[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. On mnie kocha, ale to nadaremnie.ani jego, ani niczyją byćnie mogę.Włochy i Francuzi mnie kupili, gdy zawołają, muszę iść.BiednyJuraś! Cóż? będzie się modlił! Bardzo pobożny!%7łantyr aż zwrócił głowę, z taką się uwagą przysłuchywał, i zamruczał: Dobry chłopiec, dobry! nie ma słowa. Widzisz  poczęła, ku niemu aż pochylając się, Marynka  ja, gdym tambyła, ty wiesz, widziałam wielu bardzo ludzi, młodych, starych, a takiego, jakten Juraś, nie było.Zupełnie inni ludzie, a ten jakby z ziemi wyrósł po deszczuw dzień słoneczny.Boże stworzenie.tamci wszyscy ulepieni przez kogoś.Dobre chłopię.Wstała nagle z kanapki i już nie mówiąc nic na opróżnionym krzesełku usiadłaprzy fortepianie, patrzała na klawisze, nie śmiejąc ich dotknąć.Potem jedną rękądobyła dzwięku, który ją całą poruszył.Obie dłonie wyciągnęła drżące.główkępodniosła do góry.chciała sobie coś przypomnieć.%7łantyr drżał, obawiając się być świadkiem jednej z tych scen, o których mówiłJuraś, lecz te zwykle wieczorem się trafiały.Uderzywszy kilka akordów,Marynka wstała. %7łabińska, nie spuszczająca jej z oka, zrozumiała może trwogę %7łantyra ipodzielała ją, i odezwała się zaraz wesoło: %7łe też Marynka ten ogródek tak zaniedbuje! Poszłybyśmy do kwiatków,powietrze dziś tak świeże po deszczu wczorajszym.porozkwitały pierwszepowoje.Chodzmy.Patrzała na nią, ale Marynka, zadumana, nie zdawała się słyszeć, co do niejmówiono, cała była w sobie.%7łabińska po wtóre zagadnęła o ogródku, nieodpowiedziała.Nie widziała też stojącego tuż %7łantyra i otworzywszy drzwi,powoli wyszła na ganek od podwórza.Brama stała zamknięta; około studni gęsi chodziły i kaczki; stary pies,zobaczywszy Marynkę, przywlókł się do niej i ze spuszczoną głową jej wąchałrękę.Pogłaskała go po głowie.W ganku były dwie ławki.Siadła na jednej znich.%7łabińska, która znała już jej obyczaj, wiedziała, że miała nadejść godzina, kilkarazy w ciągu dnia się powtarzająca, milczenia i zatopienia w sobie.Naówczas nie mówiła nic, nie słyszała, co do niej mówiono, i spokojnie dumaładługo, ale z czołem pogodnym, z twarzą wyjaśnioną.Gdy za długo to trwało,%7łabińska z wolna ją brała za rękę, prowadziła, gdzie chciała.Szła posłuszna.Z tego zadumania wychodziła tak nagle, jak w nie wpadała, i poczynała mówićtak, jakby słowa jej były dalszym ciągiem przerwanej rozmowy.%7łantyr, popatrzywszy chwilę na nią, na palcach zszedł z ganku, obejrzał się razjeszcze i powoli znajomą ścieżynką skierował się nazad ku probostwu.Na drodze spotkał go Juraś, ale już ubrany, z biczykiem w ręku, bo się dogospodarstwa, a potem wybierał do Kąta. A co?  spytał %7łantyra. Zamyśliła się  szepnął organista. %7łabińska przy niej jest.Miałem strachwielki, aby nie śpiewała, bo ja bym ryknął z boleści; słuchać tego nie mogę.Poterski pobladł. O!  rzekł  żebyś waćpan wiedział, co ja łez od tego śpiewania wylałem!Ono jej te nieszczęśliwe czasy przypomina, a uchowaj Boże, tamtych ludzijeszcze sobie przypomni  szaleje.%7łantyr się wstrząsł. Tylko jednego tego Francuza, barona, który poczciwy był, można jej byłoprzypomnieć i nic to nie szkodzi; innych niech Bóg broni  dodał Poterski.Organista, nic nie odpowiadając, nacisnął czapkę na głowę i dalej szedł ścieżkąku plebanii.Tegoż dnia po południu nadjechał doktor, który tu raczej dla badania choroby iwłasnej ciekawości niż w nadziei pomożenia nieszczęśliwej przybywał.Marynka była już do niego nawykłą.Wzrok jego miał siłę jakąś magnetyczną,która na nią wielki wpływ wywierała.Uspakajała się przy nim, umiał z nią takprowadzić rozmowę, iż się myślom rozbujałym nie dawał ciągle w różnychkierunkach przerzucać. Udawało mu się czasem ją prawie do przytomności przywieść i utrzymać czasjakiś, lecz nie trwało to długo; po wyjezdzie jego obłąkanie dawne wracało.Doktor był jednym z tych ludzi, którzy dla nauki i doświadczenia nie wahają sięani siebie, ani chorego poświęcić [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl