[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie mógł ich teraz odgarnąć.Był mokry od potu, jakby siedział w saunie.Wyżej.Lewa ręka.Prawa ręka.Podciągnąć się.Ostrożnie.%7łeby tylko nie spaść po raz drugi.Czubki butów wpychał w otwory kratki i dopiero wtedy podciągał się wyżej.Coraz wyżej.Zmęczenie dawało znać o sobie.Sapał głośno, niekiedy mówił coś bez ładu i składu.Czyżby segment nie przepalił się jeszcze do reszty? Wszystko jedno.Systematycznieprzesuwał się do góry, powoli, z trudem, uparcie.START  START  START  bił go w oczy czerwony napis.Segment 5, widoczny wyraznie na ekranie, był jużrozżarzony do białości.Dym.Mgła.Szare wyładowania. Niech pan się uspokoi  napominał go szef bazy programowej.Słyszał jego głos, ale do jego uszu dobiegało coś jeszcze grzmiące wyładowania. Niech pan się uspokoi, wartości temperatury odpowiadają nadal naszym założeniom.Kłamca! Kłamca! Co za cholerny kłamca! Mogą już sobie dać spokój, nigdy więcej niepozwoli, by robili z niego durnia! Oddychał łapczywie przez usta.Spiesznie oblizał spieczonewargi.Za długo to trwało  pomyślał. Już dawno powinien był to zauważyć.I uciec stądjak najdalej.Ale nie złamali mnie.Tym razem im się to nie udało.Przez chwilę błąkał się bez celu..ma pan w razie potrzeby wystarczająco dużo czasu, by powrócić tu na promie.Prom! O Boże, prom! Oczywiście! Dlaczego nie zdradziliście mi wcześniej tej drogiucieczki? Już dawno trzeba było powiedzieć, że mogę wziąć prom.Gorączkowo manipulował przy komputerze, wciskał klawisze, kasował jedne informa-cje, wprowadzał nowe, wywoływał centralę  wszystko na nic.Szef bazy nie pojawił się.Tobyło do przewidzenia.Ta tchórzliwa świnia wolała się nie pokazywać.Może jest zbyt wrażli-wy, by oglądać koniec załogi.Może ma chory żołądek i na taki widok zbiera mu się na wy-mioty.Tak.Na pewno. Niech pan poinformuje załogę. Muszę się stąd wydostać  dyszał i tym razem był przekonany o słuszności podjętejprzez siebie decyzji.Nie.Nie będzie ich już słuchał.Mogą go.Najważniejsze, że się nie zła-mał.Był pewien, że wszystko będzie dobrze, w większym stopniu zacznie słuchać siebie, nieich. Vandenberg, czy pan mnie słyszy? Muszę się stąd wydostać!  powtórzył piskliwie podchodząc chwiejnym krokiemdo szybu.Miał wrażenie, jakby w ostatniej chwili udało mu się wyrwać z potwornej pajęczy-ny.Czuł się wyzwolony.Wiedział, co ma teraz zrobić, dokąd uciec.Nie.Nie będę się krył.Toby nic nie dało.Udowodnił już przecież, że nie tak łatwo go złamać.Zrehabilitował się.Wie-dzą, że na nim można polegać.Teraz musiał zrobić wszystko, aby utrzymać się przy życiu dla nich.Był teraz ważną osobą, pokazał im przecież, na co go stać. Niech pan w żadnym przypadku nie korzysta z szybu głównego.Nałożył na siebie skafander, zasunął go rozdygotanymi palcami, obciągnął materiał,wziął hełm, sprawdził zapas tlenu.Raptem poczuł się lekki jak piórko.Warunki grawitacyjne pomieszały się.W następnejchwili runął na niego gigantyczny ciężar.Jęcząc upadł, ale zanim jeszcze dotknął rękami po-dłogi, uderzył o ścianę i osunął się po niej w dół.Dłonie szukały jakiegokolwiek uchwytu, alebezskutecznie.Bestia zawyła.Grzmoty.Wszystko się trzęsło, cały świat wirował obłędnie.Vandenberg uderzył się o coś, stanął znowu na nogi.Eksplozja!Ponownie runął na podłogę i tym razem uderzenie było tak silne, że nie podniósł się,oszołomiony, nie mogąc złapać tchu.Czuł, że coś zagłębia mu się w piersi.Trzeba stąd ucie-kać! Wstać! Prędzej! Podparł się, przytrzymał czegoś, podciągnął do góry, chwiejnie pod-szedł do śluzy, szarpnął drzwi.Za jego plecami runęła część sufitu, trysnęły ogniste perły.Podmuch pierwszej eksplozji dotarł w górę szybu.Płomienie lizały łapczywie ściany.Billy trzymał się kurczowo kraty, za nim rozbrzmiewał szum ognia.Wspiął się wyżej.Po-wietrze było jak oddech drapieżnego zwierzęcia.Pod nim rozpościerała się rozjaśniona pło-mieniami czeluść.Jeszcze trochę  i oto wchodził już do poziomego szybu dostawczegocentrali, wypełnionego dymem i chaotycznymi odgłosami pożaru. Wtem kolejna eksplozja.I zaraz potem trzecia.Stacja zadygotała.Piekło rozwarłoswoje wrota.Tym razem otworzyło je szeroko, na oścież.Odepchnął się rozpaczliwie odściany, biegnąc w stronę zakratowanego wylotu szybu.Dalej zaczynał się sektor botaniczny.I piekło.Dym.Wszędzie pełno dymu.I cisza.Umilkło wycie syren alarmowych, znieruchomiałonawet fioletowe, wirujące światło. Ewo!  wykrztusił Maks gwałtownie, jak gdyby zużył na to całą swoją siłę, jaka mujeszcze pozostała w płucach. Ewo.ja nie chciałem, żeby.to się tak skończyło.niechciałem, żebyście zostali wciągnięci w tę aferę.Z oddali dobiegł ich szum, jakby wąskim korytarzem przetaczał się gigantyczny walecognia.Ewa skinęła głową i odgarnęła z czoła jakiś niesforny kosmyk.Nie płakała.Jej oczyprzypominały lodowe kulki.Spojrzała na Maksa, do którego zstępowały cienie.Częściowonależał już do nich. Musisz.musisz mi wierzyć  szeptał. Nie powinieneś teraz mówić! Czy. Urwał raptownie i poczuła, że napiął mięśnie. Czy mówiłem ci już.jakbardzo cię kocham?Zamknęła oczy, ale tylko na krótką chwilę.Potem nachyliła się nad nim. Wiedziałam o tym przez cały czas, ale ty.nie powiedziałeś mi tego nigdy odpowiedziała.Była przy nim tak blisko, jak to nie zdarzało się już od wielu miesięcy.Takblisko, że poczuł jej oddech.Jej gorący oddech.W górze rozlegały się trzaski.Billy słyszał, jak coś się pod nim obsuwa.Coś dużego iciężkiego.Czołgał się niezmordowanie do przodu, czuł ból w łokciach i kolanach, nie dawałjednak za wygraną.Sunął przed siebie poprzez ciasne piekło płomieni, dymu, rozgardiaszu.W sektorze botanicznym szalały płomienie, pękało szkło, przewracały się dzwigary stropowe [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl