, czego sam nie byłby w stanie wy-konać.Jestem dla nich jak ojciec, surowy, ale sprawiedliwy, mawiał.78 Kiedy kochali się w półmroku hotelowych pokoi, rozbierał się, dumnyze swej sylwetki i chętnie paradował nago.Irene kochała to ciało ogo-rzałe od wiatru i soli, zahartowane w wysiłku fizycznym, elastyczne,twarde, harmonijne.Patrzyła na nie z przyjemnością i pieściła w roz-targnieniu, ale z podziwem.Gdzie może przebywać teraz Gustavo?Może w ramionach innej kobiety.Chociaż w listach przysięgał jejwierność, Irene znała słabości jego charakteru i mogła sobie wyobra-zić, jak się zabawia z Mulatkami.Sytuacja była inna, kiedy przebywałna biegunie, bo w polarnym mrozie, mając za całe towarzystwo pin-gwiny i siedmiu mężczyzn biegłych w zapominaniu miłości, skazanybył na fizyczny post.Irene nie miała jednak wątpliwości, że w tropi-kach dzień kapitana wygląda zupełnie inaczej.Uśmiechnęła się, kiedyzdała sobie sprawę, jak mało ją to obchodzi i na próżno starała sięprzypomnieć sobie, kiedy po raz ostatni była o narzeczonego zazdro-sna.Hałas motoru przywiódł jej na myśl piosenkę Legii Hiszpańskiej,którą Gustavo Morante często nucił:Los mnie zranił ostrym szponem,dziś w ramionach śmierć trzymałem.Jestem śmierci narzeczonym,miłość jej moim sztandarem.Nie był to najlepszy pomysł zaśpiewać ją przy Franciscu, bo odtamtej chwili nazywał Gustava Narzeczonym Zmierci.Irene nie obra-żała się za to [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl