[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.pamiętasz nagły skok na rynku w dzie-więćdziesiątym siódmym?.14 lutego 1997, kiedy afera z MonikąLewinsky sięgnęła szczytu głupoty, wprowadzili wtedy drobne po-prawki na mniej więcej siedemdziesiąt dwie godziny, jednak długo-trwałe implikacje.Słuchałem, zaczarowany mistrzostwem Bobby'ego w żonglowa-niu faktami i liczbami oraz gładkim sposobem, w jaki traktował89 klientów (w odróżnieniu od brutalnego języka, jakiego używał wstosunku do swoich podwładnych).Zauważyłem, że Gary i Megrównież przysłuchują się profesjonalnej gadce Bobby'ego.Zastana-wiałem się, czy myślą to samo co ja: dlaczego inteligentny facet ztaką znajomością rynku zmienia się w rasowego klowna, kiedy stajew obliczu tak olbrzymiego bogactwa, jak to tutaj? I dlaczego jeślichodzi o kobiety, z uporem maniaka odgrywa wobec nich neander-talczyka? Z drugiej strony jednak pieniądze i seks robią z nas głup-ców.Może Bobby zdecydował, że nie obchodzi go, czy świat siędowie, jak wielkim jest idiotą, jeśli chodzi o jego obsesje.Zamknął komórkę i wyprostował się.- Nigdy nie wdawajcie się w żadne biznesy z dermatologiem.Każda fluktuacja rynku jest dla nich jak melanoma.No dobrze -trącił Gary'ego łokciem.- Słyszałeś, że obiecałem temu dupkowioddzwonić w ciągu dziesięciu minut.Gary chwycił krótkofalówkę.- Julie, pan Barra chce mieć pełny indeks Nasdaqu na monito-rze, zanim do ciebie dotrzemy.za trzy minuty.Dobrze?- Nie ma sprawy - odpowiedział pośród trzasków żeński głos.- Prowadz - rzucił Bobby i spojrzał na mnie.- Spotkamy siępózniej, oczywiście jeżeli łaskawie zechcesz rozmawiać z takimprymitywem jak ja - rzucił.- Chce pan zobaczyć swój pokój? - spytała Meg, gdy tylko Garyi Bobby odeszli.- OK.Weszliśmy do środka.Hall przy głównym wejściu okazał się dłu-gim, przestrzennym korytarzem z białymi ścianami i wybielonądrewnianą podłogą.Kiedy wszedłem do środka, natychmiast staną-łem twarzą w twarz z jednym z najbardziej wpływowych dzieł dwu-dziestowiecznego amerykańskiego abstrakcjonizmu: szokującepłótno przedstawiające równania matematyczne na niesamowiciefakturowanym szarym tle.90 - Czy to Pole uniwersalne Marka Tobeya? - spytałem Meg.- Zna się pan na sztuce.- Widziałem ten obraz wyłącznie w albumie.Niesamowity.- Jeżeli lubi pan sztukę, powinien pan zajrzeć do Wielkiej Saliw naszej rezydencji.- Mamy teraz wystarczająco dużo czasu?- Jesteśmy na Wyspie Szafranowej.Mamy tyle czasu, ile panzechce.Skręciliśmy w lewo i ruszyliśmy korytarzem, mijając obszernąkolekcję oprawionych klasycznych fotografii Diane Arbus.WielkaSala była dokładnym odzwierciedleniem swojej nazwy - mieściła sięw jednym z katedralnych skrzydeł domu, była wysoka na dwanaściemetrów i całkowicie oszklona.Na środku wyrastała masywna pal-ma.Tak jak wszystko, co zobaczyłem do tej pory, Wielka Sala byłaświadectwem kosztownego dobrego gustu.Stał tu również forte-pian Steinwaya, długie kanapy i miękkie fotele w delikatnym odcie-niu złamanej bieli.W jedną z białych kamiennych ścian wbudowa-no gigantyczne akwarium.Pomieszczenie było dyskretnie oświet-lone, na pozostałych zaś ścianach wisiało mnóstwo obrazów.ta-kich, które człowiek spodziewa się zobaczyć w Muzeum SztukiWspółczesnej, Whitneyu, Gettym lub w Instytucie Sztuk Pięknychw Chicago.Poruszałem się po sali niczym w muzeum.W głowie mi się mą-ciło na widok wszystkich tych dzieł sztuki.Hopper.Ben Shahn.Dwa obrazy Philipa Gustonsa ze środkowego okresu jego twórczo-ści.Thomas Hart Baker.Claus Oldenberg.George L.K.Morris ikolekcja charakterystycznych fotografii Edwarda Steichena zrobio-nych w latach trzydziestych dla Vanity Fair.Ekspozycja ciągnęła się bez końca.Musiało tu być przynajmniejczterdzieści obrazów.Nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić, jakasię za tym kryła fortuna.- To niesamowity zbiór.- Powinien pan obejrzeć kolekcje w innych domach - odezwałsię nagle jakiś głos.91 Odwróciłem się i spojrzałem na niskiego, przysadzistego, okołoczterdziestoletniego mężczyznę z włosami do ramion, zebranymi wtłustawy kucyk.Miał na sobie obcięte jeansy, sandały od Birken-stocka i podkoszulek ze zdjęciem Jean-Luca Godarda, naciągniętyna duży brzuch.Pod zdjęciem widniał napis:  Kino to prawda prze-kazywana z prędkością 24 klatek na sekundę.- Dave Armitage? - spytał.- Tak, to ja - odparłem.- Chuck Karlson - podszedł bliżej i wyciągnął rękę na przywita-nie.Była wilgotna w dotyku.- Jestem pana wielkim wielbicielem.- To miłe.- Tak, Sprzedając ciebie jest moim zdaniem najlepszym seria-lem telewizyjnym na świecie.Phil też tak sądzi.- Jest pan jego przyjacielem?- Wspólnikiem.Jestem jego człowiekiem od filmów.- A co konkretnie robi człowiek od filmów?- Głównie zajmuje się archiwum.- Pan Fleck ma archiwum filmowe?- Jeszcze jakie.Ponad siedem tysięcy filmów na celuloidzie ikolejne piętnaście na taśmach wideo lub DVD.Poza archiwumAmerykańskiego Instytutu Filmowego to największy zbiór w kraju.- Nie wspominając o Karaibach.Chuck uśmiechnął się.- Tutaj Phil trzyma tylko dwa tysiące filmów.- No tak, domyślam się, że nie ma tu multikina.- Właśnie.Poza tym Blockbuster nie dostarczyłby nam tutajfilmów Pasoliniego.- Lubi pan Pasoliniego?- Dla mnie osobiście jest bogiem.- A dla pana Flecka?- Bogiem ojcem.W każdym razie mamy wszystkie dwanaściefilmów jego autorstwa, więc jeżeli zechce pan je obejrzeć, sala ki-nowa jest do pana dyspozycji.- Dzięki.92 Pomyślałem przy tym, że Ewangelia według świętego Ma-teusza (jedyny film Pasoliniego, jaki widziałem) jest ostatnią rze-czą, jaką chciałbym obejrzeć, wczasując się na Karaibach.- Tak przy okazji, wiem, że Phil bardzo się cieszy na współpracęz panem.- To miłe.- Jeżeli wolno mi powiedzieć, to świetny scenariusz.- Który? Jego czy mój? Znów uśmieszek.- Oba są równie dobre.Bardzo dyplomatyczna odpowiedz, zważywszy, że oba są iden-tyczne.- Skoro już mowa o scenariuszu - stwierdziłem.- Wprowadzi-łem do niego nieco zmian i zastanawiałem się, czy ktoś mógłby goprzepisać.- Nie ma sprawy.Poproszę Joan, żeby odebrała skrypt z panapokoju.Do zobaczenia w kinie, Dave.Meg zaprowadziła mnie do mojego pokoju.Po drodze spytałemo jej życie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl