[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Pożar mógł pochłonąć cały dom!Siostra,matka, Betty.- Przestań, Rod.Uspokój się.- Mam się uspokoić?Właściwie jestem mordercą!- Nie bądzgłupi.-Tak o mnie mówią, co?- Niktnic otobie nie mówi.Wykręcił rękaw mojejmarynarki.- Ale mają rację, nie rozumiesz?Myślałem,że zdołam to powstrzymać, żeby się nie rozprzestrzeniało.Niestety, jestem za słaby.To zbytdługo we mnie siedzi.Zmienia mnie.Sprawia, że zaczynamje lubić.Myślałem,że utrzymam toz dala od matki iCaroline.Ale taknaprawdę przez cały czasdziałało za moim pośrednictwem, żeby siędonich dobrać.I.Co robisz?Odsunąłem się, żeby sięgnąćpo torbę.Zobaczył, że wyciągamtabletki.- Nie!- krzyknął, podbijając mi rękę i opakowanie pofrunęłoprzez pokój.-O nie!Nie rozumiesz?Chcesz mu pomóc?O to cichodzi?Nie wolno mi spać!215. Nieoczekiwany wybuch w połączeniu z oczywistym szaleństwemw jego głosie i twarzy, niemalżeściął mi krew w żyłach.Opanowałemsię jednak,spoglądającz troską na jego spuchnięte oczy.- Nie śpisz?Od nocy pożaru?- Ująłem go za nadgarstek.Sercebiło mu jak szalone.Wyrwał rękę.- Jak mógłbymspać?Widzisz, co narobiłem.- Ależ Rod -odpowiedziałem - musisz zasnąć.-Nie mam odwagi!Ty też byś nie miał, gdybyświedział, jak tojest.Zeszłejnocy.- Zniżył głos,podejrzliwie tocząc wzrokiem dokoła.- Zeszłejnocy słyszałem dzwięki.Myślałem, żedochodzą zkorytarza, że coś skrobie w drzwi, usiłując się wedrzeć dośrodka.Wreszciezrozumiałem,że ten odgłos dochodzi ze mnie, i żecoś skrobie, próbującsię wydostać.Czeka na odpowiedni moment.Dobrze, że mniezamknęły, ale jeśli zasnę.Nie dokończył, spoglądając namnie, jak mu się pewniezdawało,znaczącymwzrokiem.Następnie podciągnął kolana pod brodę,poczymraz jeszcze podniósł ręce do ust, podejmującrytmicznepostukiwanie o górną wargę.Wstałem, aby pozbierać rozsypanetabletki; ręce mi się trzęsły, ponieważ zrozumiałem, jakbezresztyzatracił sięw swoim obłędzie.Wstałem i rzuciwszy mubezradne spojrzenie, rozejrzałem się po pokoju, ogarniając tragicznereminiscencje beztroskiegodzieciństwa: rząd książek przygodowych na półce,modele i puchary,wykresy sił powietrznych, z notatkami naniesionyminiechlujnym, młodzieńczym pismem.Któż mógłprzewidzieć takiupadek?Jak do tego doszło?Nagle zrozumiałem, że jego matka miałarację: żadne napięcie ani stresnie mogły tustanowićlogicznego wytłumaczenia.U podstaw musiało tkwić coś innego, jakaś wskazówka lubznak, których niepotrafiłem odczytać.Podszedłemblisko ispojrzałemmu w twarz, bywreszcie pokonanyodwrócić wzrok.- Muszę cię zostawić, Rod - powiedziałem.- Bóg mi świadkiem,że wolałbym tego nie robić.Czy mam przysłać do ciebie Caroline?216Potrząsnął głową.- Lepiej nie.-Czy jest coś, co mógłbym dla ciebie zrobić?Popatrzyłna mnie z namysłem.A kiedy znów się odezwał, mówiłgrzecznie i ze skruchą, jak chłopiec, którego przedchwiląsobiewyobraziłem.- Czy mógłbymzapalić?Nie mogę, kiedy jestem sam, ale jeślichwilę ze mną posiedzisz, chybanic się nie stanie, prawda?Podałem mupapierosa, a następniego przypaliłem - sam nie czułsię na siłach, aby to zrobić, itylko zmrużył oczy, zasłaniając ręką twarz- a potem usiadłem obok i słuchałem, jak ze świstemwydmuchujedym.Wreszcie podał mi niedopałek, żebym go zabrał.- Nie zostawiłeś przypadkiem zapałek? - spytał niespokojnie, kiedypodniosłemsię z łóżka.Musiałempokazać mu pudełko, po czym razjeszcze z ostentacyjną dokładnościąwsunąłem je dokieszeni.Wreszcie, co było chyba najgorsze, uparł się towarzyszyćmi do drzwi i sprawdzić, czy abyna pewno zamykam je za sobąna klucz.Uczyniłem to dwukrotnie, raz, abyopróżnić iwypłukaćnocnik; nalegał, aby na tenczasrównieżzamknąć drzwi,a po powrociezastałem gotuż za progiem,wyraznie zaniepokojonegomojąkrzątaniną.Gdy nadeszłapora pożegnania, uścisnąłem dłoń Roda,co tylkowzmogło jego niepokój: nieodwzajemnił uścisku,nerwowoprzesuwając wzrokiem po mojej twarzy.Koniec końców zamknąłemdrzwii z rozmyślną powolnością przekręciłem klucz w zamku,leczoddalając się po cichu korytarzem, usłyszałem cichy zgrzyt i zobaczyłem, że gałkaobraca się wdrzwiach, a te z kolei drżą lekkowe framudze.Upewniał się,że nie może wyjść.Gałka obróciła sięparę razy i znieruchomiała.Ten widok chyba poruszył mniebardziejaniżeli cokolwiek innego.Zaniosłem klucz pani Ayres.Moje wzburzenie nieuszło jej uwagi.Chwilę siedzieliśmy w milczeniu, a następnie cichymi, zgnębionymigłosami ustaliliśmy, conależało.217. Wszystko przebiegło bez najmniejszych zakłóceń.Najpierw przywiozłem Davida Grahama,który potwierdził, że stan Roda wymaga intensywnejopieki psychiatrycznej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl