[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I jeśli mówisz, że nie może sięze mną ożenić, to odbierasz mi wybór, który podobno midałeś.- Wzięła głęboki oddech.- Jeśli mogę wybraćwyłącznie mężczyznę, którego ty zaakceptujesz, to znaczy,że nie mam żadnego wyboru, prawda? Kapitan spojrzał na nią wściekłym wzrokiem.Potem puścił Peteya, klnąc przy tym siarczyściei pochylił się nad nim z wyrazem twarzy człowieka,który pałał żądzą zemsty.Kiedy kapitan wyprostował palce, a potemzwinął je w pięści, Petey zerwał się na równe nogii przyjął pozycję do walki.Nie chciał bić się zkapitanem, bo postanowił nie rzucać się piratom woczy.Ale będzie musiał z nim walczyć, jeśli mia-łoby to uratować jego i panienkę.- Przestańcie! - zawołała panna Willis.- Prze-stańcie natychmiast, obydwaj!Kapitan Horn zignorował ją.Patrząc na Peteyaz mieszaniną pogardy i rozbawienia, skinął naniego jedną ręką.- Spróbuj, Hargraves.No dalej, spróbuj!Rozsierdzony protekcjonalnym tonem pirata,Petey kopnął tak, żeby powalić przeciwnika naziemię.Zaraz potem leżał jak długi, a kapitanuśmiechał się ponuro, stawiając stopę na klatcepiersiowej marynarza.- Bardzo dobrze, Hargraves.Gładki manewr.Alektokolwiek nauczył cię walczyć w ten sposób,powinien także nauczyć cię ignorować szyderstwaprzeciwnika.Walczenie jak Azjata wymaga myśle-nia jak Azjata, co oznacza, że nie wolno dopuścić,aby zawładnęły tobą emocje.Petey wpatrywał się w niego z obawą.Nigdynie spotkał innego marynarza, który by wiedziałtakie rzeczy.Kapitan nagle zabrał nogę, potem wyciągnął doPeteya rękę.Petey wahał się przez chwilę, zanimpozwolił kapitanowi sobie pomóc.Kiedy wstał,panna Willis odepchnęła kapitana i podbiegła do marynarza, z troską przesuwając rękami po jegoramionach i torsie.- Jesteś ranny? Nie zrobił ci krzywdy?- Nie, panienko, ucierpiała tylko moja duma.-Posłał jej smutny uśmiech.- Proszę się nie nie-pokoić.Nic mi nie jest.Dopiero gdy zauważył taksujące spojrzenie kapi-tana Horna, uświadomił sobie, że zachowuje się jaksługa, nie jak narzeczony.Gdy objął pannę Willis wtalii, nie zważając na jej zaskoczone spojrzeniazauważył, że pirat obserwuje go z zainteresowa-niem.- Cóż za wzruszająca scena.- Na twarzy kapitanaHorna malowała się podejrzliwość i zduszonygniew.- I pomyśleć, że aż do teraz nie zauważyłemtej wielkiej namiętności, która rozkwitła tuż podmoim nosem.- Jak powiedziała panna Willis, wybrała mnie.-Petey wypiął pierś, przyjmując postawę obronną.trochę za pózno, niestety.- Chyba powiedziała panu,że zaprzyjazniliśmy się na Chastity.Zeszłej nocy ustalili, że tak właśnie będą mówićchociaż wiedzieli, że wielu wyda się to mało praw-dopodobne.Najwyrazniej kapitan był jednym z nich.- Rzeczywiście twierdziła coś takiego.Twierdziła.To zrozumiałe, że ten człowiek niewierzył żadnemu z nich.Potem ten wilk morski spojrzał pożądliwie napannę Willis, sprawiając, że zadrżała.- Ona i ja także się  zaprzyjazniliśmy" w ciąguostatnich dwóch dni.Prawda, Saro?Petey z zaskoczeniem stwierdził, że gwałtowniesię zarumieniła.Rzuciła mu pełne skruchy spoj-rżenie, potem zerknęła na swoje ręce. - N-nie wiem, o czym m-mówisz.- Oczywiście, że nie - wycedził kapitan.- Powi-nienem był się spodziewać, że taka dwulicowaangielska dama jak ty zaprzeczy prawdzie o naszej przyjazni".Cóż, możesz temu zaprzeczać przede mnąi przed tym swoim marynarzem.- Zniżył głos dogroznego pomruku.- Ale cholernie trudno będzie cizaprzeczać przed samą sobą.Rzuciwszy tę dziwną uwagę, kapitan obrócił się napięcie i wyszedł z dziobówki, trzaskając drzwiamii zostawiając Peteya kompletnie zdezorientowanego.Coś łączyło kapitana i pannę Willis, to było oczywiste.Panna Willis odskoczyła od Peteya.- Drań! Wstrętny drań! Po raz pierwszy, odkądweszła do pomieszczeń załogi, Petey zauważył, że jejubranie było w nieładzie.Zniknęła koronka, którązawsze przysłaniała dekolt sukni, a jedna z tasiemek jejkoszuli wystawia poza gorset.Zmroziło go to.- Co miał na myśli, mówiąc  zaprzyjaznieni"? Coten cholerny pirat pani zrobił?Przez chwilę nie odezwała się ani słowem.- Nic, na co bym mu nie pozwoliła - wymamrotaławreszcie.Jęknął.Jeśli kiedykolwiek uda mu się wyrwać pannęWillis z tego bałaganu, jej przyrodni brat go zabije.- Dotykał pani? Czy on.to znaczy, czy był.Petey zamilkł.Psiakrew.Jak byle marynarz ma zadaćprzyrodniej siostrze hrabiego tak nietaktownei obrazliwe pytanie?Ale nie musiał pytać.Po jej rumieńcu poznał, żezrozumiała.Prostując ramiona, spojrzała na niego zbytbłyszczącymi oczami. - Nie.nie odebrał mi cnoty, jeśli o to pytasz.I nie zrobi tego.Nigdy.- Kiedy tylko uniósł breww odpowiedzi, dodała: - Nie musisz się o mniemartwić.Sama mogę o siebie zadbać.- Widzę.Dlatego kapitan węszy za panią jakkocur na łowach.Rzuciła mu spojrzenie tak ostre, że mogło prze-ciąć szybę.- Poradzę sobie z kapitanem Hornem, Petey.I skup się na tym, żeby nas stąd wydostać.Potem pospiesznie wyszła z kajuty, zostawiaj gorozmyślającego, jak ma pomóc jej w ucieczceskoro nie mógł nawet uchronić jej przed lordempiratów. Och, Anglia jest uroczym miejscem dla tych,którzy są bogaci i wysoko urodzeni,Ale Anglia jest okrutnym miejscemdla takich biedaków jak ja;Nigdy już nie odwiedzę takiego portudla żeglarzy,Jak wyspa Aves u wybrzeży Hiszpanii.AnonimOstatni korsarzo myślisz? - Sara spytała Louisę, gdy następnegoranka tuż po śniadaniu stały na pokładzie, obserwująchoryzont.Minęło prawie pół godziny, odkąd czujkakrzyknął:  Ziemia!", i wciąż widziały jedynie brązowąplamę.- Trudno powiedzieć.Wciąż jest za daleko, żeby móccoś powiedzieć.Otaczał je tłum kobiet, usiłujących zaspokoićciekawość, jak wygląda ich nowy dom.Ann Morrisprzecisnęła się między kobietami, żeby stanąć z bokuSary, jej ciemne włosy okalały pogodną, różową twarz.- Czy to to? - Ann przełożyła stertę brudnych talerzyz jednej ręki do drugiej.- Czy to Atlantyda?- Nie jesteśmy pewne - odparła Sara - ale taksądzimy.Najwyrazniej tam zmierzamy.A kapitanpowiedział mi, że podróż zajmie tylko dwa dni.Ann spojrzała spod przymrużonych powiek na plamęna horyzoncie. - Może powinniśmy poprosić Peteya, żeby pozwolił nampopatrzeć przez lornetkę.Założę się, że znajdzie sposób, żebyjakąś dla nas znalezć.- Och, jestem pewna, że jeśli poprosi go o to panna Willis,będzie szczęśliwy  zauważyła od niechcenia Louisa.- Skorozamierza za niego wyjść, on.Nagły łoskot sprawił, że Sara i Louisa obróci się ku Ann.Kobieta stała wpatrzona w stertę rozbitych talerzy, z pięściąprzyciśniętą do ust.- Ann? - spytała Sara, kiedy Walijka zaczęła zbieraćskorupy, szybko wrzucając je do fartuchu - Ann, nic ci nie jest?- Uklękła przy dziewczynie, która teraz płakała, a po jejokrągłej twarzy spływały wały wielkie łzy.- Boże drogi, co sięstało?- Nic.To nic.Po prostu wyśliznęły mi się, to wszystko.- Ale ty płaczesz.Louisa przerwała jej, kładąc Sarze rękę na ramieniu.Pochyliła się, żeby szepnąć jej do ucha:- Zostaw ją.Nie powinnam mówić tego przy niej, alesądziłam, że już o tym wie.- O czym wie? - Sara uniosła głowę.- %7łe ty i Petey jesteście zaręczeni.Sara rzeczywiście powiedziała o tym wielu kobietom, alenie sądziła, że którąkolwiek to dotknie.Zerknęła na Ann, którazebrała skorupy, po czym pospiesznie zaczęła przeciskać sięprzez tłum innych kobiet [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl