[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wygładziła na biodrach nowy kremowy kostium, świadoma, żewiele osób patrzy na nią.Wysoki, szczupły mężczyzna o siwychwłosach pospieszył w ich kierunku.- Niech cię diabli z tym twoim wiecznym ukrywaniem się!Nigdy dotąd się nie spózniałeś.Badersowie są zainteresowani.-Zamilkł w połowie zdania, wpatrując się w dziecko na rękachTye'a.Dopiero teraz je zauważył. Zwięty Boże! A ty co? - Pochwili zwrócił się uprzejmie do Dulcie.- Bardzo mi przykro, proszę pani, ale musi pani zabrać dziec-ko.Czy pani wie, kto to jest?Zanim Dulcie zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, usłyszała gło-śny śmiech Tye'a.- McNally, a czy ty wiesz, kogo trzymam na rękach? - Gdymężczyzna pytająco uniósł jedną siwą brew, Tye podsunął mudziecko pod sam nos.- Bill, to jest mój syn, Ryan. Ryanie, to jestmój agent, zwany przez wszystkich McNallym.- Potem położył dłoń na ramieniu Dulcie i popchnął ją deli-katnie naprzód.- A to jest mama Ryana, Dulcie.Dulcie, poznajMcNally'ego.114SRMcNally patrzył na Ryana jak na istotę nie z tego świata, a po-tem przeniósł zdziwione spojrzenie na Dulcie.- Miło mi panią poznać - powiedział machinalnie, a potemzwrócił się do Tye'a.- Czy dobrze zrozumiałem? Mówisz, że tojest twój syn?Tye uśmiechnął się z zadowoleniem.- Tak.Czyż nie jest do mnie podobny?McNally patrzył na dziecko, szukając podobieństwa do Tye'a.- Ja żartowałem wtedy przez telefon, mówiąc o kobiecie,ale ty nie.Czy na pewno to nie jest żart?Tye uniósł prawą dłoń.- Uroczyście przysięgam, że nie żartuję.Mac.Chcesz gopotrzymać?Przerażony McNally cofnął się o krok.- Nie, nie, nie teraz.Muszę wrócić do Badersów.Chcieliby ku-pić twój wspaniały tryptyk.- Odwrócił się i odchodząc, poinstru-ował Tye'a: - Porozmawiaj z gośćmi.I proszę cię, bądz dla nichmiły!- Bądz miły? - Dulcie spojrzała pytająco na Tye'a.- Wygląda,jakby się martwił.- Nie rozumiem, dlaczego.Przecież ja zawsze jestem miły.Rzuciła mu wiele mówiące spojrzenie, a on uśmiechnął sięz zażenowaniem.- No, prawie zawsze.Czasami niecierpliwię się nieco, gdy zada-ją mi głupie pytania.- Takie zniecierpliwienie może zniechęcić kupujących.- A co mnie to, w gruncie rzeczy, obchodzi? - Wzruszył ramio-nami.- Niektórzy z nich naprawdę nie powinni kupować moichprac.Nie zasługują na nie.115SR- Dzięki Bogu, bo ja już myślałam, że nie masz w sobie nic ztemperamentu prawdziwego artysty.- Chciałabyś może się przekonać, jaki mam temperament?- zaczął kusząco szeptać jej na ucho.- Może mógłbym cięz nim pózniej trochę zaznajomić?Dulcie poczuła, jak przenika ją rozkoszny dreszcz, i popatrzyłana niego spod rzęs.- To brzmi naprawdę zachęcająco - powiedziała niedbale.Poklepał ją po ramieniu.- Nie sprawię ci zawodu - stwierdził obiecująco.Potemwestchnął, wyprostował się i popatrzył z niechęcią na tłum.- No cóż.Dostałem polecenie.Jesteś gotowa, by się zmierzyćz tymi ludzmi?- Nie.- Siłą woli powstrzymała się od ucieczki.W jejgłowie ciągle brzmiały jego słowa, gdy przedstawiał ją jakomatkę Ryana, nie wspominając nawet słowem, że nie jest jegożoną.- Idz sam.Ja.się trochę rozejrzę.- Wyciągnęła ręce.- Daj mi Ryana.Kiedy popatrzyła na twarz Tye'a, ujrzała, że zniknęła z niejwszelka radość i zadowolenie, a pojawiło się coś zimnego i obce-go.- Trudno.Jeśli tego chcesz.Zmusiła się, by słowa przedarły się przez ściśnięte gardło.- Tak.Chcę tego.Skinął głową w uprzejmym ukłonie.Bez słowa wręczył jejdziecko i zniknął w tłumie.Reszta wieczoru była niezwykle męcząca.Dulcie chodziła pogalerii, oglądała zdjęcia Tye'a, przysłuchiwała się rozmowom, alew głębi serca czuła ból.Nic się między nimi nie układało.116SRNo, może nie było aż tak zle.Musiała przyznać, że kiedy siękochali, czuli się ze sobą cudownie.Ba, nie mogło być lepiej.Aleprzecież nie spędza się całego życia w łóżku.Małżeństwo bezprawdziwej miłości nie trwa długo.Gdyby tylko Tye ją kochał.Miała wrażenie, że nawet bez miło-ści łączyło ich coś szczególnego, coś, czego dotąd nie znała.Alebyła zbyt słaba, a może zbyt ostrożna, by ryzykować jeszcze raz.Nie poślubi Tye'a, bo przecież on jej nie kocha i nie potrzebuje wtakim stopniu jak ona jego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pokrewne
- Strona pocz±tkowa
- Golon Anne & Golon Serge Angelika 05 Bunt Angeliki
- Anne McCaffrey Cykl JeŸdŸcy smoków z Pern (07) Moreta Pani Smoków z Pern
- Anne McCaffrey Statek 2 Statek bliŸniaczy
- Tracy Anne Warren Kochanki 02 Przypadkowa kochanka
- Katherine Anne Porter Biały koń, biały jeŸdziec
- Golon Anne & Golon Serge Angelika Droga Do Wersalu
- Golon Anne & Golon Serge Angelika 12 Droga nadziei
- Anne McCaffrey Cykl JeŸdŸcy smoków z Pern (15) Niebiosa Pern
- Anne McCaffrey Cykl JeŸdŸcy smoków z Pern (09) Narodziny Smoków
- Anne Dunan Page The religious culture of the Huguenots, 1660 1750 (2006)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- conclusum.xlx.pl