[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czasy świetności tego zapewne niegdyś pięknego i cennegookrycia minęły równie dawno jak czasy świetności tego domu.Dzisiaj szal miał więcej dziur niezręcznie sczepio-nych nitkąniż hiszpańskich koronek.- Pan do kogo? - zapytała.- Chciałbym mówić z panią Joanną Potulicką.- To ja.Proszę, niech pan wejdzie dalej.Kapitan znalazł się w niewielkim hallu.Stąd poproszono godo dużego, jasnego pokoju.Musiał to być dawniej salon, a może gabinet prezesa Potulickiego.Zwiadczyło o tym paręmebli, które po odnowieniu lub wyremontowaniu mogły bezwstydu dla swojego pochodzenia trafić do Desy.Resztastanowiła nieprawdopodobną wprost graciarnię.Dawno nieodnawiany sufit nosił ślady zacieków.Także ściany od lat niewidziały pędzla.Im wyżej, tym ich dawna jasnoniebieskabarwa przechodziła w coraz bardziej zdecydowaną czerń.Pozatym w pokoju było czysto.W głębi stało szerokie mahoniowe łóżko.- Rozgląda się pan ciekawie po pokoju.Oto jak teraz mieszkaJoanna Potulicka - roześmiała się gorzko starsza kobieta.-Proszę, niech pan siada.Nie, nie na tym fotelu.Tu, na krześle.Tamten nie ma jednej nogi.Czym mogęsłużyć? Przepraszam, nie dosłyszałam nazwiska.- Piotr Jarkowski - przedstawił się kapitan.- Jarkowski? Z których Jarkowskich? Z Jarkowicw Sandomierskiem czy z Krzywej Woli z Białostockiego?- Z tych z Milicji Obywatelskiej - uśmiechnął się kapitan.- No, no.Nie wiedziałam, że do milicji przyjmują ludzi ztakimi nazwiskami.Co on tam znowu zwojował?- Chciałbym z szanowną panią pomówić o prezesie Potulickim.- Co tu mówić.Był, żył, nie ma go - filozoficznieodpowiedziała starsza dama.- A po jego śmierci wszystkoposzło w ruinę.Inaczej tu wyglądało za życia męża.A teraz?Kto ma to utrzymać w porządku? Ten safanduła mój syn? Albojego żona flądra? A może to obiecujące dziecię, kochanywnuczek, którego prędzej czy pózniej zamkniecie w kryminale.Oby chociaż tam nabrał rozumu.Wszystko marnieje, wszystkochyli się do ruiny.Póki ja żyję, jeszcze trwa, ale jak oczyzamknę, do reszty zmarnują, rozdrapią na kawałki.Kapitan słuchał w milczeniu.Z praktyki wiedział, żestarszym ludziom o impetycznym charakterze trzeba pozwolićsię wygadać.- Gdy Jacek żył, była tu kucharka, pokojówka i szoferzajmujący się ogrodem.Teraz od trzech lat nie mogę siędoprosić o podcięcie róż.Stale tylko słyszę  mamo, jestemzmęczony pracą, czego mama jeszcze chce?" Syn Jacka Potulickiego z Potulic, prezesa banku, zwykłym gryzipiórkiemw magistracie, a synowa pracowniczką baru mlecznego!- Czasy się zmieniły, łaskawa pani.- Nie czasy, a ludzie.Gdyby mąż żył, na pewno zajmo -wałbyi dzisiaj wysokie stanowisko, bo był zdolny i energiczny.Takichto nawet komuniści szanują.Mój Boże! Wszystko tak nagle sięskończyło.Gdy wybuchła wojna, mieliśmy maszerować naBerlin! Wszyscy tak mówili.A przecież bywali u nas i sam Wołodia Jaroszewicz, ipułkownik Umiastowski, i inni oficerowie i generałowie.A tupiątego dnia przyjeżdża Jacek w południe samochodem i mówi,że wpadł tylko się przebrać, bo wyjeżdża do Rumunii ze złotemi z papierami banku.Mundur włożył, nawet nie chciał nic jeść,mówił, że nie ma czasu.Pocałował mnie, wsiadł do samochodui już go nie było.Starsza pani otarła łzy.- Przepraszam panią, że wracam do tych tragicznychwspomnień.Pani powiedziała, że mąż wyjeżdżając przebrał sięw mundur?- Tak.Był oficerem rezerwy, majorem.Jak dziś pamiętam,miał tego dnia brązowy garnitur, który przywiózł z Londynu.- Garnitur był z kamizelką.Przy kamizelce pan Potulicki miałłańcuszek-dewizkę i na niej trzy klucze.- Skąd pan wie? Czy pan znał Jacka? Nie, to niemożliwe.Panjest za młody, aby pamiętać tamte czasy.Ale rzeczywiście takbyło.Czy pan prezes zabrał ze sobą te dewizkę z kluczami?- Nie.Dewizkę pózniej sprzedałam.Po powstaniu gdy mniehitlerowcy wyrzucili stąd do Podkowy Leśnej.- A klucze?- Nie wiem.- Klucze nie były mi potrzebne.Pewnie gdzieśleżały w domu.Pózniej nigdy już ich nie widziałam- Trzy płaskie, długie klucze z białego metalu.- Może.Nie pamiętam.Mąż zostawił najrozmaitsze klucze.Kto tam wtedy miał czas myśleć o kluczach? Ważniejsze rzeczybyły do ratowania.A dlaczego tak się dopytuje cie o te klucze?- Czy już przede mną ktoś o nie pytał? - Tak.Z banku.Dawniej, gdy mąż żył; co roku z okazji jegoimienin urządzaliśmy przyjęcie dla pracowników banku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl