[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Słuchali go jedni z dwuznacznym uśmiechem, drudzy zzagawronieniem, inni z podziwem, jako geniusza mierząc ciekawą duszą.Szczęśliwy to kraj, gdzie dość kilka słów cudzych, a szumnych, a jaskrawych,by zyskać opinią wielkiego człowieka, najpochlebniejsze przyjęcie i najgorętszewspółczucia oznaki.Często nie trzeba więcej, tylko mówić tak, aby nas nierozumiano, i słowy ogromnymi, a odur, którego doznają, biorą wszyscy zadziałanie geniuszu.Dość być nie takim jak wszyscy, żeby zostać znakomitym.Hrabia z podniesioną głową, choć czoło jego myśl jakaś chmurzyła, z kolei jakopilny gospodarz domu obchodził towarzystwo swoje i jednych klepiąc poramieniu, drugich po brzuchu, tych całując, tamtych ściskając, innych witająctylko uśmiechem, poruszeniem głowy, poufałym podaniem ręki, częstowałwedle stanu i smaku każdego.Co to tam było odcieni w jego mowie: pan,waćpan dobrodziej, asindziej, kochany pan, pan dobrodziej, serce, kochanie ispieszczone imiona leciały dobrane do barwy osób z łatwością i trafnościązadziwiającą.Pomimo że powinien był cieszyć się z natłoku gości, Zygmunt August Denderaciężko tego dnia pracował; dowodził tego kroplisty pot na czole, wejrzenianiespokojne, zamyślenia chwilowe.Wśród swej pielgrzymki od stolika dostolika, od krzesła do krzesła, jakaś myśl żywo go kolnęła i skierował się nagle zuszanowaniem dobrze odcechowanym ku matce swej żony, która, jak na troniesiedząc w swym fotelu, zażywała białymi paluszkami tabakę ze złotejkameryzowanej, z portretem nieboszczyka męża (w stroju szambelańskimdworu austriackiego) tabakiereczki.Trzeba było widzieć Zygmunta Augusta, jaksię zniżył, jak spłaszczył, jak rzewnie uśmiechnął, całując jej rączkę podanąsobie dosyć niechętnie.Dostrzegł był bowiem już przy powitaniu złego humorumatki, skierowanego ku sobie, a teraz postanowił się przekonać, czy to byłotylko skutkiem znużenia, zmęczenia, głodu, spazmu, chwilowym kaprysem lubopierało się na trwalszych jakich pobudkach.Zachmurzenie dość widoczne,nawet wobec sta osób trwające, utwierdzało go w domysłach, że hrabina zczymś przyjechać musiała.Jakoż po przyklęknieniu, po czułych komplementachmamie dobrodziejce, załamaniu rąk patetycznym i odegraniu pantomimywyrazistej dla salonu, na co wszystko uśmiechem tylko zimnym i kwaskowatymodpowiedziała hrabina Czeremowa  Dendera widząc, że nie wymożepochlebstwy ani słówka milszego, odszedł z pociechą, że scenę dla parteruodegrał wybornie, ale w duchu zgryziony i przeklinając nieznośną babę.Od matki pobiegł do żony z atencją młodego małżonka, z nadskakiwaniemzakochanego, chcąc pokazać światu, jak swego anioła kochał.Tu żona mu nieuchybiła: jej uśmiech, wdzięczne podanie ręki, wejrzenie słodkie, wszystko patrzących upewnić mogło, że najwspanialsza harmonia panowała międzymałżeństwem, któremu dotąd przyświecał jeszcze księżyc miodowy.Od żony, przechadzając się po salonie, dostał się hrabia do syna, powtórzyć znim zwykłą scenę o reformach socjalnych.Zastał Sylwana w zapaledowodzącego, że przyszłe pokolenie musi się zamknąć w falansterach (nicmniej) i że jajami jednego falansteru, wedle rachunku Fouriera, zapłaci długAnglii z największą łatwością.Wprawdzie jakiś szlachcic zarzucił mu, że natyle jaj nawet pod Wielkanocne Zwięta nie znajdą kupców falansterianie, aleniemniej Sylwan naburczawszy na szlachcica, który tak mizernych szukałopozycji środków, pozostał przy jajach i falansterze.Ojciec się zbliżył  był toznak zwykłego boju.Potrzeba było słuchać, jak czule, jak zręcznie ojciecdopomagał synowi do objawienia swych transcendentalnych pojęć o reformiespołecznej, popisując się dla większego kontrastu ze swoją dumkąarystokratyczną i rasowym uporem. Zwiat  mówił Sylwan w zapale  dąży do doskonałości i dojdzie do niej. Ale pozwólże. Proszę mnie wysłuchać; wiek nasz jest wiekiem postępów: zniknie ubóstwo,znikną plagi, jak wojna i mory, człowiek musi być szczęśliwym. Co? w komunizmie? Nie wyrokuję o formie, jaką przybierze przyszłość; są to zarysy tylko, możeniedoskonałe, objawiające silne pragnienie ludzkości. I chcesz mnie przekonać, że potraficie wszystko i wszystkich zniwelować izrównać? Najzupełniej! znikną klasy i kasty, których egzystencją i tak już podkopałorozumowanie. Stój! stój! to nie dla mnie, ja pozostanę, czym byłem.Nazwij mnie sobie jakzechcesz, uparcie wierzyć muszę w nierówność ludzi, w coś odrębnego wklasach wybranych.Nie mogę się zaprzeć dla jakichś tam marzeń tradycjiwieków, bytu własnego, drogich mi pamiątek mojego rodu i pochodzenia, iwszystkiego co w puściznie odziedziczyłem po przodkach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl