[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czuł, żenie może zaczerpnąć tchu, jakby się dusił.Przechodząc korytarzem ze światła w mrokz trudem powstrzymywał się od tego, by nie biec.Czy wszyscy oszaleli?To już było bardzo niedobrze, że ktoś, kto porwał jego dzieci  a Piotr był już terazabsolutnie przekonany, że ma do czynienia z porwaniem  opętany był tą idiotyczną109 opowieścią o Piotrusiu Panie.Ale żeby jeszcze Babcia Wendy wierzyła w to i wymyśla-ła jakieś historie sklecone z rodzinnej przeszłości i bajek tak, tego już było doprawdy zawiele.Nie przypuszczał, że stan umysłowy Wendy tak bardzo pogorszył się w ostatnichlatach.A może to tylko rezultat napięcia po tym, co się stało.Piotr zwolnił kroku i obmacał rękami całe ciało.Po chwili zatrzymał się, oparło ścianę i objął się w pół, jak gdyby ze strachu, że zaraz rozpadnie się na kawałki.Co tak naprawdę się tu wydarzyło? Kto to zrobił? To musiał być jakiś jego osobistywróg, ktoś, kto go znał i nienawidził.W innym przypadku list mógłby być skierowanyrównie dobrze do Moiry, czy do państwa Banningów, a nie do niego.Skrzywił się.Tojakiś dowcip.Jak.Hak pisze do niego.Uderzył bezsilnie pięścią w dłoń.To mógł byćjakiś jego konkurent, zły, że to Piotr otrzymał ten kontrakt; porwał dzieci, żeby zmusićgo do rezygnacji.Zatrząsł się.Co powinien zatem robić? Co mógłby zrobić?Odepchnął się od ściany i poszedł dalej, wyczerpany psychicznie i fizycznie.Podrodze zdał sobie sprawę, że ma rozpiętą kamizelkę, a spod niej wystaje porozpinanakoszula.Wygląda okropnie.Powinien się trochę przespać.Powinien wrócić do Moiry110 i Wendy, i powiedzieć im, że wszystko będzie dobrze.Niestety, nie bardzo mógł w touwierzyć.Zacisnął mocno oczy.Jack i Maggie  czy kiedykolwiek sobie wybaczy?Nagle znalazł się przy drzwiach dziecinnego pokoju.Przez chwilę przyglądał się im,rysie biegnącej wzdłuż ściany, dziurze po nożu, który przyszpilał tę przeklętą kartkę.Dotknął śladów palcami, jak gdyby chciał w ten sposób odkryć kryjącą się za nimiprawdę.Potem pchnął drzwi i wszedł do środka.Pokój wyglądał tak samo jak przedtem, ciemny, pusty i przerażający.Okna byłyznów zamknięte, koń na biegunach ustawiony, łóżka i pościel na swoim miejscu.Jakzwykle paliły się nocne lampki, a ich spokojne światło rozpraszało mrok.Zabawkii książki leżały jeszcze porozrzucane na podłodze.Bagaż dzieci został złożony za biur-kiem.Piotr patrzył przez chwilę nieprzytomnym wzrokiem na pokój, a potem podszedłdo okna i otworzył je; firanki zatańczyły na wietrze i poczuł na twarzy świeży powiewnocy.Spojrzał w niebo, na którym zza chmur znów ukazały się gwiazdy.111 Piotr pomyślał nagle o wszystkich zaprzepaszczonych okazjach, aby być razemz Maggie i Jackiem, o wszystkich szansach, które przeciekły mu przez palce i o niedotrzymanych obietnicach.Mecz Jacka  czyż nie zjawił się za pózno? PrzedstawienieMaggie  przyszedł, ale ile uwagi jej poświecił? Za każdym razem, kiedy oni chcielisię z nim bawić  czyż nie był zawsze zbyt zajęty? Gdybym miał jeszcze jedną szansę  pomyślał z rozpaczą.  Gdybym tylkomógł mieć ich znów przy sobie.Do oczu napłynęły mu łzy.Usiłował je powstrzymać, ale na próżno; w końcu poddałsię i wybuchnął płaczem, pochylając głowę; drżały mu ramiona, a ręce wpijały się dobólu w okienną ramę.Nagle musnął go po twarzy rąbek firanki.Piotr odtrącił go z irytacją i znów spojrzałw niebo.I wtedy zobaczył światło.Z nieba ku ziemi pędziła cudowna, tańcząca iskra. Spadająca gwiazda  pomy-ślał, ale zaraz spostrzegł, że światełko zmierza wprost ku niemu.Popatrzył z niedowie-rzaniem i zaczął się cofać.To coś wyglądało jak kometa spadająca z Mlecznej Drogi,112 rozżarzona do białości głowa z ognistym ogonem.Przybliżała się coraz szybciej, szyb-ciej niż myśl.Piotr otworzył szeroko oczy.Zwiatło gwałtownie wpadło przez otwarte okno.To nie była kometa, lecz coś o wielemniejszego, choć mimo wszystko niesamowitego, ponieważ wyglądało na żywą istotę.Przeleciało kilka razy po pokoju jak szalone, zrzucając obrazy ze ścian, wirując wewszystkie strony, aż w końcu śmignęło w stronę Piotra.Zaczął cofać się i oganiać ręka-mi, wypatrując jednocześnie drzwi, żeby uciec.Dostrzegł stos czasopism i chwyciwszyjedno z nich zwinął je w trąbkę i próbował pacnąć światełko. Jakiś zwariowany roba-czek świętojański  bąknął pod nosem Piotr, na wpół przytomny ze zdenerwowania.Gryzie, a może żądli? Co jeszcze wydarzy mu się tej nocy?Wciąż cofał się, a światełko tańczyło wokół niego, jak gdyby chciało mu dokuczyć;nagle potknął się o jedną z leżących na podłodze lalek i upadł wypuszczając z rąk gazetę.Bezbronny zaczął pełznąć do tyłu na czworakach.Zwiatełko przybliżało się i oddalało,skakało w górę i w dół, niestrudzone w swojej pogoni za nim.W końcu Piotr znalazł się w samym kącie pokoju, obok domku dla lalek i konia nabiegunach, skąd nie miał już dokąd uciekać.Rozpłaszczył się na ścianie ledwo dysząc.113 Zwiatełko znów zbliżyło się i oddaliło, po czym powoli przysiadło na krawędzi dzie-cięcego biurka.Kiedy znieruchomiało, zaczęło przybierać wyrazny kształt.Piotr wpa-trywał się w maleńką istotkę.Kobieta, dziewczynka, ni to ni owo.Jej ubranko wyglądałotak, jakby uszyte było ze światła księżyca, porannej rosy i opadłych liści.Błyszczało jakbrylant i leżało na niej znakomicie.Wokół jej spiczastych uszu zawijały się włosy mie-niące się kolorami wschodu i zachodu słońca, czerwieni i złota, i tak jasne jak słońcew letnie południe.Wyprostowała się i zaczęła wędrować po biurku przeskakując nad ołówkami i kred-kami, przebiegając zwinnie przez poduszkę do tuszu, aż w końcu zeskoczyła Piotrowina kolano.Piotr wpatrywał się w nią skamieniały jak posąg [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl