[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Aleskąd pani wie o tym? Byłam tam. O, była pani?! Rzeczywiście? Widzę, że bywa pani wszędzie od pewnego czasu.Przypuszczam, że zabrała panią z sobą mama Bretton.Ona i szanowny eskulap mają entreelibrę  wolny wstęp  do pałacu Bassompierre'ów: jak się zdaje,  mój syn John" wezwanybył jako lekarz do panny de Bassompierre z racji jej accident! O, wszystko to udawanie tylkoi nic więcej! Nie wydaje mi się, ażeby miała być bardziej poturbowana, aniżeli zasługiwałabyna to za swoje nieznośne fumy.A teraz ani mama, ani synek nie wychodzą z  pałacowychkomnat".Słyszałam coś o  ich dawnej zażyłej znajomości", o licho wie jakich dawnychreminiscencjach.Wszyscy byli przerazliwie idiotyczni!70 Wszyscy?! Mówiła pani przecież, że była pani jedynym gościem. Mówiłam tak? Naprawdę? Nic w tym zresztą dziwnego.Zapomina się łatwo o obecnościstarej kobiety i  jej chłopca". Doktor Bretton i jego matka byli dzisiaj wieczorem u pana de Bassompierre? Tak! tak! W całej okazałości! A panna de Bassompierre bawiła się w gospodynię.Zarozumiała lalka! W rozgoryczeniu i zapamiętaniu panna Fanshave bezwiednie zaczęła ujawniać głębszeprzyczyny swojego przygnębienia.Jej dawny żarliwy wielbiciel zaprzestał zupełnie składaćjej hołdy, otaczać ją atmosferą zachwytów i uwielbienia.Nie pomogła wypróbowana brońzalotności.Daremne były jej zabiegi.Próżnej, zepsutej powodzeniem dziewczynie zadanodotkliwy cios.Nie była w stanie strawić doznanej porażki.Leżała na moim łóżku, irytując sięi złoszcząc niepomiernie. Czy panna de Bassompierre jest już zupełnie zdrowa? Zdrowiusieńka! Zupełnie tak samo, jak ja i pani.To tylko kaprysy.Umyślnie udaje chorą,aby zwrócić na siebie uwagę młodego doktora i przykuć go do siebie.To wstrętne.Alejeszcze wstrętniejszy jest widok starej Brettonowej, zmuszającej małą gąskę do odpoczywaniana kanapie i powołującej się na to, że  mój syn John" zakazał swojej pacjentce wszelkiegopodniecania się i przemęczania.Ohydne! Obrzydzenie budziła we mnie cała ta komedia! Nie wydawałoby się to pani komedią, gdyby przedmiotem uwagi i starań doktora i jegomatki był kto inny: gdyby pani zajęła miejsce panny de Bassompierre. Jest pani tego pewna? Otóż oświadczam pani, że nienawidzę  mojego syna Johna"!  Mojego syna Johna"? Kogo określa pani w ten sposób? Matka doktora Brettona nienazywa go tak nigdy.71 Jeśli nawet nie nazywa, to powinna go tak nazywać.Istnyniedzwiedz, uczony błazen!__Zwiadomie mówi pani nieprawdę.Mam już zresztą dośćtego tematu.%7łądam stanowczo, aby pani zechciała uwolnić moje łóżko i ten pokój od swojejobecności. Niepohamowana istoto! Spąsowiała pani z gniewu jak mak.Ciekawe dlaczego jest panitaka drażliwa a l'endroit du gros Jean?  na punkcie grubego Johna   Joe Anderson! MójJoe! Mój John!" Bardzo dystyngowane imię!Dygocąc z oburzenia, którego nie mogłam ująć w słowa  niepodobna było przecież wdawaćsię w spory z tą pustogłową wietrznicą, z tą ćmą o opalonych już nieco skrzydełkachzgasiłam woskowy stoczek, zamknęłam szufladę mojego pulpitu i wobec niechęciopuszczenia pokoju przez Ginevrę, wyszłam ja sama.Gi-nevra była zawsze dokuczliwieuszczypliwa, teraz wszakże stała się niemożliwie, nie do zniesienia skwaśniała.Nazajutrz był czwartek, dzień na wpół rekreacyjny.Po śniadaniu ukryłam się w pierwszejklasie.Zbliżała się najgorsza dla mnie godzina  godzina nadejścia listonosza  której takpanicznie się bałam, oczekując jej zarazem w takim samym napięciu nerwów, w jakimnawiedzany przez wizje prześladowcze oczekuje ich ukazania się.Mniej niż kiedykolwiekwydawało się prawdopodobne, aby list mógł nadejść tego dnia; mimo iż powtarzałam to sobienieustannie, nie byłam zdolna zapomnieć, że mogłoby to jednak nastąpić.W miarę zbliżaniasię tej chwili ogarniał mnie coraz większy niepokój, przewyższający nieomal wszystko, czegodoświadczałam pod tym względem do owego dnia.Wiał wschodni zimowy wiatr.Odniedawna nauczyłam się poznawać kierunek i oddziaływanie wiatru, z którym zbratałam się wsposób niezrozumiały zupełnie dla ludzi normalnych i całkowicie zdrowych.Wichrypółnocne i wschodnie wpływały na mnie fatalnie, potęgując niesłychanie wszelkie mojecierpienia, pogłębiając smutki.Wiatr południowy natomiast zdolny72był uspokajać i koić, zachodni  rozweselać czasem nawet, o ile, oczywiście, nie przynosiłna swoich skrzydłach ciężkich chmur gradowych, które pozbawiały mnie wszelkiej energii iodwagi.Mimo kąśliwego chłodu i mroku tego dnia styczniowego wybiegłam z klasy na dół bezkapelusza i popędziłam na sam koniec ogrodu; wśród obnażonych z liści krzewów błąkałamsię w złudnej nadziei, że dzwonek listonosza zadzwięczy podczas mojej nieobecności, zbyt daleki, abym mogła usłyszeć go stąd i że tym samym może zaoszczędzony mi będzie wstrząs,którego moje nerwy, zszarpane do cna nieustannie wbijającym się w nie ostrzem obłędnienatrętnej myśli, nie były już w stanie wytrzymać.Dlatego pozostałam w ogrodzie tak długo,jak tylko mogłam bez obawy zwrócenia uwagi Madame na moją nieobecność.Owinęłamgłowę fartuchem i zatkałam sobie uszy w obawie podchwycenia nawet z tej odległościdręczącego dzwięku, pewna, że i tym razem nie przyniesie mi nic takiego, co mogłobyprzerwać straszliwą dla mnie jałowość pustki.Zdecydowałam się wreszcie powrócić dopierwszej klasy, do której, jako że nie wybiła jeszcze dziewiąta, uczennice nie byływpuszczane.Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mi się tu w oczy, była szeroka płaska biała plamana czarnym tle mojego biurka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl