[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dokładnie - powiedział Conar.- Dziś popołudniu spryskaliśmy teren wokół domu Brendy, próbującprześledzić ruchy zabójcy.W domu panował idealny porządek, ale.- Została niewątpliwie zamordowana pod prysznicem.Zadzgana nożemwe własnej łazience - dorzucił Conar.Nagle Jennifer poczuła, że ma ich obu serdecznie dosyć.- Strasznie mi przykro z powodu Brendy - wyszeptała.- Ale jaki to mazwiązek z.- Kłania się Hitchcock, Jennifer - podkreślił Conar.- Powiedz mi, co to zaludzie, ci, którzy chcieliby naśladować Hitchcocka?Wstrząsnął nią zimny dreszcz.Stłumiła lęk, była jednak na nich wściekła. - Pozwól, że obaj będziemy cię pilnować, dobrze, Jen? - powiedziałłagodnym tonem Liam, patrząc jej w oczy.- Muszę iść; już prawie ranek.Dobranoc, Jennifer.Dziękuję.To było wspaniałe przyjęcie.- Odprowadzę cię - odezwał się Conar, po czym obaj wyszli przed dom.Jennifer zawahała się, a potem także opuściła pospiesznie gabinet.Chciała znalezć się w swoim łóżku, zanim wróci Conar.Była już prawie na piętrze, kiedy noga jej się omsknęła.Nie stoczyła sięjednak ze schodów, tylko ześlizgnęła, i wylądowała u jego stóp, czerwonajak burak.Conar pomógł jej wstać, przygważdżając ją jednocześnie dościany.Był wysoki i postawny.Magnetyzm.Nie chciała go poczuć, bood lat nie dopuszczała myśli o jego istnieniu.- Jesteś pijana.Pomogę ci.- Nie jestem pijana.Każdy ci powie, że prawie wcale nie piję.- Widocznie tej nocy nadrobiłaś zaległości.- Skoro ty i ten twój gliniarz próbowaliście mi wmówić, że ktoś chce mniezamordować.- Nigdy tego nie powiedziałem.Stali twarzą w twarz, niemal stykając się ze sobą, a jego szare oczy ostalowym spojrzeniu wpatrywały się w nią badawczo.Czuła bijący odConara żar.Miał urodziwą twarz o regularnych rysach, a zarazem surową.Fascynowała ją szorstka skóra jego policzków.Z bliska pachniałupojnie.Magnetyzm.Tak, zdecydowanie miał w sobie jakąś magnetyczną moc.- Wiercicie mi dziurę w brzuchu.Ty i twój Liam.- Bo nas nie słuchasz.- Czego nie słucham?- Pozwól, żebym cię pilnował.- Czy ja ci zabraniam?- Przecież jesteś wściekła, że z wami zamieszkałem.Oświadczyłaś mi tojasno i wyraznie. - Widzisz, ja.- Nagle przypomniały jej się słowa Kelly, że Conar ma wsobie za dużo samca.Spróbowała się uśmiechnąć.- O co chodzi? - zapytał.- O nic.- Jennifer, przestań ze mną dyskutować po to tylko, zeby się kłocic -zażądał stanowczo.Krew uderzyła jej do głowy; poczuła, że cała płonie.Miejsca, o którychistnieniu zapomniała, pulsowały żarem.Czy sprawił to alkohol krążący wjej żyłach, czy bliskość Conara?- Jennifer.- Przecież ja nie walczę z tobą - zaoponowała, udając trzezwą.- Po weekendzie będziesz próbowała uciec do pracy.Wyjedziesz z domuwcześniej.- Urwał i przyjrzał jej się uważniej.- Co się z tobą dzieje?- Ja.naprawdę muszę się położyć - wybełkotała.Zwiat zdawałsię wirować wokół niej.Conar przyglądał jej się jeszcze przez chwilę, a potem chwycił ją na ręceWydała z siebie cichy protest i zamknęła oczy, by je otworzyć, kiedysobie uświadomiła, że trzyma go kurczowo za szyję.Pachniał cudownie -dobrą, męską wodą po goleniu.Znowu zamknęła oczy i oparła głowę najego piersi.- Proszę cię, Jennifer, nie walcz ze mną.Spojrzała na niego.- Walczyć z takim okazałym samcem jak ty? Nawet me śmiałabym o tymmarzyć.- Czuła, że uśmiecha się głupkowato, ale me mogła nic na toporadzić.- Z okazałym samcem?- Nie ja to wymyśliłam, tylko dziewczyny- Jakie znów dziewczyny?- Chyba Kelly, a może Serena.- Przynajmniej ktoś mnie docenia.- Przecież one cię nie znają.- A ty mnie znasz? - One nie mieszkają z tobą.- Ty też ze mną nie mieszkasz.To znaczy nie na tyle, żeby wiedzieć, czyzostawiam podniesioną deskę w klozecie, czy biegam po domu, drapiącsię w kroku, i uzurpuję sobie pełną kontrolę nad pilotem do telewizora.Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.Conar wchodził po schodach, z każdymkrokiem zbliżając się do jej pokoju.- Nie mogłabym cię pokonać, nawet gdybym chciała.- Jęknęła, bo corazbardziej kręciło jej się w głowie.- Nie byłabym nawet w stanie wejść potych schodach.- Jennifer, ani mi się waż na mnie zwymiotować!- Nie będę wymiotować.- Taka wytworna piękność nigdy by nie zwymiotowała.- Nabijasz się ze mnie?- Ależ skąd.To słowa Liama, nie moje.Ach, tak.- Umilkła na chwilę, a potem zawołała: - Conar!- Co?- Niedobrze mi!Klnąc, przyspieszył kroku.Otworzył nogą drzwi do jej pokoju i popchnąłją w stronę łazienki.Zachwiała się, ale się jakoś pozbierała.Chciał jąpodtrzymać, byłoby to jednak zbyt upokarzające.- Pomogę ci, bo jeszcze sobie rozbijesz głowę.- Nie!Ledwie zdążyła wypchnąć go z łazienki, zaburczało jej w brzuchu i zarazpotem zwymiotowała schludnie do muszli.O dziwo, od razu jej ulżyło.Ochlapała twarz zimną wodą, przepłukała usta i wymyła zęby.- Jennifer! - usłyszała głos Conara, a po nim pukanie.Oparła się o drzwi.- Już wszystko w porządku.,.Dziękuję - rzuciła sucho.- Bardzo cidziękuję, a teraz chcę wziąć prysznic.Postała jeszcze przez chwilę, oparta o drzwi, oddychając głęboko.Czułasię trochę lepiej, choć nadal okropnie.Może prysznic dobrze jej zrobi?Rozebrała się i weszła pod strumień wody.Głowa pękała jej z bólu Będzie musiała coś na to zażyć.Coś, co pomoże jej rano pokonaćkaca [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl