[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wtedy też słyszał Głos.Wołanie nie powtórzyło się.Może było tylko złudzeniem? Z pewnością złudzeniem.Wolał nie sprawdzać; z łoskotem wszedł do chałupy i zatrzasnął za sobą drzwi.Pachniało ziołami i kadzidłem.Powietrze było parne i przesycone wilgocią, gdyż napiecu gotował się wielki kocioł z wywarem.Kilkunastu wieśniaków otaczało stół, naktórym położono przybysza. I co? %7ływ?  zapytał świniopas.Nikt nie odpowiedział. Czy żyw, pytam!  huknął basem.Nawet nie drgnęli.Odsunął najbliżej stojącego sąsiada i przepchnął się do stołu.Na brudnej, drewnianej ławie leżał odpięty hełm, z otwartą teraz przyłbicą.Postać spoczywająca na stole byłapozbawiona głowy. Co.Coście mu zrobili.?  Giermek zająknął się.Dortolef w milczeniu pokazałmu zdjęty z przybysza stalowy but z długą ostrogą, który trzymał dwoma tylko palcami,z dala od siebie, jakby śmierdział gnojówką.Dopiero teraz świniopas spostrzegł, żerycerz nie ma również stopy.Rycerz? Odsuńta się  rzekł drewnianym głosem.Wszyscy wykonali polecenie, w milczeniu niezwykłym jak na zgromadzenie tyluludzi.Pika powędrowała w podnaramiennikową ciemność.Ostrze zniknęło w otworze,nie napotykając oporu.Zastukało od wewnątrz w napierśnik. Nie ma go  odezwała się ponuro garbata zielarka, właścicielka chaty. Pusto.Upuszczony but z ostrogą zagrzechotał na glinianej polepie.To, co z niego wypadło,potoczyło się pod ławę.Mysz.Martwe, wyschnięte do samej kości mysie truchło.Słychać było tylko ciężkie oddechy i posapywania. Co robimy?  zapytał wreszcie świniopas.Milczeli.* * *Traktem, tak zarośniętym trawą, że ledwie widocznym, jechał kryty budą wóz.Z tyłubiegł na uwięzi wierzchowiec, może nie najczystszej krwi, ale  w odróżnieniu odzaprzęgniętego do dyszla pobratymca  z pewnością nienawykły do wieśniaczej pracy.Na kozle siedział samotny mężczyzna, z ogorzałą od słońca twarzą i gęstą, jasnączupryną.W pewnej chwili młodzieniec wyprostował się, dostrzegając coś w oddali.Pociągnął za lejce. Stóóój!  Przez chwilę wpatrywał się w horyzont, po czym zeskoczył na ziemię.Otworzył drzwi w tyle budy. Chyba dotarliśmy na miejsce  powiedział. Mówisz, że jak nazywa się ta osada? Bordorav!  dobiegło ze środka wozu jęknięcie, potem niewyrazne przekleństwoi na zewnątrz wytoczył się zarośnięty jak jazwiec mężczyzna.Lewe ramię miałobwiązane prowizorycznym opatrunkiem wykonanym ze strzępów brudnej koszuli,przesiąkniętej zakrzepłą krwią. Jasny. zaczął Ferobian, łapiąc równowagę, lecz nie dokończył, gdyż ponownyatak bólu zatkał mu usta.Zbladł i oparł się o wóz. Czemu stanąłeś?  wykrztusiłwreszcie. Chcesz, żebym u celu skonał jak pies? Dopóki boli, nie jest zle  odparł bez ceregieli Cartesal Crommelin.  Tak.Bo nie ciebie. Ranny skrzywił się. Pomyślałem, że lepiej będzie, jeśli siądziesz obok na kozle  wyjaśnił Cartesal.Nie wiem, jak w wiosce zareagują na mój widok.Sądząc po trakcie, pewnie nawet diabełtu nie zagląda. Ano nie zagląda.Chyba że ja  błysnął wisielczym konceptem Ferobian. Nie! wyjaśnił wątpliwości towarzysza. To ćwoki.Jak trzeba pomyśleć, zajmuje im to więcejczasu niż tobie szczanie.Ale siąść koło ciebie mogę, w tej skrzyni jak nic siekieręmożna zawiesić.Gdy dojeżdżali do wsi, kilka wychudłych, szczekających psów wybiegło im naspotkanie.Byli już przy pierwszej chałupie, a ludzi wciąż nie było widać. Aż tacy bojazliwi?  zdziwił się Cartesal. No.bez przesady  odrzekł Ferobian, również zaskoczony.Był coraz bledszy,a przez zaskorupiałą koszulę przebijała świeża krew. Mniejsza o to. Zakaszlał.Zawiez mnie do tej czarownicy, bo ducha oddam, ani chybi.Niespodziewanie usłyszeli daleki, chóralny okrzyk i daleko przed nimi przebiegłaprzez drogę gromada dzieci.Zniknęły za załomem, ale za chwilę kilka małych sylwetekpojawiło się ponownie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl