[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pomnik Zmiany.Prześledzid Zmianę, a tym bardziej opisad ją i objaśnid in statu nascendi, tak u siebie jak i u kogoś, jestpotwornie, niewyrażalnie trudno.Taka prosta sprawa: Czy Zmiana jest ż przodu czy z tyłu? To znaczy: Czymy, w wędrówce swojej, popychani przez wiatry i prądy, przywdziewamy wciąż nowe twarze, których przedtem nie było, czy też my, od Bóg wie kiedy, od dzieciostwa może, już dawno te nowe twarzedzwigaliśmy, tylko prądy i wichry nie pozwalały nam ich odkryd? Wadziły, a nie- pomagały?.Inaczej: Czy dogrzebujemy się siebie, zrzucamy kolejne skorupy, czy też przeciwnie - rozrastamy siędookoła, przywdziewamy wciąż nowe skóry?? Chudniemy psychicznie, czy też puchniemy? I dlaczego?Przypadkiem, dla interesu, ze strachu, ze starości, z kontaktu z mądrymi ludzmi, popychani przezhistorię, mieleni w boskich młynach, bo ktoś tak chce, bo my tak chcemy, bo tak już jest??I jeszcze jedno pytanie: czy Zmiana, w ogóle, istnieje?? Czy coś, co w pewnej skali jest Zmianą, w innejskali w ogóle istnieje?.Taki na przykład kameleon: niby to robi te swoje stare numery, przywdziewarozmaite barwy, ale przecież.nie przestaje byd kameleonem! Powiedzmy, że mamy w ogródkukameleona, i że od wczoraj do dzisiaj zmienił się z różowego na zielony.Wychodzimy do ogródka i kogóżto widzimy na drzewie: przecież to nasz stary znajomy, kameleon! Kameleon, żeby się naprawdęzmienid, musiałby przestad byd kameleonem.Ale wówczas - wcale by go nie było.Istotą bowiemkameleona właściwego jest jego kameleonowatośd.A zatem zmiennośd, w przypadku kameleona, jestjego wartością stałą.Kameleon zmienny jest kameleonem stałym.Zmiennośd zatem jest lub bywa -stałością.I tylko w głębi, niczym wieczny płomyk, tli się nieład serca.MoloMolo sopockie jest śliczne.Co roku starannie odnawiane, ozdobione białymi balustradami iniezliczonymi zakamarkami (można skryd się w nich jak u olbrzyma w kieszeni), pachnące młodymdrewnem, żywicą i solą - robi wrażenie świeżo wyciosanego okrętu Jana z Kolna, dopiero co rzuconegona wodę i gotowego do podróży.Niestety, co tu dużo gadad, molo sopockie jest tylko wybiegiem, wypuszczoną w świat deską doprasowania - i to jest smutne.Tą smutna oczywistośd pojawia się jednak w wyobrazni spacerowiczów niezawsze, niekoniecznie.Wystarczy trochę słooca, ładna kobieta czy kolorowy balon, aby oddaliła się nachwilę i zatarła.W naszych czasach spacerowicze składali się z kilku kategorii:Po pierwsze: Ludzie z towarzystwa, powiedzmy - dostojny anglista, profesor Helsztyoski z synem, czy teżnawet z dwoma synami, paradujący dumnie i kosmopolitycznie, wodzący po paniach okiem, którewidziało Bosfor, stąpający po swojskich deskach stopą, która znała Gibraltar.Dalej: Panowie i panie z okolicznych domów wczasowych i sanatoriów.Ci, przed wkroczeniem na molo,lubili usiąśd przy herbacie albo na którejś z białych ławeczek poprzedzających  molo właściwe iopowiadad, opowiadad, opowiadad.Kiedyś śledziłam dwóch staruszków, literatów chyba albo możeweteranów, którzy przepowiadali sobie w najdrobniejszych szczegółach historię Polski od lata 44 roku,podkreślając z wyrafinowaną szczerością swój w owej historii udział lub - w drastyczniejszychmomentach - brak udziału.Starsze wczasowiczki, w chusteczkach tiulowych na głowie, także stulały sięw parki, i tiu, tiu, tiu - tiu, tiu, tiu:  Mój syn mógłby.Mojego syna nie zrozumieli.Mój syn, gdyby tylkomnie posłuchał. Proszę pani, a ja? Co ja mam powiedzied.Mój syn, proszę pani, gdyby nie wojna.Wczasowiczki ludowe, tęższe i weselsze, turlały się przez molo w grupkach po sześd, po pięd, docierałydo dobrze nasłonecznionych ławek, obnażały różowe staniki, wynurzały z pantofli umęczone stopy,dobywały z siatek oranżadę, kanapki, cukierki, przymykały oczy, odpoczywały.Dalej: Zakochani.Przytuleni, albo troszeczkę obrażeni na siebie, staranni obserwatorzy statków majaczących nahoryzoncie oraz meduz taplających się w zielonym cieniu mola, karmiciele kaczek i mew, milczkowie igaduły (on rozprawia, ona słucha jak urzeczona albo ona tokuje, on walczy z wiatrem, zapala papierosa).Dalej: Samotne dziewczyny, pomykające, unikające spojrzeo, ze wzrokiem wbitym w ziemię.Dalej:Samotni chłopcy.Dalej: Oryginały (Słynnym oryginałem był na przykład niejaki pan Gabriel, właścicielangielskiego płaszcza berberiusza, podbitego podpinką w czerwoną kratę.Pan Gabriel przechadzał się po molo niezwykle solidnym, wielbłądzim krokiem i miał minę, jakby się bał czegoś wylad.Tym czymś, czegobał się  wylad , był jego sławny płaszcz.Płaszcz, starannie złożony, wypuczony podszewką do wierzchu -ach, ta podszewka - spoczywał wyzywająco na przedramieniu pana Gabriela i zdawał się woład:  Otojesteśmy, ja, pan Gabriel, ze swoim płaszczem, i ja, płaszcz, ze swoim panem Gabrielem!Osobną kategorię spacerowiczów stanowią, oczywiście,  miejscowi.Ci, przede wszystkim - cenią się.Starannie wybierają czas, godzinę, a nawet porę roku: Nie pojawiają się na molo byle kiedy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl