[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Japończycy ponownie podjęli przeszukiwania.Gdy jeden żołnierz odmówiłzdjęcia obrączki, rozwścieczony oficer obciął mu dłoń bagnetem na wysokościnadgarstka.Filip wystąpił, by zaprotestować, ale wciągnęli go do szeregu.Robiąc gesty w kierunku krwawiącego, powiedział: - Pozwólcie mi chociażzobaczyć, jak bardzo jest ranny.W odpowiedzi Japończyk zaklął i powalił Filipana ziemię.Zanim zdążył się podnieść, drugi żołnierz zerwał mu obrączkę zrywającze stawu palec.Uśmiechając się, podniósł ją triumfalnie do góry, ku zachwytowiswoich towarzyszy.Zemdlony, spragniony, słaniający się na nogach Filip,powrócił do szeregu i stał dalej w palącym słońcu.Pózno w nocy przemaszerowałaprzed nimi około pięćdziesięcioosobowa grupa więzniów.Jedni mieli zabandażowanegłowy, drudzy ręce na temblakach, inni nogi unieruchomione w bambusowychszynach.Wszyscy byli ranni i wyglądało na to, że są u kresu sił.Między nimi,utykając na skleconych kulach, szedł kapitan Jerrold Bugleman.Radość Filipa nawidok przyjaciela nie trwała długo, gdyż uświadomił sobie, że Japończycyzamierzają poprowadzić tę grupę rannych nieszczęśników w głąb wyspy Luzon.Postępowanie takie było jawnym łamaniem Konwencji Genewskiej i Filip chciałzaprotestować.Przypomniał sobie jednak, jak Japończycy obrabowali więzniów izdecydował, że lepiej będzie nic nie mówić.Uśmiechnął się pokrzepiająco doprzyjaciela, a Bugleman w odpowiedzi rozpromienił swą pożółkłą twarz.Grupaprzeszła przez około pół mili, po czym wydano raz rozkaz postoju do nadejściadnia.Następnego ranka najgorsze obawy Filipa potwierdziły się.Istotniezamierzali przemieścić Amerykanów i ich filipińskich sprzymierzeńców z półwyspudo obozów jenieckich w centrum Luzon.Filip domyślał się, że Japońskie DowództwoNaczelne chce ich jak najszybciej usunąć z Bataan, by móc tam skoncentrowaćwszystkie siły, w celu przełamania ostatniej broniącej się twierdzy -Korrehidor.Wrogowie narzucali wyczerpujące tempo już pierwszego dnia.Filipuplasował się w tyle drugiej kolumny, gdzie Bugleman kuśtykał na swoich kulach.O mało się nie rozpłakał na widok przyjaciela, który był tylko cieniem tegożywotnego, pogodnego człowieka, dowcipkującego kiedyś na pokładzie "GeneralPershing".Patrząc przed siebie, Filip starał się mówić bez poruszania ustami,tak jak to widział na filmach więziennych.- Jak się czujesz? - Bywało gorzej -odparł Bugleman.Wciąż jeszcze miał poczucie humoru.- Wiesz, że zbombardowaliszpital polowy? - zapytał cicho.- Mój Boże - jęknął Filip.- Ale przeżyłeś.Czymożesz dalej iść? Będzie ze czterdzieści mil do następnej linii kolejowej.- Amam jakieś inne wyjście? Muszę spróbować.Na pewno mnie sami nie zaniosą.Próbawzbudzenia wesołości tylko zasmuciła Filipa.Przysunął się tak blisko Buglemanajak tylko mógł nie przyciągając tym uwagi.- Oprzyj się o mnie.Tego samegodnia, strażnik stojący przy drodze tupnął nogą wzniecając kurz i skinął naBuglemana.Następnie stanął przed dwoma mężczyznami, wskazał na strzaskaną nogęmówiąc: - Do niczego! Filip początkowo nie zrozumiał.Lecz kiedy strażnikchwycił kule i wrzucił je do rowu, wszystko stało się jasne.Szukał pretekstu,by zabić Buglemana.- Oprzyj się o mnie - wyszeptał Filip.- Jeśli nie dam rady,idz sam - rzekł Bugleman.- To rozkaz! Filip nie odparł nic.Obydwaj wiedzieli, że Bugleman bez kuli sobie nie poradzi.Oparł rękę na ramieniu Filipa ipodskakiwał na zdrowej nodze, zaciskając zęby i powstrzymując się od krzyku,kiedy złamaną nogą dotykał ziemi.Z dodatkowym ciężarem Filip sam nie byłpewien, czy dożyje następnego dnia.Zbliżała się północ, kiedy wynędzniałejkolumnie, do której dołączyło coraz więcej jeńców, pozwolono udać się naspoczynek.Nie było wody, a większość z nich opróżniła już swoje menażki.Filipzdołał trochę zaoszczędzić, choć sam umierał z pragnienia.Następnego rankaobudziły ich krzyki i przekleństwa.Przed świtem byli znów w drodze.Początkowochłód pozwalał zapomnieć o pragnieniu, lecz kiedy upał się wzmógł, niektórzyzaczęli omdlewać.Pozostali usiłowali ich nieść, lecz sami często byli u granicwytrzymałości.Filip patrzył z przerażeniem, jak strażnicy najpierw kopiąsłabszych, a potem, zależnie od grymasu, strzelają do nich lub dzgają bagnetamina skraju drogi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl