[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy boy uniósł klapę toalety, w powietrzewzbiła się chmura kurzu.Pociągnął za uchwyt spłuczki, lecz ten został mu w dłoni.Ze zbiornikapopłynęła cienka strużka wody.Chłopiec potrząsnął głową i z prawdziwym żalem zmarszczył czoło.- Nie martwić się - powiedział.- Naprawię.Zaprowadził Zeldę z powrotem do salonu i wyciągnąłrękę po napiwek.Potem uśmiechnął się i zniknął.Portier nawet nie próbował ustawić bagażu Zeldy na rzezbionej podstawce pod walizki, położył poprostu plecak na podłodze.374 - Wybiera się pani do Everest House? - spytał uprzejmie, kiedy Zelda szukała pieniędzy.- To częstycel wizyt naszych gości.Zelda odwróciła się w jego stronę, zaskoczona poprawną angielszczyzną mężczyzny.- Zna ją pan? Piękną Matkę? Portier przytaknął.- Oczywiście.- Jaka ona jest? - spytała Zelda.- Czy widział ją pan?- Naturalnie - odparł.- Poznałem ją wiele lat temu.Mieszkała w Landour, w wielkim domu, wktórym był nawet fortepian.- Zapał portiera zwyciężył jego oficjalny ton i postawę, starszy panrozluzni! się, zaczął nawet gestykulować.- Pomagała wszystkim, Hindusom i cudzoziemcom.Karmiła ich, uzdrawiała, w zależności od tego, czego potrzebowali.Zelda nie odrywała wzroku od jego twarzy.Oczy mu błyszczały, a wokół nich pojawiły się kurzełapki, blady cień uśmiechu.- Sam tam chodziłem, gdy byłem zbyt chory, żeby pracować.Wszyscy ją uwielbiali, darzyliogromną miłością.Mówi! i mówił, porwany potokiem własnych słów, rzadko spoglądając na Zeldę.- Potem wraz z wszystkimi swoimi ludzmi przeniosła się do Everest House.Potrzebowaliwiększego lokum, bo przyjeżdżało wielu cudzoziemców, którzy chcieli u niej zostać.Ale.- Urwał.-Ale na piechotę to bardzo daleko stąd, więc nie widzieliśmy jej od dawna.Zelda odwróciła się twarzą do niego, po czym zdjęła okulary i hełm tropikalny.Portier mówił dalej:- W zimie, kiedy tutaj robi się chłodno, przenoszą się do Riszikeszu, do.Nagle urwał.Popatrzył na Zeldę, bacznie przyjrzał się jej twarzy, włosom i sylwetce.Jegomilczenie wydłużało się.375 - Pani.- Zaciął się, ale po chwili przełknął ślinę i kontynuował: - Proszę mi wybaczyć.Jest panibardzo do niej podobna.- Bo to moja matka - wyjaśniła.Wpatrywał się w nią z osłupieniem.- To moja matka - powtórzyła.- Jestem jej córką.Portier stał niczym posąg, potem pokłonił się jej iniemalbiegiem wypadł z pokoju.Zelda stała w pustym pomieszczeniu i odtwarzała w myślach usłyszane przed chwilą słowa, strzępytego, co powiedział portier:  Wszyscy ją uwielbiali". Pomagała wszystkim". Darzyli ją ogromnąmiłością".Uśmiech pojawił się na jej ustach, a usłyszane słowa napełniły ją ciepłem.Kucnęła w pustej wannie i szybko umyła się w kapiącej z kurka zimnej wodzie, która cudownieochładzała skórę, pozostawiając uczucie czystości i świeżości.Potem, ubrana w spodnium i spowita wchustę, stanęła boso przed wysokim lustrem, które wisiało po wewnętrznej stronie drzwi szafy.Ręcznie tkany materiał delikatnie ocierał się o skórę.Unosił się z niego dziwny i obcy zapachnaturalnych barwników z domieszką kadzidełek, które palono w centrum handlowym.Uniosła chustęi owinęła nią głowę, naciągając materiał tak, by zakrył twarz.Kości policzkowe by!y schowane,podbródek znikną!.Kontrast czerni włosów oraz bieli skóry został złagodzony, teraz zdecydowanie wmniejszym stopniu będzie zwracała na siebie uwagę.Stała się kimś innym.Wyjęła z buta zwitek banknotów.Przez kilka minut chodziła po pokoju, zastanawiając się, gdzie goukryć.W końcu w jednej z szuflad znalazła wytyczne dyrekcji hotelu.Prosimy nie zostawiać wpokojach cennych przedmiotów - napisano na kartce.- Można je zdeponować w sejfie dyrektora.Pro-376 szę zwracać się do okienka:  Różne".Spojrzała na zegarek.Miała dosyć czasu, żeby zejść na parter,a skoro już tam będzie, może również zamówić taksówkę.Kiedy wróciła do salonu, przeszklone drzwi z korytarza otwarły się i do środka weszło kilkuubranych w zielone liberie mężczyzn, którzy bez słowa pozdrowili ją skinieniem głów.Pierwszy niósłstos śnieżnobiałych ręczników, a na nich rolki papieru toaletowego i kostki mydła.Następny, spowityulotnym zapachem kamfory, dzwigał poduszki oraz naręcze poskładanych starannie obrusów.Za nimpojawił się mężczyzna z wyściełanym aksamitem krzesłem i bogato zdobioną lampą.Ostatni uginałsię pod naręczami kolorowych kwiatów.Zelda stała nieruchomo i w milczeniu obserwowała, jak służba hotelowa sprawnie porusza się popomieszczeniu, rozkładając przyniesione rzeczy.Niczym grupa dekoratorów pracujących międzykolejnymi scenami, szybko i bezszelestnie przeobrazili pokój.Złota brokatowa narzuta przykryłakanapę, ławę ozdobił haftowany lniany obrus, a lampkę ustawiono tak, by rzucała różowe światło naaksamitne krzesło.Całości dopełniały kwiaty, porozmieszczane na stolach i półkach: piękne dzbany zirysami i azaliami, opadającymi gałązkami wistarii i pnącego jaśminu.Po wykonaniu zadaniamężczyzni wyszli.%7ładen z nich nie odezwał się ani słowem, nie wyciągnął ręki po napiwek.Wszyscyprzesyłali jej tylko cieple spojrzenia, jakby witali starego przyjaciela.Droga do Everest House była wyraznie nowa - szeroka i gładka - ale nie prowadziła wśród domów,chat ani gospodarstw, tylko przez gęsty las, w którym rosły wysokie, kwitnące drzewa i gęste krzewy.Zwiatło dzienne szybko znikało.Mgła, która wcześniej spowijała horyzont, teraz okrywała wszystkogrubym, szarym cieniem, przyspieszając nadejście nocy.Zelda poprawiła chustę, naciągając ją jeszcze bardziej na twarz.Przypomniała sobie Anandi, któraobojętnie wpatry-377 wała się w pustą przestrzeń, i próbowała ją naśladować.Miała nowego taksówkarza.Nie starał sięuchwycić jej spojrzenia ani się nie odzywał, nawet wtedy gdy dyrektor hotelu wyjaśnił mu, że klientkawybiera się do Everest House, ale chce wysiąść nieco wcześniej, w miejscu, w którym nikt nie będziemógł jej zobaczyć, a po dwóch godzinach kierowca ma ją odebrać z tego samego miejsca.Taksówkarzlekko skinął głową, a kiedy zjechał na pobocze, żeby wysadzić Zel-dę, znów kiwnął głową i usadowiłsię wygodnie, żeby na nią zaczekać.Dziewczyna powędrowała szybko w stronę zakrętu.Była zupełnie spokojna, chociaż miałaproblemy z logicznym myśleniem i ułożeniem jakiegoś planu.Pokonawszy zakręt, zatrzymała się, widząc, że znajduje się na krawędzi naturalnego amfiteatru,który tworzy głęboką nieckę opadającą aż do miejsca, gdzie teren gwałtownie się urywał.Tamwłaśnie, tuż nad przepaścią, stał duży biały budynek.Jego marmurowe kolumny i ozdobionegzymsami ściany lekko jaśniały w półmroku.Z okien sączyło się miłe, jasne światło.Zelda domyśliłasię, że to Wielka Sala, miejsce, w którym odbywa się satsanga.Odwróciła głowę, by wychwycić ciche odgłosy, które docierały z budynku.Było to coś międzyśpiewem a monotonną recytacją przy wtórze bębenków i dzwonków - delikatnych, a mimo to silnychjak bicie serca unoszące się nad ziemią.Wiatr zatrzepotał jej chustą, sprawiając, że materiał otarł się opoliczek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl