[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Traciliśmy poczucie czasu, bo albo ja o czymś opowiadałem, alboAnna, niekiedy chłopcy albo.ktokolwiek.Wszyscy mówili i wszyscysłuchali.Takie pomysły, myśli i uczucia byłyby niemożliwe gdzieindziej, bo tylko w tej rodzinie o każdego się troszczono i każdegosłuchano.- O tak, zwłaszcza o ciebie się troszczyli - powiedziała Rose.- Nie kłóćcie się - wtrącił Arthur. - To banda zapatrzonych w siebie głupców! - Rose pochyliła się domnie, czerwieniejąc ze złości.- A ciebie mieli w nosie.- Kiedy u nich zamieszkałem, poczułem się tak, jakby uratowali miżycie.- Może się tak czułeś, ale byłeś w błędzie.Jak sam zresztą widzisz -dodała po chwili.- W porządku.Dyskusja zakończona - oznajmił Arthur, podnoszącręce.- Lepiej, że tu trafiłem, niż gdybym miał.Rose spojrzała na mniewyczekująco.- Gdybyś miał co?- W ogóle ich nie poznać.Gdybym wyrósł na takiego syna, o jakimmarzyliście.- Niepotrzebnie robimy z siebie widowisko - powiedział Arthur.Z wściekłością uderzyłem dłońmi o blat biurka.Wstając,przewróciłem krzesło.Kiedy je podnosiłem, miałem wielką ochotę jecisnąć - w rodziców, przez okno, w ścianę.Rodzice siedzieli wmilczeniu i przyglądali mi się z mieszaniną zażenowania, dezaprobaty izazdrości, jaka nas ogarnia, kiedy ktoś daje upust swoimnajohydniejszym, najbardziej irracjonalnym uczuciom.Postawiłemkrzesło i podszedłem do łóżka.Nie zamierzałem wyrządzać rodzicomkrzywdy, choć przez ułamek sekundy korciło mnie, żeby potrząsnąćnimi za ramiona.- David - powiedział ojciec, starając się dać mi do zrozumienia, żezajmuje neutralne stanowisko.Rose postawiła mocno obie nogi na podłodze i pochyliła się do tyłuniczym pijak, który chce usiąść prosto, ale zle obliczył kąt nachylenia.- Nigdy was o nic nie prosiłem. - David - powtórzył Arthur głosem, który brzmiał już bardziejnormalnie i ciepło.- Jestem tu ponad rok i przez ten czas nie kiwnęliście palcem, żebymnie stąd wydostać.Odwróciłem się od nich gwałtownie, podszedłem do biurka idosunąłem krzesło.- Szkoda pogody, lepiej wyjdzmy na dwór - powiedziała Rose.- A idzcie sobie.Wracajcie do domu.- Przestań! - zdenerwowała się matka.- Wcale nie chcemy wracać do domu - oznajmił Arthur.- To odwiedzcie kogoś innego.Wtedy wasz przyjazd nie pójdzie namarne.Rodzice wymienili między sobą spojrzenia i przez chwilę zdawało misię, że zaczną o mnie dyskutować w mojej obecności.Nie było tooczywiście w ich stylu.Prawie nigdy nie widziałem, żeby się kłócililub okazywali zmieszanie.Rządząc naszą małą rodziną według zasadcentralizmu, chronili mnie przed swoimi kłopotami; byli jakkapitanowie na tonącym statku, którzy oferując herbatkę i wytarteslogany, usiłują zapobiec panice wśród pasażerów.- No tak - rzekła Rose i westchnęła głęboko, jakby pragnęła mieć tęrozmowę za sobą.- Skończyłeś już? Musisz nas tak unieszczęśliwiać?Mówiłam ci przecież, że nie ty jeden na świecie masz problemy.- Nic mnie to nie obchodzi.Słowo honoru, że nic mnie to nieobchodzi.- Twoja matka chce powiedzieć, że nam jest równie ciężko jak tobie.-Arthur potrząsnął głową i opuścił wzrok; nie całkiem to zamierzałoświadczyć.- Zróbcie coś dla mnie - poprosiłem. - Nasze życie wygląda obecnie bardzo ponuro - stwierdziła Rose.- Zróbcie coś d l a mn i e.- Nie widzę powodu, żeby dyskutować teraz o naszych prywatnychsprawach - ciągnęła matka.- I jeśli będziesz się upierał, że ty jedenmasz kłopoty, to nie mamy więcej o czym mówić.- On wcale tak nie myśli - wtrącił Arthur.- Zróbcie coś dla mnie - powiedziałem po raz trzeci.Miałem ochotęusiąść na podłodze i nucić te słowa w kółko, tak jak mnie tego nauczyłjeden z sanitariuszy (powtarzając, na przykład,  coca-cola, coca-cola",można dojść do stanu, kiedy umysł ma się pusty, a w głowie tylkomonotonny szum).- Zróbcie coś dla mnie.- Robimy, co możemy - oznajmił Arthur.- Wiesz, że pragniemy cipomóc.- Chcę nowego adwokata.Kto się zajmuje moją sprawą? Kto próbujemnie stąd wydostać?- To wszystko zależy od sądu - odparł Arthur.- Niewiele możnazrobić.- Ale kto prowadzi sprawę?- Ted - powiedziała Rose.- Przecież wiesz o tym.- Ted Bowen? Bowen to zawszony, zramolały pierdoła! Całe życieprzegrywa sprawy w sądzie i on ma mnie bronić? Bezdomny pies mawięcej wpływu niż ten komunista!- Nie masz prawa mówić tak o Tedzie - obruszyła się Rose.- Ted jestci oddany.Najwyższy czas, żebyś nauczył się odróżniać prawdziwychprzyjaciół od fałszywych.- Tak, wiem, bawiłem się u Teda na kolanach.No i co z tego? Niechcę, żeby się dłużej mną zajmował.Chyba mam prawo zrezygnować zjego usług? W końcu jestem już pełnoletni.Jeśli przez tę waszą zasraną przyjazń boicie sięmu o tym powiedzieć, sam to zrobię.- Mylisz się, David - rzekł Arthur.- Ted jest bardzo dobrymadwokatem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl