[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tym bardziej że co się tyczy punktu pierwszego i drugiego od razu ją o topo prostu zapytał, i bardzo uważnie obserwował reakcję; a już narkomanów Kotowwidział wystarczająco dużo.I nie tylko ich.Narkomana, wariata, czy też człowieka zobciążonym sumieniem, obawiającego się, że gliny zaraz go schwytają, Kotow wyłapywał jednym rzutem oka, nawet w zwartym tłumie.Doświadczenie bardzo mu wtym pomagało.Nie, z Leną działo się coś innego.Coś zupełnie innego.Wzięła urlop i całe dni przesypiała.A jeśli nie spała - przeważnie w nocy -otępiała snuła się po domu albo siedziała przy oknie, wpatrzona w ciemność.Kotowzaniepokoił się, jak nigdy dotąd w życiu.Silnie przeżywał stratę, a właściwie podwakroć silnie, bo przeżywał ją wolno, stopniowo.Na jego oczach kochany i drogi muczłowiek zmieniał się w coś, co tylko zewnętrznie przypominało człowieka.Najlogiczniejsze, co mógł zrobić Kotow - to zwrócić się do specjalisty.Miałtakiego doktora na prywatnej liście.Pewnego razu swoim bystrym okiem trochę sięskompromitował: zatrzymał szalonego narkomana, walącego świtem po ulicy zogromnym kluczem francuskim w ręku.Asocjalny typ okazał się psychiatrą,wracającym do domu po nocnym dyżurze.Tak się poznali.Przy okazji, zawodowyniuch Kotowa nie zawiódł: psychiatra przyznał się potem, że przydatny wgospodarstwie domowym klucz podpieprzył pijanemu hydraulikowi leżącemu wpoprzek chodnika nieopodal szpitala.Teraz Kotow miał niefartowny powód do odnowienia znajomości.Pokrótce opisał objawy, a psychiatra jakoś tak niemiło zamrugał.Potem zaśrozpoczął formalne przesłuchanie, kładąc szczególny nacisk na zaskakujący charakterchoroby, i - o dziwo - na fakt wyjazdu dziewczyny do Moskwy.Kotow podejrzewał, żestolica żywi się duszami prowincjuszy.Wystarczy uważniej przyjrzeć się telewizyjnymobliczom muzyków, polityków i aktorów, którzy wybrali moskiewski chleb, żeby dojśćdo wniosku: Moskwa pożera ludzi.Ale przecież nie tak gwałtownie, jednymchapnięciem.- Może byś wpadł i przyjrzał się jej? - zapytał wtedy Kotow, opadłszy z sił wtrakcie przepytywania.Okazało się, że bardziej był przyzwyczajony do zadawaniapytań, niż odpowiadania na nie.- A co tu patrzeć.- Psychiatra spuścił oczy.- I mówisz, że krewnych nie ma?- Starutką babunię tylko.- Adres znasz?- Przypuśćmy, że znam.Poczekaj, poczekaj.Po co ci babcia? Co ty, chcesz Lenkędo szpitala położyć? - Kotow odczuł coś na kształt ulgi, ale i nowy, dotąd nieznany lękukłuł go w serce.- Ciężka depresja - powiedział psychiatra, wciąż nie patrząc mu w oczy. - Wirusowa? - zaszydził Kotow, i sam nie poczuł się usatysfakcjonowany zwłasnego dowcipu.%7łarty i szyderstwa z każdym dniem przychodziły mu z coraz większym trudem.Psychiatra prychnął, uśmiechnął się gorzko.Potem westchnął i powiedział:- To nie było śmieszne.Wstał i zaczął przemierzać gabinet wte i nazad z rękami za plecami.Kotow patrzył na lekarza i czuł, że sam powoli odjeżdża.Zaczął podejrzewać, żeten ukrywa przed nim coś ważnego.Nie pierwszyzna! Ale oper miał do czynienia nie zgrą podejrzanego czy wykrętami świadka, który za wszelką cenę chciał uniknąćudziału w przestępstwie.Sprawa dotyczyła żywotnych interesów samego Kotowa.Zlekkim przerażeniem pojął, że jest niemal gotów chwycić psychiatrę za skrzek iprzypomnieć mu ów nieszczęsny klucz francuski.Rzetelnej sprawy mu z klucza nieuszyje, ale co nerwów napsuje, to jego.A po chwili Kotow pojął, że skoro seriorozważa taki wariant, to naprawdę nie jest z nim dobrze.- W sumie patrz, kapitanie, co za gówno tu mamy.- Lekarz przerwał w końcuuciążliwą ciszę.- Oczywiście, mogę wpaść do niej z wizytą, z tobą, po koleżeńsku,prywatnie.Ale gdzie tu sens? I tak wiadomo, o co tu chodzi.Owszem, twojejprzyjaciółce nie zaszkodzi określona forma pomocy.Tyle że po tę pomoc ona musiprzyjść sama.- No niezle! - zdziwił się Kotow.- To mi dopiero medycyna! Jak nogę sobiezłamię, to też mam sam przypełznąć?- Co za porównanie! Noga to nie głowa.Od czasu, gdy mamy w kraju demokrację,obcięto nam zakres działań.Nie można człowieka przymusowo poddać badaniom.Teraz bez ważkich na to powodów ani sąsiedzi, ani milicja, ani krewni nie mają prawawziąć szaleńca za dupę i przywlec do szpitala.O ile, oczywiście, chory nie jestniebezpieczny, nie szaleje, nie biega po ulicy z.z.- Kluczem francuskim - wtrącił Kotow.-.z łopatą - zaproponował swoją wersję lekarz.- No, może jeszcze przejść takiwariant, kiedy chory głodzi się i nie rusza.W sumie, musi być realne zagrożenieżycia i zdrowia.Chorego albo otoczenia.W każdym z pozostałych przypadków onmusi się zgłosić do lekarza sam.- Panie doktooorze.- jęknął Kotow słabym głosem.- Czy ja mam się po prostu tui teraz zastrzelić? Jak niby ja ją namówię? - Spokojnie, kapitanie.- Psychiatra usiadł za biurkiem i przyciągnął do siebiekalendarz.- Może zdołasz namówić.O.Czyli skoro zachorowała trzy tygodnie temu,z hakiem.No, to już czas.- Na co czas?- Poczekaj.Ty słuchaj.Czyli za pięć dni zacznie się nam lekka słaba pełnia.- Myślałem, że one są takie same, te pełnie.- zdziwił się Kotow.Psychiatra oderwał się od kalendarza i zmierzył Kotowa pochmurnymspojrzeniem.- Milczę, milczę!-.słabiutka pełnia.I zobaczysz, jak twoja przyjaciółka zaczyna czuć się lepiej.Jeśli będziesz obserwował ją codziennie, to na pewno dostrzeżesz, jak ten procesruszy z miejsca.I w takim momencie, kiedy jeszcze nie poczuje się bardzo dobrze, anie zapomniała jeszcze, że niedawno czuła się koszmarnie.W takiej chwili będzieszmiał okazję z nią porozmawiać.- I.?- I albo zdołasz ją przekonać, że musi udać się do lekarza, albo nie.Postaraj siębyć delikatny.Bez brutalnego nacisku i nieprzyjemnych słów.Nawet słowa  terapianie używaj.Opowiedz o znajomym lekarzu, bardzo dobrym i miłym.I że niby tenlekarz ci powiedział, że rozlała się po ludziach szeroka fala depresji.Jak epidemia.Szczególnie często występują w oparciu o kontrasty [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl