[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przecież to były chaszcze! Ajednak.Odgarnąłem jakieś badyle, wysuszone słońcem, drapiące wpalce.Za nimi osty.i pokrzywy.i nagle zobaczyłem coś, comogłem nazwać tylko jednym słowem.Cud.Bo to był cud.Moim oczom ukazała się polanka.Otoczona ze wszystkichstron wysokimi, agresywnymi chwastami.Maleńka polanka, ana niej zioła.Prawdziwe zioła, wysokie, ciemnozielone.Byłynawet ładniejsze niż w zeszłym roku! Mogłem zrozumieć, żewysiały się same, przecież bazylia, rozmaryn, mięta i melisaubiegłego lata kwitły, zrzucały nasionka.Tak, to nie było na-wet takie dziwne.To, że służył im kompletny brak opieki ipodlewania też jakoś być może dałoby się wyjaśnić.Toprzecież było deszczowe lato.Ale to, że na tej ich polance niebyło żadnych, najmniejszych choćby chwastów? %7łe chwastybyły wszędzie wokół, ale nie wdarły się na polankę, jakbypowstrzymywane niewidzialną barierą.lub wyrywaneniewidzialną dłonią? Po raz kolejny poczułem na plecachoddech przeznaczenia.Tym razem nie był złowrogi, leczciepły i radosny.To był twój oddech.Stałaś pół kroku za mną.Zapomniałemo twoich włosach.Na krótką chwilę wstrząsnęło mną to, jakwyglądasz.Bez warkocza, bez koka, bez węzła na karku byłaśtaka mała.Taka bezbronna.I taka naga.- Jaka ładna polanka - uśmiechnęłaś się.- Myślałam, że tytylko pijesz i rozpaczasz, a ty uprawiasz sobie tutaj pod gruszązielny ogródek.233 - Nie uprawiam - powiedziałem zgodnie z prawdą.Ale niejestem pewien, czy mi uwierzyłaś.Chyba sam sobie niewierzyłem.- Jak to ślicznie wygląda! Biały makaron i czosnek,czerwone pomidory, zielone zioła.Jak flaga włoska, prawda?- wpatrywałaś się w talerz zachwycona.Zachwycona zupełnietak, jak w moich marzeniach.A nawet piękniej.- Powinien być jeszcze parmezan - uśmiechnąłem sięprzepraszająco.- Też właściwie biały.nie zaburzyłby tejflagi.- Ale zaburzyłby smak, na pewno - powiedziałaś zprzekonaniem, choć jeszcze nie spróbowałaś ani jednegokęska.Choćby najmniejszego.Ani jednej malutkiejmakaronowej rureczki.- Jedz - powiedziałem, unosząc widelec do góry.-Smacznego!- To takie ładne, że aż szkoda zjeść, wiesz? - chciałemzachwytu, zgoda, ale bez przesady! Chciałem też, żebyś jadła,a nie tylko patrzyła.- Powinno być jeszcze wino - westchnąłem.- Pinot Grigio,Orneto albo Frascati.Ale nie mam.Zresztą chyba przedoperacją nie powinnaś.Nie powinnaś, prawda?- Nie powinnam - pokiwałaś głową.I nareszcie uniosłaś pierwszą porcję do ust.Wpatrywałemsię w nie w napięciu.Nigdy na niczyjej opinii nie zależało mitak bardzo, jak na twojej! Nigdy dla nikogo nie gotowałemobiadu tak kompletnie z niczego.Uśmiechnęłaś się szeroko znad szklanki lodowatej wody zestudni.- Myślałam, że moja starsza siostra, Lenka robi najlepszymakaron na świecie.Teraz już wiem, że nie robi.234 Ale nie mów jej tego nigdy, dobrze? Sama kiedyś spróbuje,jak smakuje twój makaron.spróbuje i domyśli sięwszystkiego.Też się uśmiechnąłem.Nie z ulgi, że ci smakuje, ale zradości, że mówisz o tym, co będzie kiedyś, w przyszłości.%7łeplanujesz, jak zjemy makaron.Ja, ty i twoja rodzina.%7łe nieżegnasz się z życiem.- Jak będziesz im wysyłał zdjęcia, to napisz, żeby cię kiedyśodwiedziły, dobrze? I zrób im makaron.A one domyślą się,jak minął mi ten ostatni dzień.Zrozumieją wszystko.Zrozumieją, że umarłam szczęśliwa.One są wszystkie bardzomądre.Nagle przestałem być głodny.I spokojny.Uderzyłemwidelcem w stół i krzyknąłem.Po raz pierwszy na ciebiekrzyknąłem.-'Nie mów takich rzeczy! Nigdy nie mów takich rzeczy! Nieumrzesz! Jeszcze przez wiele, wiele lat! Nie wolno ci myślećinaczej!A potem zerwałem się z krzesła i wybiegłem z domu doogrodu.Na polankę, na której jakimś cudem wyrosły dorodnezioła.Specjalnie dla ciebie, specjalnie na ten obiad.Wyrwałemje, w dzikim szale, jedno po drugim.Nie zostawiłem nawetjednej, najmniejszej roślinki.Podeptałem je, a potemzaniosłem na pomost i wrzuciłem do wody.Nie potrzebuję jużziół.Jeśli wrócisz.kiedy wrócisz.wtedy zasadzę nowe.Choćby to był środek zimy.Zasadzę i wyhoduję je wdoniczkach na parapecie.Tylko dla ciebie.Jeśli nie wrócisz,nigdy już nie posadzę żadnych ziół.I nie pozwolę im wyrosnąćna żadnej polance pod gruszą.Nigdy!235 ROZDZIAA 28AhawaKiedy wracałem do domu znad wody, widziałem w oknietwój profil.Nie wybiegłaś do mnie, nie powstrzymałaś mnie.Po prostu stałaś i patrzyłaś.Wiedziałem, że nic nie muszę ciwyjaśniać, że wszystko rozumiesz.Jak to ty.- Byłam bardzo głodna - powiedziałaś, gdy wszedłem dokuchni.- Wybacz, zjadłam też twoją porcję.To było takiepyszne.Najlepszy makaron, jaki jadłam w życiu.W ogólenajlepszy obiad, jaki jadłam w życiu.Kupimy ci coś na stacjibenzynowej po drodze, dobrze? Wybacz.Chciałam najeść sięna zapas.Na szczęście nie powiedziałaś ani słowa o tym, że to byłostatni posiłek w twoim życiu.Pewnie bałaś się, że znówwybiegnę z domu.A przecież musieliśmy niebawem jechać.Mój maluch nie należy do zbyt szybkich i zrywnychzawodników.Do Warszawy będziemy pewnie tłukli się z pięćgodzin.Po raz pierwszy zatęskniłem za służbowym fordem,którym jezdziłem pracując u Adeli.W nim byłoby ciwygodniej.i nie musielibyśmy jeszcze wyruszać.Kiedy wychodziliśmy, zatrzymałaś się w progu i omiotłaśwzrokiem mój dom.A ja obiecałem sobie, że kiedy tu wrócisz,w całym domu będą pachniały zioła.Na ścianach będą wisiałytwoje zdjęcia.Na stole będzie236 stała butelka leciutko musującego Colli Asolani, którezawsze miało dla mnie posmak migdałów.Będzie pasować dotwoich oczu.I będziemy je pili zawsze, gdy będziemy chcielicoś uczcić.Zawsze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl