[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-Chyba że tutaj.Tutaj żyjenaprawdę.Czasami bardziej namacalna niż wszystko inne.Dalej trzymała rękę na piersi, gładząc lekko tkaninę sukni.Sprawiała wrażenienieuchwytnej i pogrążonejw głębokim namyśle, leczswoista zagadkowośćstanowiła przecież jej urok.Nic w jejzachowaniunie wydawało mi się dziwne lub niepokojące;ba, sprawiała wrażeniezdrowej izadowolonejz życia.Spędziłem z nią kwadrans i wróciłemna dół.Caroline stała przy kominku, tam gdzieją zostawiłem.Ogieńpłonął niemrawo i wnętrze pokoju wydało mi się jeszcze ciemniejsze; ponownie uderzył mniekontrast pomiędzy ponurą atmosferąsaloniku i przytulnym ciepłem sypialni pani Ayres.A widok spracowanychrąk Caroline z niejasnych powodów znów wyprowadził mniez równowagi.- I co?- zapytała, ponosząc wzrok.300- Niepotrzebnie się zamartwiałaś.-Co robi mama?- Przegląda z Bettystare ubrania.-Właśnie.Tylko tym się ostatnio zajmuje.Wczoraj znowuwyjęłastare fotografie.Pamiętapan, te zniszczone.;Rozłożyłem ręce.; - W końcu ma do tego prawo, prawda?Masz jejza złe, że wolimyśleć o przeszłości, skoro terazniejszość jesttak przygnębiająca?- To nie tylko to.-A co? -Jej.zachowanie.Ona nie tylkomyślio przeszłości.Czasempatrzy tak, jakby mnie wcale nie widziała.Jakby widziała kogoś innego.I takszybko się męczy.Przecież nie jest stara, ale ostatnio prawiecodziennie kładzie się po południu.Nigdy nie mówi o Rodericku,wiadomościod doktora Warrena w ogóle jej nie interesują.Nikogoniechce widzieć.Och, trudno mi to wyjaśnić.- Doznała szoku- odpowiedziałem.- Widok liter nasunął jejwspomnienie twojej siostry.Nic dziwnego,że jest trochę rozbita.Mówiąc to, uświadomiłem sobie, że nigdy nie rozmawialiśmyozmarłej Susan.Caroline chyba pomyślała to samo, umilkła bowiem,a następnie podniosła rękę do ust i skubnęładolną wargę.Gdy znowusię odezwała, jej głos brzmiał zupełnie inaczej.- Jak to dziwnie brzmi:"twojej siostry".Jakoś tak.nie na miejscu.Widzi pan, kiedy byliśmy mali, matka nigdy nam oniej niewspominała.Latami niewiedziałam o jej istnieniu.Wreszcie któregośdnia znalazłam książkę podpisaną "Sukey Ayres" i zapytałammamę,kto to.Przeraziła mnie swojąreakcją.Dopiero tata opowiedziałmi o wszystkim na spokojnie.Nazwał to "straszliwym zrządzeniemlosu".Ale nie żałowałam chyba ani jego, ani matki.Pamiętam,że byłamstrasznie zła, ponieważ wszyscy naokołomówili,żejestemnajstarsza, a gdy sięokazało, że to nieprawda, uznałam to za rażącąniesprawiedliwość.- Zapatrzyła się w ogień, marszcząc brwi.- W dzieciństwie wciąż sięo coś wściekałam.Byłam okropna dla301. Roddiego, dla pokojówek też.Powinno się z tego wyrosnąć, prawda?Mnie to chyba nie dotyczy.Czasemmyślę,że ta złość wciąż we mnietkwi, jakby utknęła mi w gardle.Z brudnymi rękami i zwichrzonym kosmykiem włosów opadającym natwarz istotniewyglądała jak nadąsane dziecko.I podobniejak większość niegrzecznych dzieci sprawiała wrażenie przerazliwiesmutnej.Zrobiłem ruchw jej stronę.Podniosła głowę i musiaładostrzec moje wahanie.Aura dziecinności natychmiast ulotniła się bez śladu.- Nie zapytałam opańską podróż do Londynu - rzuciła chłodnym,oficjalnym tonem.- Jak poszło?- Dziękuję, bardzo dobrze.-Wygłosił pan swoją prelekcję?-Owszem.- Słuchacze byli zadowoleni?-Jak najbardziej.Co więcej.-Znów się zawahałem.- Zastanawiam się nad powrotem do Londynu.Myślę o tym, aby podjąć tampracę.Spojrzała czujnie.- Tak?I co?-Jeszcze nie wiem.Muszę się zastanowić.Nad tym, co tu.zostawię.- I dlatego pan nas unikał?Nie chciał pan się rozpraszać?W sobotęwidziałam pański samochód.Myślałam, że możenas panodwiedzi.Ale się nie doczekałam i przyszło mi do głowy, że coś się stało, coś sięzmieniło.I postanowiłam sama zadzwonić, skoro nie byłoinnego sposobu, żeby pan się zjawił.To znaczy, takjak kiedyś.- Założyłakosmykza ucho.-Czy miał pan zamiar w ogóle nas jeszczeodwiedzić?- Naturalnie, że tak.-Ale nas pan unikał.Czyż nie?Mówiąc to, uniosła podbródek.Nic więcej, tylkoto.O dziwo,poczułem jednak, jak mójgniew słabnie, ustępując miejsca uczuciuzgoła innego rodzaju.Serce zabiło mi mocniej w piersi.302- Chyba trochę się bałem- wyznałem po chwili.-Bał się pan?Mnie?- Bynajmniej.-Mojej matki?Chwyciłem oddech. - Posłuchaj, Caroline.Wtedy, w samochodzie., ;, Achtak.- Odwróciła głowę.-Zachowałamsię jak idiotka.- Nie, to ja.Przepraszam.- I wszystko stanęłodo góry nogami.Proszę, nie.Wyglądała bowiem tak nieszczęśliwie, że podszedłem, aby ją objąć;przez chwilę stała sztywno, po czym zrozumiała, że chcęją tylko przytulić,i odprężyłasięnieco.Ostatnio trzymałem ją tak,kiedy tańczyliśmy; byław pantoflach na obcasach i jej oczy znajdowałysię na równi z moimi.Teraz miała na nogach płaskie buty, co czyniło ją niższą o parę centymetrów;poruszyłem głową,zahaczając zarostem o jej włosy.Pochyliła głowęi oparła chłodne czołow zagłębieniu mojej szyi.Ale jakimś cudemczułem ją całą,czułem napierające na mnie piersi i biodra.Przesunąłemrękami po jej plecach i przycisnąłem ją jeszcze mocniej.- Nie - powtórzyła, ale jakoś bezprzekonania.Gwałtowny przypływ uczuć zaskoczył nawet mnie samego.Jeszcze przed chwilą patrzyłem nanią zezłością.Teraz wypowiedziałemszeptem jej imięi wtuliłem twarz w zmierzwione włosy.- Tęskniłem za tobą, Caroline!- powiedziałem.-Boże, jakja za tobą tęskniłem!- Drżącą ręką otarłem usta.-Spójrz tylkona mnie!Zobacz,jaki ze mnie żałosny dureń!Próbowała się odsunąć.- Przepraszam.Nie wypuściłem jej z objęć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl