[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nikt pewnie takiego się końca nie spodziewał, a ci, co mieli się już rzucić naWojtaszka, otoczyli go, dopytując i dając mu rady, opowiadając, jak pan za nimtęsknił i tym podobne.Z wolna niektórzy się z izby wycofywać zaczęli, liczba biesiadnikówzmniejszała, a Włoch mnich, który w krześle pozostał, bo się o swej sile ruszyćnie mógł, z głową zwieszoną za poręcz, z ustami otwartymi, w których czarne,popsute zęby sterczały, spał i chrapał.Podniósł się z siedzenia swojego i pan Samuel, do sypialni chcąc iść, i kazałsobie rękę podać Wojtaszkowi, który go poprowadził.A jak nieraz bywało już,sam go rozebrał.Na stole, w którym leżały listy i papiery mu potrzebne, stały świece.Rozmarzony, drzemiący już Samuel dał się rozebrać, rzucił na pościel, potoczyłoczyma po izbie, bo mu, gdy głowę na poduszkę złożył, zawróciło się w niejnagle, i wyjęknął niewyraznie do lutnisty:- Zpiewaj!Wojtaszek siadł na ziemi, trochę podumał nad wyborem piosenki i natychmiastcicho, smutno, powoli nucić zaczął, właśnie jak niańka przy dziecka kolebce.Zborowskiemu natychmiast się oczy zamknęły i zasnął.Nikogo więcej nie było w izbie.Można li było zaufać snowi Samuela, nie mógł się on nagle przebudzić iotrzezwić, jak to mu się nieraz trafiało pod silnym wrażeniem? Wojtaszek właśnie rozmyślał nad tym.Tymczasem bardzo zręcznie głos takmierzył, osłabiał, ażeby gdy pieśń miał dokończyć, nie dało się to prawie czućśpiącemu.Samuel głęboko, mocno usypiał, a lutnista siedział, to na niego, to na stółspoglądając.Jedna chwila miała o losie Wojtaszka rozstrzygnąć - stawił życie na kartę.Zborowski spał.Lutnista się podniósł z ziemi po cichu, spojrzał jeszcze na niegoi przystąpił do stołu.Wiedział, gdzie papiery leżały.Stała zwykle unieopatrznego pana szuflada otworem, popróbował ją otworzyć - a ten razznalazł zamkniętą.Znając obyczaj wiedział, że klucz nie mógł być gdzie indziejjak w sukni, którą miał na sobie, a tylko co ją zrzucił.Poszedł więc przetrząsaćkieszenie i znalazł go w istocie.Trzask otwieranego zamka i odsuwanej szuflady nie obudził śpiącego, śmiałowięc, przysunąwszy świecę, Wojtaszek rozpoczął pośpiesznie przetrząsać listy icisnąć je za pazuchę.W niedawno wrzawliwym domu panowała cisza, wszystko się zdawałousypiać.lutnista pospieszał, gdy wtem szelest się dał słyszeć pode drzwiami ipodniósłszy oczy, w szparze drzwi przymkniętych spostrzegł Wojtaszek dwieczarne ogniste zrenice wlepione w siebie.Pierwszą myślą jego było rzucić sięi.zamordować.Zostawując szufladę otwartą, skoczył żywo, lecz drzwipopchnąwszy, znalazł pod nimi - Motrunkę.Ochłonął natychmiast.- Stój tu - rzekł - pilnuj, aby nikt panu snu nie przerywał, mnie kazał papierówszukać.Zbywszy się w ten sposób dziewczęcia, Wojtaszek co żywiej powrócił do stoła,ręką drżącą począł znowu przebierać listy i ciągle się oglądając na śpiącego,który przez sen dyszał i stękał, dobił się na koniec do dna.Za suknią miał cały stos pochwyconych listów.Zasunął żywo nazad szufladę,zamknął ją i klucz na powrót wsunął do sukni Zborowskiego.Rachował, że w ten sposób może się nie tak rychło dopatrzą kradzieży, aby zanim w pogoń się puścić mogli.W każdym razie czasu miał przed sobą dosyć dorana, aby na wypoczętym koniu dostać się do Cobarowych ludzi i pod ich osłonąpuścić się ku Lwowu.Zborowski się szczęściem nie przebudził, a Wojtaszek świec nawet niepogasiwszy, bo się lękał, aby nagła ciemność nie zbudziła śpiącego, wysunął sięz sypialni.Motrunkę zastał jeszcze w progu na straży.- Idz spać - szepnął jej.- Ja także padam ze zmęczenia, już dłużej nie wytrwam.Z zuchwalstwem niesłychanym, które dotychczasowe powodzenie podniosłojeszcze, Wojtaszek wprost z sypialni pobiegł w dziedziniec, wśród ciemnościłatwo znane sobie pale wyszukał, które mógł wyjąć, wysunął się z podwórca ibiegiem pośpieszył do konia. Tu pierwszy go spotkał zawód.Spętanego konia w czasie niebytności jego wilcynapadły i zdusiły.Miał tylko czas spojrzeć na leżącego, około którego kilka paroczów świecących w ciemnościach się snuło, i piechotą musiał dalej pędzić dogospody, w której ludzi Cobarowych pozostawił.Zabrało mu to daleko więcej czasu, niż rachował, i dzień się zrobił dobry, apotem słońce do góry podniosło znacznie, nim w śmierć znużony pośpiechem itrwogą dostał się do gospody.Tu także nie mógł spoczywać ani chwili, pogoń groziła.Konia od jednego zludzi wziąwszy, puścił się natychmiast do Lwowa, nie gościńcem, bo zawsze sięobawiał, że gonić go będą, ale małymi ścieżynami przedzierając ku niemu.Pod miastem samym, na skraju lasu, postrzegł w istocie pędzących na koniach,które całe okryte pianą i potem pod razami jezdzców wysilały się, Boksickiego ikilku hajduków.Dał im się wyminąć i zaraz po nich małymi uliczkami dostał siędo Ormianina gospody.Tu z siodła się zsunął na ziemię i nadchodzący spiesznieCobar kazał go zanieść nieprzytomnego do izby, gdzie go wodą i winem w ustawlanym otrzezwiono.- Masz listy? - zapytał Węgier.Wojtaszek uderzył się po piersiach śmiejąc.Rozdział VIIINierychło nazajutrz pan Samuel się przebudził, a i służba jego po wczorajszejuczcie ściągała się powoli, ziewając, wielu z pozawiązywanymi głowami iplastrami, obwiniętymi rękami, bo nie każdy cało wyszedł z tej zabawy.Rozbudzony, natychmiast sobie przypomniał Wojtaszka i rozkazał go przywołaćdo siebie, gdy mu ranną polewkę do łóżka przynosił ulubiony Michał.Rozbiegła się czeladz, lecz na próżno lutnisty szukano, nikt go od wczorajszegowieczora nie widział.W dawnej izbie jego nie było nawet śladu, aby w niej nogąpostał.Wszyscy byli pewni w początku, że jak inni, napiwszy się, poszedł kędyś nasiano i znużony odpoczywał.Spodziewano się go zobaczyć co moment, ale czasdo południa upłynął, a Wojtaszka nie było ani słychu.Leżący na łożu swymSamuel dopiero teraz spostrzegł, że na podłodze leżało kilka wyrzuconych zszuflady listów, a przez zle domkniętą w pośpiechu wyglądały papiery.Pewnym był tego Zborowski, że nieład nie mógł być jego sprawą, tknęło go to irzucił się zaraz do stołu.Pamiętał, że ostatni list Krzychnika leżał na wierzchu.Otwarłszy zaledwie, już się mógł roboty domyśleć.listy były do góry nogamipoprzewracane tak, że najdawniejsze leżały na wierzchu.Pobieżne spojrzenieprzekonało go, że najważniejszych brakło.Zborowski nie krzyknął, ale zaryczał z wściekłości, tak że w domu całymwszystko zadrżało.Pierwszy przypadł Boksicki. Znalazł pana stojącego jeszcze u stołu i nie mogącego mówić, tak go objąłgniew.Trząsł się i miotał.Wskazywał Boksickiemu papiery, ale on ruchu tegozrozumieć nie mógł.- Bestia! zdrajca! pies ten! - rozpoczął wreście Zborowski.- Na koń, w pogoń,łapać.porwał mi papiery! Schwytanego nie przywozić, powiesić na pierwszejsośnie! Trupa tylko widzieć chcę, żywego nigdy!I padł na łoże, zachodząc się z tego gniewu.Boksicki musiał rozpytać, ale ze Zborowskim mówić teraz było niepodobna.Gdy wspomniał Wojtaszka, porywała go wściekłość i usta mu się pianąokrywały.Co napadł i chwycił w rękę, rwał i szarpał na kawałki.Puściła się na koniec pogoń nie jedna, bo wszyscy chcieli się zasłużyć panu, anie było człowieka, który by Wojtaszka zgubić nie pragnął [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl