[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zawszebyliśmy razem, obłąkani młodością, pijani zbytkiem sił, czciciele śmiechu i pogody.Losczynił na złość nam, a my jemu.Kochałem tedy tego podłego człowieka jak brata i myślałem właśnie, że nam jest dobrzerazem, choć nie gadamy już piąty dzień, i że mi będzie bardzo głupio, kiedy ten wyrzutekspołeczeństwa wyjedzie, bo dowiedziałem się, że gdzieś znów ma powędrować na kraniecświata grać Murzynom czy tam komu.Genialny on jest podobno skrzypek i za czteryfranki grywa, aby żyć, biedaczysko.Zauważyłem, że ile razy wracam do domu pózniej niż on, nigdy nie śpi, jakby na mnieczekał, kiedy jednak usłyszał, że otwieram drzwi, zaczyna chrapać i choć nawet w tymstara się być impertynenckim, czyni to niezręcznie.Wciąż jednak urządza swoje idiotycznedowcipy.Dziś zastałem na stole list - od niego."Nieszczęśliwy człowieku! - pisał - chodzą o tobie wieści, które dowodzą, że jesteśzwyczajnym fałszerzem banknotów, w ogóle człowiekiem co najmniej niebezpiecznym.S ta r a m s i ę, powtarzam: s t a r a m s i ę nie wierzyć, choć mi to przychodzi ztrudnością, lecz czegóż się nie robi w imię przyjazni?! Chcę ci podać rękę, bo mam -szczerze wyznaję - słabość do ludzi upadłych.I jak mi się za to wywdzięczasz? Nierozmawiasz ze mną i widzę, że chcesz mnie odtrącić, lecz ja jestem cierpliwy, chociażmam własne niezmierne nieszczęścia, biedny wygnaniec i emigrant.Wejdz w siebie, ukorzsię, padnij mi do nóg i wyznaj wszystko, a kto wie? Czasem człowiek jest zbytłatwowierny i pozwoli, aby jego rękę ucałował nawet zbrodniarz." Odpisałem mu "odwrotnie":"Nie jesteś emigrant, tylko kanalia".Kiedy wróciłem w nocy, zatoczyłem się ze zdumienia pod najbliższą ścianę: mój przyjacielspał na piekielnym posłaniu, przedziwną sztuką budowniczą uczynionym z krzeseł, namnie zaś czekało moje prawowite łoże.Myślałem, że się upił i pomylił się, wiedziałemjednakże, że nie ma przy sobie dziurawego sousa - więc się rozczuliłem niezmiernie iwstyd.mnie wziął, żem pozwolił gościowi na niewygodę.Podszedłem bliżej i powiadamcichutko:- Zygmuś, a może ci niewygodnie?On zaś spojrzał na mnie spode łba i spod paltota, którym się okrył, i rzekł z dziwnąpowagą:- Bóg jest wielki!Do dziś nie wiem, co miało znaczyć to powiedzenie, ale powiedział to nadzwyczajuroczyście.Naturalnie żeśmy się pogodzili.O, beztrosko młodzieńczych, hucznych dni! Niebyło takiej łzy, która by nie wyschła w palącym słońcu, wyniesionym gdzieś z dna duszy,spomiędzy rupieci, wśród których był i romans okropny, i kolekcja marek, pierwsza miłośći pierwsza zdrada, pierwszy dreszcz przed nieznanym i pierwsza rozpacz, śmieszna,zapłakana, ponura rozpacz.Zmiech drgał w powietrzu i przewalał się jak burza, śmiały sięoczy, serce, dusza, człowiek cały się śmiał i cieszył, że jest ludzi więcej na.świecie, abysię radować mogli wszyscy.Pamiętasz zgryzliwa duszo, jak znałaś tylko dwa słowa:szczęście? i radość - i tymi dwoma słowami umiało się wołać, wszystkie rzeczy po imieniui wszystko, co było na świecie, podchodziło blisko, bardzo blisko serca? O BezgrzeszneLata!"Jeśli nie będziecie jako dzieci."Usiadł tuż przy mnie mój przyjaciel i tak siedzieliśmy, długo nie zapalając światła.Gdzieśdaleko huczało miasto zgiełkiem, coraz niżej przypadając do ziemi, bardzo zmęczone,gdyż noc była pózna i już nawet bulwarowe latarnie wyblakłymi od senności patrzyłyoczyma.Wzięliśmy się za ręce i szybko, czasu do świtu mając mało, biegliśmy z tegowielkiego miasta daleko poza bramy.Przebiegliśmy pędem dziesiątki lat i szukaćpoczęliśmy w tym samym mgnieniu, lekko przymkniętymi oczyma, dalekich zdarzeń,zatartych we mgle, osnutych pajęczyną.Och, jak to dawno, jak to bardzo dawno!Zcisnął mnie silniej za rękę i drgnęliśmy obaj, gdyż obaj ujrzeliśmy to samo.A taka to była śmieszna, dziecinna, głupia, cudna nasza historia: Zygmunt był ode mniestarszy, może o pół roku, ja zaś kończyłem lat dwanaście.%7łycie straciło dla mnie w tymwłaśnie okresie cały swój urok i chociaż już od kilku miesięcy wiedziałem prawie napewno, że życie nie ma sensu, jednak łudziłem się nadzieją.W ogóle było zle.Czułem, żemnie nikt nie rozumie, że z nikim nie można pomówić na serio na temat tych spraw, któremi spędzały sen z powiek: jedyną osobą, z którą by można jako tako pogadać, byłakucharka, wykombinowałem jednak, że lepiej tego nie czynić, gdyż jest to osobachorobliwie pobożna, zaś mój plan stanowczo wyłączał Pana Boga, mając na celu przewrótzupełny, zaprowadzenie republiki na świecie z jedną marką pocztową, która by byłapodobna koniecznie do marki Kolumbii.Właściwie, prawdę mówiąc, szło mi najwięcej oprofesora matematyki, który za wszelką cenę miał zginąć w więzieniu, jako osobnikszkodliwy dla społeczeństwa i zdrajca.Uśmiechałem się na myśl, że chytry ten człowiekchciałby użyć sposobów hrabiego Monte Christa, aby się wydostać z podziemi gdyż ja naszczęście znałem tę wspaniałą książkę i nie ma rzeczy, której bym nie przewidział, abyutrudnić ucieczkę.Były to jednak zamysły, które wymagały wiele czasu, teraz jednak byłem nieszczęśliwy,byłem bardzo, bardzo nieszczęśliwy; lecz któż zrozumie prawdziwie głębokie nieszczęście,kiedy ludzie są powierzchowni? Co mi z tego, że mam przynajmniej pół funta prochu nadebranego z nabojów, kiedy ojciec szedł na polowanie, a potem się dziwił, że śrut padana dwa kroki poza lufą? Mógłbym wysadzić w powietrze to małe, ciche miasto, okryte wmoich oczach hańbą, w którym spędzałem ponure dni męczeństwa, lecz tylko machnąłempogardliwie ręką, bo prawdziwy bohater nie bawi się w drobnostki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl