[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przedzierałem się przez kolejne miejscowości wniekończącym się sznurze samochodów.Był tak długi, że można się było na nim powiesić.Susan siedziała obok mnie i cierpliwie trzymała na kolanach mapę.Umówiłem się zWalewskim w Mikaszówce.Miał tam czekać z najnowszymi informacjami na temat pościguza porywaczami.Kiedy przejechaliśmy przez cudowny Augustów i znalezliśmy się na szosieprowadzącej przez las do granicy z Białorusią, miałem już gotowy plan działania.W tejsprawie coś śmierdziało i musiałem to wyjaśnić.Instynkt podpowiadał mi, że powinienemdziałać niekonwencjonalnie.Licencja detektywa, układy z policją i korporacją były ważne,ale nie załatwiały wszystkiego.Przyszła pora na oddychanie usta-usta, inaczej panna Radwanwykona numer ze znikaniem i moje honorarium szlag trafi.Mikaszówka była bardzo przyjemną wsią.Na pierwszy rzut oka przypominała sąsiadaz własnej woli fundującego nam codzienny masaż.Zatrzymałem się przed domem, w którymNana Radwan znalazła pomoc.W ogródku siedział Walewski i dwoje staruszków.Popijalikawę w szklankach i jedli pączki - żelazny zestaw amerykańskich policjantów i ludzi wstresie.Zaparkowałem samochód na poboczu i dopiero wtedy poczułem zmęczenie.Zdarzenia rozgrywały się tak szybko, że nie miałem czasu na solidny wypoczynek.Wiejskiedomy tańczyły wokoło swój odwieczny chocholi taniec.Odbijały w sobie jak w lustrze takiesame dachy, takie same ściany, takie same okna i takie same piętra.A może to tylko janiedokładnie wszystko widziałem? Walewski wstał i przywitał się z nami bardziej niżserdecznie.To dzikie miejsce musiało go nastrajać prorodzinnie, bo o mało nas niewycałował.Przedstawił też dwoje staruszków i zostaliśmy zaproszeni do stołu.- To jest pani Sierpcowa, a to pan Sierpiec - wskazał ręką gospodarzy.Uścisnęliśmysobie dłonie.Zapachniało szarlotką.- Zrobię kawy - odezwała się pani Sierpcowa i zniknęła w domu.Jej mąż patrzył namnie nieufnie.Przypuszczam, że miał swoje powody.W końcu urodziłem się po wojnie i wdodatku w stolicy.Susan usiadła przy stole i przyglądała się sunącym po niebie chmurom.Naszczęście nie padało i nie zanosiło się na to.- Pan Sierpiec utrzymuje, że nic nie widział - stwierdził Walewski i siorbnął łyk kawy.- A ja myślę, że patrzył przez okno i na pewno coś wie, ale boi się nam o tym powiedzieć. - Proszę się nie bać - zacząłem ostrożniej od akuszerki.- Wszystko, co nam panpowie, zostanie między nami - uspokajałem staruszka, ale chłop swoje wiedział.Musiałem sięz nim jakoś zbratać, co nie wyglądało wcale optymistycznie.Duży był, żylasty iprzygarbiony.W westernach grywałby dzielnych dziadków z giwerami długimi na conajmniej półtora metra.- Przejdzmy się, panie Sierpiec - zaproponowałem.- Pokaże mi pan okolicę, dobrze?- Ano pokażę - odparł łaskawie gospodarz i w ten oto prosty sposób znalezliśmy się napoboczu szosy.Samochody jezdziły tu rzadziej niż w Warszawie, co sprzyjało rozmowie.Szliśmy wzdłuż szosy, a ja zastanawiałem się, czy dziadek jest miejscowym bystrzachą, czyteż nie.- Potrzebuję pomocy - kontynuowałem.- Inaczej zginie pewna dziewczyna.Madopiero dwadzieścia lat - skłamałem.- Co mam powiedzieć? - zapytał przytomniej niż przy stole.- Wszystko, co się panu rzuciło tutaj w oczy - odpowiedziałem.- Może jacyś ludzie,samochody, może zapisał pan numery rejestracyjne.wszystko może być ważne.Nie jestem zpolicji i nie spisuję zeznania.Pan mi pomaga, a ja o panu zapominam.Zgoda?- A skąd pan wie, że coś wiem? - Oj, panie Sierpiec, spryciarz z pana, pomyślałem.- Czuję to - zażartowałem, ale chłop nawet się nie uśmiechnął.Kombinował i -powiedzmy szczerze - dobrze to o nim świadczyło.Teraz byłem już pewien, że wie dużowięcej, niż chce powiedzieć.- Coś tam może pamiętam - zaczął ostrożnie.- Wie pan, ciężko tu się żyje.Człowiekjest stary i nie może już sobie dorobić.Wyjąłem z kieszeni dwieście euro, nachyliłem się i wyciągnąłem do Sierpca rękę.Niech wie, że są jeszcze dobrzy ludzie na świecie.- O, zgubił pan dwieście euro - zawołałem z radością.Staruszek dopiero terazrozchmurzył się.Pieniądze zniknęły w jego wielkiej dłoni i obaj poczuliśmy nagle bardzobliską więz.Minął nas jakiś turysta na rowerze i miejscowy autobus, który bił właśnie rekordświata w wydzielaniu spalin.Mogliśmy kontynuować rozmowę.- Wie pan, człowiek na stare lata nudzi się i coś ze sobą musi robić.- Pan Sierpiecrozkręcał się.- Mam lornetkę od syna, niemiecką, to mogę sporo zobaczyć.Wychodzę sobiena stryszek, gdzie jest wybite okienko i patrzę.Tą dziewczynę też widziałem, chociażciemno było.No, ten samochód.- Jaki? - wtrąciłem cicho, dla podtrzymania kontaktu.- Czarny, duży, z drzwiami - wyjaśnił mi czarno na białym.Mógłbym przysiąc, że znalezienie tak charakterystycznego samochodu zajmie mi tylko minutkę.- Jeep - dorzucił ibłysnął ślepiami z zadowoleniem.- Na pewno? - zawahałem się, bo skąd dziadek mógł znać się na samochodach.- Syn przywozi mi kolorowe gazety i zapłacił za prenumeratę na rok z góry - uspokoiłmnie.- Znam się na tym, panie detektywie.To na pewno jeep.Amerykański  irokez , głowędaję.Widziałem dobrze.Po naszej pogawędce znałem już markę samochodu i kawałek numeru rejestracyjnego.Staruszek nie zanotował całego, bo padało i mimo dobrej lornetki nic więcej nie mógłdostrzec.Dobre i to.W końcu żaden horoskop nie mówił, że będę miał dzisiaj szczęście itrafię na miejscowego szpiega numer jeden.Ten mieścił się w pierwszej dziesiątce i też byłpowodem do radości [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl