[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tyle tylko, że nawet zwykła przyjazńkobiety i mężczyzny bywa opacznie interpretowana.Czy towarzystwo zaaprobuje nasząbliskość?- Wątpię, ale też nie sądzę, aby przejmowała się pani opinią salonów - odparł.- Wistocie, oboje nie możemy pochwalić się nadmierną liczbą kandydatów na przyjaciół.Wtych okolicach ze świecą by szukać ludzi tolerancyjnych, więc w zasadzie jesteśmy nasiebie skazani.Wpatrywała się w niego przez chwilę.Pod pewnymi względami kojarzył się jej zmałym chłopcem, dumnym z własnej odmienności i zarazem niecierpiącym jej.Podprzeoraną bliznami twarzą dostrzegała jednak nieopisaną moc.Był męski i dominujący, aona nauczyła się mieć na baczności przed takimi ludzmi.Mimo to jego propozycja przyjazni wydawała się całkiem szczera, zupełnie jakbyleżało mu na sercu szczęście dopiero co poznanej, młodej kobiety.Poza tym hrabia sięnie mylił, rzeczywiście nie miała wielkiego wyboru.- Byłabym zaszczycona, mając pana za przyjaciela.- Tym oświadczeniemzaskoczyła samą siebie.Uśmiechnął się z aprobatą, a Miranda pomyślała, że gdyby nie blizny, byłbynajprawdziwszym Adonisem, i odwzajemniła uśmiech.RLT Ku zdumieniu Mirandy, w towarzystwie hrabiego Rochdale czas mijał jak z biczastrzelił.W trakcie rozmowy uświadomiła sobie, że człowiek ten jest wymarzonymkompanem.Oboje w podobny sposób postrzegali rzeczywistość, a do tego okazał sięniezwykle dowcipny.Miranda z radością sprowadzała go na ziemię, kiedy zachowywałsię jak udręczony niegodziwiec.- Dostrzegam w pani rys szekspirowskiej bohaterki - zauważył w pewnej chwili.-Mogłaby pani przebrać się w chłopięcy przyodziewek i pobiec do lasu niczym Rozalindaalbo Viola, aby zadrwić z jakiegoś biednego młodzieńca, który jest na tyle głupi, bysądzić, że zakochał się w innym mężczyznie.- Może i tak.A pan, z pewnością, chciałby się uważać za umęczonego, posępnegoOtella, lecz ja widzę w panu Kalibana.Wpatrywał się w nią przez kilka sekund, ale ona odważnie odwzajemniła jegospojrzenie.- Nie, moja pani - powiedział łagodnie.- To nie ta sztuka.Jestem RyszardemTrzecim, co dowodzi, jaki ze mnie łotr.Roześmiała się, gdyż nie przyszło jej do głowy nic, co mogłaby powiedzieć.Niewątpliwie żartował, ale patrząc w jego jasne oczy, wcale nie była tego całkiempewna.W drodze do domu przez cały czas rozmyślała o tej chwili.Wracała tym samym,komfortowym powozem, którym hrabia przywiózł ją po wypadku.Zapobiegliwie kazałpodstawić powóz pod boczne drzwi, dzięki czemu Miranda uniknęła ciekawskichspojrzeń gości.Gdy się żegnali, ujął jej dłoń i uścisnął.Spodziewała się, że ją ucałuje,lecz tylko popatrzył jej w oczy i cofnął się bez słowa, po czym zamknął drzwi powozu,który potoczył się wąską, brukowaną uliczką.Miranda zacisnęła powieki.Dobry Boże, co się z nią działo? Czy tak długo pozostawała w izolacji, że nawettaki potwór wzbudzał jej zainteresowanie? Inna sprawa, że Lucien wcale nie był po-tworem.Już po paru minutach przestała zwracać uwagę na blizny i widziała wyłącznieRLT jego twarz, piękne wyraziste kości, jasne, uważne oczy, zmysłowe usta.Do tego miałwspaniałe dłonie o długich palcach, które wydawały się zarazem mocne i delikatne.Ten człowiek nie był ani Ryszardem Trzecim, ani Kalibanem, lecz raczejmrocznym, zaklętym księciem, ona zaś.Najwyrazniej oszalała.Miranda parsknęła głośnym śmiechem.Widocznie wypiła zbyt dużo wina, choćuczono ją, jak pić z umiarem.Stało się jasne, że uległa urokowi Luciena de Malheura,lecz nie dostrzegała w tym zauroczeniu niebezpieczeństwa.W końcu nikt nie mógł siędomyślić, że zauroczył ją Skorpion, a już na pewno nie on sam.Od dawna nie oddawałasię marzeniom na jawie i teraz znalazła całkowicie bezpieczny obiekt dla swoich fantazji.Mogła wyobrażać sobie, jak ratuje go z mroku, łagodzi jego gorycz i zapewnia muszczęście.Lucien de Malheur szedł korytarzami swojego miejskiego domu i uśmiechał się zzadowoleniem.Zadanie okazało się banalnie proste, Miranda wpadła mu w ręcepraktycznie od razu.Wystarczyła tylko delikatna zachęta.Dziewczyna była osamotnionado tego stopnia, że uległa urokowi pierwszego z brzegu mężczyzny, który wiedział, jakją podejść.Nie przeszkadzało jej nawet to, że jest paskudnie okaleczony.Kaliban? Lucien zaśmiał się pod nosem.Bez wątpienia nie brakowało jej odwagi,skoro drwiła z jego melodramatyzmu.Sądził, że udając pokrzywdzonego przez los,wzbudzi jej współczucie, ona tymczasem zakpiła z niego, przejrzała go na wskroś.Mimowolnie uległ jej urokowi, dzięki czemu jego przedsięwzięcie mogło zyskać naatrakcyjności.Miranda Rohan patrzyła mu w twarz bez odrazy i bez litości.Już przedpółnocą wyczuł jej zainteresowanie, a gdy odprowadzał ją do powozu, było dobrze potrzeciej.Powinna go znudzić.Wyobrażał sobie, że Miranda okaże się istotą emocjonalną inieśmiałą, a jemu przyjdzie cierpliwie przełamywać jej dziecięce zahamowania.Tymczasem była kobietą bezpośrednią i wyzywającą.Innymi słowy, doskonale nadawałasię na żonę, której potrzebował - na krótko.Jeszcze nie wszyscy goście opuścili jego dom.Lucien słynął z aprobaty dlaniestosownych zachowań, więc pary ochoczo wyszukiwały sobie ciche zakątki, aby tamRLT oddawać się igraszkom.Z pokojów słychać było odgłosy namiętności, przez co takżeLucien czuł narastające pobudzenie.Miranda Rohan miała aksamitną skórę koloru kremuz miodem, chętnie obejrzałby ją z bliska.Tymczasem jednak poszedł prosto do prawdziwego gabinetu, przeznaczonegowyłącznie do pracy i do niczego więcej.Tak jak się spodziewał, zastał w nim gościa,który grzał się przy kominku, z nogami na mosiężnej kracie przed ogniem, i sączyłfrancuską brandy.Lucien nie zamierzał mu żałować pierwszorzędnego trunku, gdyż Jacob Donnellysprawował niepodzielną kontrolę nad handlem przemycaną do Londynu brandy i hojniezaopatrywał piwniczkę przyjaciela.- Czemu zawdzięczam ten zaszczyt? - spytał Lucien, napełniając sobie kieliszek.Lokaje wiedzieli, że powinni trzymać się z daleka od tego pokoju, a de Malheurprzywykł do zajmowania się sobą.Jacob podniósł na niego wzrok.Był niezwykle przystojnym, wysokim mężczyznąo długich nogach i obliczu atrakcyjnym zarówno dla pomywaczki i ladacznicy, jak ihrabiny.Innymi słowy, nie mógł bardziej różnić się od Luciena.Choć okaleczonyarystokrata i przystojny król londyńskich złodziei wydawali się całkowicie niedobranąparą, ich współpraca układała się wręcz doskonale.Donnelly potrząsnął gęstymi włosami.- Ludzie na ulicy mówią to i owo - odezwał się niskim głosem, będącym osobliwąmieszanką języka irlandzkiego, ulicznej gwary i arystokratycznych wtrętów, które obiłymu się o uszy.Jacob był doskonałym naśladowcą.Sam dbał o siebie, odkąd uciekł bogatymplantatorom wykorzystującym go do niewolniczej pracy.Miał wówczas zaledwie osiemlat i Lucien nie wątpił, że jego druh i partner w interesach przeżył piekło na ziemi.- Jak to zwykle na ulicy - zauważył Lucien, podchodząc do ognia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl