[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po chwili przestałam.Nie chciałam tym myśleć.Bałam się.NawetGrant mnie przerażał.Był niebezpieczny.Moja matka mogłaby go zabić z powodu samej tylko możliwości,że on się wkurzy.Nie było przy życiu nikogo takiego, kto miałby tego rodzaju moc.Włączając w to mnie.Zbliżyłam się do Granta, którego prowadzono do worka ze zwłokami.Jedna z policjantek obrzuciła mniewzrokiem uśmiechnęła się cierpko.- Ofiarowałaś swoje włosy na cele dobroczynne?- Tak - skłamałam szybko i zobaczyłam za nią strażaka, którego uratowałam.Siedział w karetce, wpatrującsię w przestrzeń, miał koc na ramionach i maskę tlenową na twarzy.Odwróciłam się zręcznie, tak by stanąć doniego plecami.Ralph włożył lateksowe rękawiczki i odsunął zamek w worku na zwłoki.Wcale się nie zdziwiłam, gdyujrząłam mężczyznę, na którego natknęłam się wcześniej przed drzwiami do pokoju Byrona.Miał popaloneoczy, ale nie tak bardzo, jak się spodziewałam.Nawet skrawek ubrania, jaki zobaczyłam, wydawał się tylkominimalnie zwęglony.39 Zastanowiło mnie jednak to, że jego rysy były niepokojąco nijakie, nawet jak na martwego człowieka.Jakby ktoś wziął gumkę do ścierania i wytarł wszystko z wyjątkiem ust, nosa i oczu.Mężczyzna wyglądałnierealnie.Przypominał lalkę.- Nigdy go wcześniej nie widziałem - oznajmił ponuro Grant.- Nie mam pojęcia, skąd się tam wziął.Czybył tam tylko on?- Na szczęście.- Ralph się zawahał.- Zna pan kogoś, kto mógł chcieć was spalić?- Nie.- Grant spojrzał mu prostu w oczy.- Mam nadzieję, że to wypadek.Ralph patrzył, jakby nie mógł oderwać wzroku od Granta.- Zledczy to rozgryzą.Zadał jeszcze kilka pytań, obiecał, że będzie w kontakcie, po czym pozwoli! nam odejść do wolontariuszy,którzy zaczęli się tłoczyć przy policyjnej taśmie, obserwując Granta z niepokojem w oczach.Kilka spojrzeńpadło na mnie.Ale byto jasne, komu ci ludzie są wdzięczni.Uspokojenie wszystkich nie zabrało zbyt dużo czasu.Grant zalecił wolontariuszom, żeby poszli do domów,ponieważ przez kilka dni schronisko będzie zamknięte.Poprosił parę kobiet, aby zatelefonowały tu i tam iznalazły miejsca noclegowe dla wszystkich stałych mieszkańców.Powiedział, że jeśli będzie trzeba, majązapłacić za pokoje hotelowe, i dał im swoją kartę kredytową.Nikt się nie spierał, nikt nie jęczał.Patrzyłam natłum i słuchałam głosu Granta.- Nie posłużyłeś się swoim darem - powiedziałam, kiedy wracaliśmy do budynku.- Nie musiałem.- Grant zerknął na mnie.- Wiesz, ludzie potrafią być rozsądni.A także przyzwoici.- Ale z ciebie Pollyanna.- A z ciebie pesymistka.- Czy potrafisz dostrzegać przyzwoitość? - Poruszyłam szybko palcami, jakbym rysowała sylwetkęczłowieka.- Kiedy na kogoś patrzysz?- Widzę wiele rzeczy.Czasami więcej, niżbym chciał.Niekiedy więcej, niż potrafię wytrzymać.- Wzruszyłramionami z posępną miną.- Ludzie przychodzą tutaj z problemami.Mają różne nałogi, choroby psychiczne,napady wściekłości.Ja ich ulepszam.- Zmieniasz ich.- Raczej im pomagam.- Czy są takimi samymi ludzmi, kiedy skończysz im pomagać?- Tak.- Zerknął na mnie.- Przeważnie.- Pozostawiasz sobie otwartą furtkę, co?- Facet bijący żonę nie będzie takim samym człowiekiem, kiedy sobie z nim poradzę - przyznał Grant.- Aleteż nie stanie się robotem.Nie opętuję ludzi, Maxine.- Bawisz się w Boga.Ale tylko trochę.Grant się zawahał.- Ty też.Nie odpowiedziałam, nieco dotknięta.Czułam lekki niedosyt.Nie prowadziłam takiej rozmowy od.nocóż, od tak dawna, że nie mogłam sobie przypomnieć.Co najwyrazniej niewiele znaczyło.Ale łaknęłam słów.Bardziej niż powinnam.Nigdy nie chodziłam do szkoły.Swoich rówieśników widywałam z daleka, ale nawet z bliska wydawalisię oddaleni o miliony kilometrów.Mówiłam  cześć" kilku chłopcom, kiedy dorastałam, ale tylko w przelocie:w przejściach między regałami w bibliotece lub w sklepie spożywczym, kiedy z mamą udawałyśmy się dojakiegoś miasteczka, żeby kupić jedzenie.Nigdy nie zatrzymywałyśmy się nigdzie na tyle długo, bypotrzebne było coś więcej niż słowa powitania.A nawet gdyby tak było, moja matka nie pozwoliłaby na to.Miałyśmy za wiele sekretów.A ona miała zbyt dużo demonów do zabijania.Jednak dużo czytałam.Dowiadywałam się o świecie z książek i telewizji, i z tego, co widziałam na własneoczy.Wyobrażałam sobie, że są dzieci, które mają o wiele gorzej.Wiedziałam zawsze, że jestem kochana.Zawsze byłam chroniona.Jednak przebywanie z Grantem, tu i teraz, uświadomiło mi ponownie, jak dużo mnie ominęło i jak bardzowciąż pragnę choćby pozorów normalnego życia.Dobrego, prostego życia.Racja.Teraz ja byłam ta szalona.Grant pokuśtykał, mijając drzwi do sutereny.Wpatrywałam się w jego plecy.- Dokąd idziesz?Spojrzał przez ramię, ale nie odpowiedział.Nasłuchiwałam chłopców na mojej skórze, poruszyłam rękami,ale milczeli.W pobliżu nic nam nie zagrażało.W każdym razie w tej chwili.Grant zaprowadził mnie do biura [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl