[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lwów jest miastem cudownie muzykalnym i rodził ślicznegłosy, jak desacz grzyby.Rozłaziło się to potem po świecie, po Amerykach i Australiach, ale każdy z wielkich śpiewaków najchętniej śpiewał jednak we Lwowie, bo było warto.Takichoklasków zwariowanych nikt nie wygrzmi, jak lwowska publiczność.Stary mój kompanlwowski, Adam Didur, cudem wynaleziony na jakimś lwowskim poddaszu, nigdy nie pominieLwowa i tam zawsze śpiewa najpiękniej.Ma za co być wdzięcznym temu miastu.Bo to było tak:Po jednym występie Didura we Lwowie tuż przed wojną jestem z nim w restauracyjnejsali, gdzie ja ciągnę wino z butelki, a on wyciąga z gardła ślicznym falsetem jakieś nadobne ariez me znanej mi opery: wtem wchodzi do sali jaki skromny, starszy pan i zdąża ku nam.Didursię zrywa, rzuca się w stronę siwego pana i na powitanie ściska go czule i całuje w rękę. Czy to ojciec?  pytam potem. Nie, to nie ojciec  mówi wzruszonym głosem Didur  to więcej niż ojciec.I opowiada. Kiedy byłem mizernym studentem, ślęcząc nad książką, oszukiwałem głódśpiewaniem.Aż tu raz puka ktoś do mnie.To był mój sąsiad z poddasza, straszny amatorśpiewu, biedaczyna, mały urzędnik kolejowy.Prosi mnie, abym śpiewał.Zpiewam.Wtedy onmówi:  Musisz, chłopcze, jechać do Włoch, bo masz śliczny głos!  Za co?  Ja sięwystaram!  I wystarał się; sprzedał, co miał, pożyczył, gdzie mógł, i wysłał mnie do Włoch.Lata całe biedował, zanim mi się poszczęściło& Całe lata&Taka historia, najprawdziwsza zresztą w świecie, mogła się zdarzyć tylko we Lwowie.W ogóle wzruszające historie mogą się zdarzyć w tym mieście.Tak tam kochają muzykę i śpiew, tak tam wielbią poezję; jest to jedyne zresztą polskiemiasto, gdzie śpiewa ulica, gdzie przedmieście tworzy sobie ballady bohaterskie i gdzie sięczłowiek do człowieka uśmiecha.A teraz, kto łaskaw, niech się śmieję z lwowskiego  ta joj !Cóż dziwnego, że i nas, żaków zwariowanych, dotknął obłęd muzyczny.Mieliśmy swoje ukocham opery, na pierwszym zaś miejscu stał Lohengrin, Myślę, żemniej z powodu Wagnera, lecz że większą rolę grał w tym wyróżnieniu łabędz (jak żywy!),pojedynki, awantury.Muzyka także doprowadzała nas do ekstazy, trzeba przyznaćsprawiedliwie.Lohengrina Zpiewał w tym czasie Bandrowski, a wiadomo, że go śpiewał jak archanioł,wybijając potężnie każde ę i ą, co pewnie na Monsalvacie było oznaką najlepszego tonu.Myjednak, starzy bywalcy, nie mieliśmy wiele czasu na zachwyty nad rycerzem z łabędziem bo zLohengrinem mieliśmy inne zmartwienia, wcale wesołe, zdarzało się bowiem, że nieraz już wpierwszym akcie burżuazyjny parter zadzierał łysą głowę i ze zgorszeniem patrzył, co się dziejena galerii, która się  zataczała ze śmiechu, niby dyskretnie, a jednak na całe gardło.Parter mógł się dziwie, bo ci, co chodzili do teatru raz na pół roku i siedzieli teraz na parterze, niemogli wiedzieć, co się dzieje tajemniczego na scenie, a o czym myśmy wiedzieli bo mywiedzieliśmy wszystko.Króla Henryka śpiewał warszawski bas, Julian Jeromin, jeden z najzacniejszych ludzi,jacy kiedykolwiek śpiewali w teatrze.Miał on w śpiewie tego rodzaju wymowę, że po każdymr musiał dodać e, czasem zaś, me chcąc tej nieszczęsnej spółgłoski zostawić samotnej, dodawałto e przed nią.Toteż aktory, śpiewaki, reżysery; dyrektory, wszyscy razem wymyślali takie konieczne zmiany w wierszach libretta, żeby Jeromin miał jak najwięcej tych erów.Mywiedzieliśmy o tym, bo  jak się rzekło  w teatrze nie mógł bez naszej wiadomości zdechnąćstary szczur.Toteż naród słuchał z namaszczeniem, a my z radością, jak królewski bas grzmiał: Oreterudo, Feredyryka ceóro i ty szlachetny hereaboo Teleramund! Oj, skonam! Ja już tegonie pamiętam, ale przesadny ten śpiewak, którego pogodna dusza w wesołym była nastroju, jakto zwykłe na aktorskie imieniny, lepszą raz urządził awanturę.Marcel w Hugonotach wchodząna scenie z aria, która ma w refrenie ciągłe i grzmiące słowa:  Pif! Paf! Wchodzi Jeromin nascenę i krzyka:  Pif! paf!  Pif! paf!  podpowiada sufler do drugiej zwrotki.Bas spojrzał wesoło na suflera, zmierzył się z ręki i zastrzelił go z okrzykiem:  pif!paf!  potem patrzy na skutek strzału i nie śpiewa.Przerażony dyrygent uderza pałeczką wpulpit.Bas z potężnym okrzykiem:  pif! paf!  zastrzelił dyrygenta.Potem zastrzeliłinspicjenta za kulisami, który rwał sobie włosy z głowy z rozpaczy, i zastrzelił reżysera,wreszcie najgrubszą zwierzynę, dyrektora, który blady wypadł za kulisy.Kiedy same trupy leżały dokoła, spuszczono kurtynę, za którą jeszcze brzmiałowspaniałe:  pif! paf!Jakżeż nie kochać takiego serdecznego i wesołego basa! Toteż gdy śpiewał wLohengrinie, galeria mruczała ku niemu życzliwie i najrzęsistrze oklaski były dla niego.Niebyły to oklaski do pogardzenia; jak wszędzie na uczciwym świecie, tak i we Lwowie serceteatru mieszkało na galerii, wśród wolnych duchów i niezależnych ludzi, w tropikalnejtemperaturze, bo tam się święty zapał gniótł w ścisku i pocił.Zbyt wiele trudów kosztowało nasdostanie się pod pułap teatru, byśmy mieli lekceważyć sąd nasz i zdanie.Tam, na dole, wmiękkich fotelach i w czerwonych lożach mogła sobie być pogoda, a jeśli na galerii byłachmura, to w pewnej chwili grom z niej błyskotliwy i jadowity wystrzelał i walił w scenę, ażdudniało.%7ładnych żartów! Galeria ma zawsze rację, to ma serce, a kto do teatru przychodzi bezserca, sam sobie winien.Więc się czasem zdarzało, że na galerię padło wzruszenie i galeriamiała łzy w oczach.Działo się to zresztą bardzo często, gdyż galernicy, to znaczy  my, mieliśmy serca czułe, łaskotliwe, jak kucharki.Wtedy w teatrze odbywała się generalna próbaSądu Ostatecznego.Ktoś na przykład zaśpiewał na scenie bardzo ślicznie jakąś rzewną arię!Galeria ma serce gdzieś pod gardłem i gada sobie: Mamo moja! jak ona to śpiewa! O, Boże!Więc się zrywa burza i klaszcze piorunami. Bis! bis1 bis!Dyrygent chce grać dalej.Nie ma tak dobrze! Burza wali się z góry z większym jeszczetrzaskiem.Zpiewaczka pokazuje na gardło, niby, że drugi raz nie może.Co to znaczy: niemoże? Mogła raz, wydoił i drugi raz& Bis! bis! bis!Parter podnosi niemądre głowy i bezecnie zaczyna sykać w górę w widocznej chęciobrażenia nas.Tego to już za wiele! Spojrzały chłopaki po sobie, co na galerii starczy za długiegadanie, i urządziły koncert.Teatr bity setkami rześkich nóg dudni, jak straszliwy bęben;wszystkie lampy drżą, jaskółki w całym mieście wypadają z gniazd, straż pożarna denerwujesię, myśląc, że się gdzieś pali [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl