[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przydzielono mnie do twojejobstawy.- Wspaniale, zatem do zobaczenia, Sam.169RS Odwiesiła słuchawkę.Nawet nie powiedział, że ją kocha.MożeMarilyn ma rację? Czy popełniała błąd, myśląc, że może zatrzymać przysobie mężczyznę o sławie i wyglądzie Johna?Ostrzeżenia Marilyn głośno rozbrzmiewały w jej uszach.Nastawiła jedną z płyt Johna i poświęciła więcej niż zwykle czasuswojemu wyglądowi.Kiedy przyszła na komisariat, Zębacz gwizdnął przeciągle.- Dla kogo tak się odstawiłaś, laleczko? - spytał.- Niech zgadnę - powiedział sierżant Pickford.- PanMówiązamnieróże.- Hej, chłopcy, zostawcie w spokoju mojego partnera - Don wziął Samw obronę.- Czy nie wiecie, że to z mojego powodu te wszystkie śliczności?- Ale!? - jęknął Zębacz.- Znamy wszyscy twój zabójczy czar.-Zwrócił się do Sam.- Jeśli zechcesz zmienić partnera, powiedz tylko słowo.Sam przypięła rewolwer.- Dziś wieczorem pracuję bez partnera.Służba specjalna- Służba specjalna! - powiedział Zębacz.- A czy to nie przypadkiemkoncert Johna Rileya?- Przypadkiem.- To ten typ przysyła ci kwiaty? - jeszcze nie darował.Don zdzielił gopo głowie.- Zaczekaj tylko.Pokażę ci jak się czaruje, po wyjściu Sam.- Podszedłdo niej i pocałował w policzek.- Załatw ich, Sammy.Sam była w dobrym nastroju, kiedy opuszczała komisariat.Uśmiechnęła się jeszcze, kiedy zaparkowała samochód i pośpieszyła zakulisy.Dopiero na widok Johna, serce jej zamarło.Stał tyłem, ale poznałaby170RS go wszędzie.Ruszyła do przodu, przepychając się przez otaczających goludzi.Odwrócił się, zanim do niego podeszła.- Sam! - Tłum rozdzielił się, kiedy torował sobie do niej drogę.- Hej,ludzie, to jest Sam Jones, moja narzeczona.Przez tłum przeszedł pomruk.Wszyscy wyciągnęli szyję, żebypopatrzeć na nią.Sam oparła się o Johna.Dawał je uczucie pewności i ciepła.Ale niebył to ten sam mężczyzna, którego widziała ostatni raz na farmie.Ten, któryją trzymał, był gładki i lśniący i w jakiś sposób publiczny.Poza tym byłaświadoma kontrastu pomiędzy swoim uniformem, a eleganckimi sukniamistojących wokół kobiet.Ostrzeżenie Marilyn wracało.Odsunęła siędelikatnie od Johna.- Jak się masz, bohaterze.Będziemy mieli na to wszystko czas potem.Teraz muszę pilnować swojej roboty.Johnowi pojaśniały w uśmiechu oczy.- A co to za robota, maleńka?Małe, czułe słówko stopiło nieco jej rezerwę.- Ochrona twojego ciała.Dał jej znak brwiami.- To mi się podoba.- Mnie też.Stali w zatłoczonym holu, uśmiechając się do siebie oczami i naglebyło tak, jakby nigdy nie opuścili farmy.Ten sam John, ta sama Sam.Miłość wybuchła naglą tęsknotą, pragnieniem natychmiastowego spełnienia.171RS - Hej, John.- Czyjś męski głos rozwiał czar.Musimy zrobić jeszczejedną próbę dzwięku.Kiedy Sam obserwowała przygotowania Johna, zrozumiała, czym jestdla niego praca i jak bardzo musi ją kochać.A kiedy rozpoczął się koncert,patrzyła zaczarowana, jak John zmienia się we wspaniałego artystę, którypodbija wszystkie serca swą niezwykłą muzyką.Mogłaby umrzeć z dumy,jaka ją ogarnęła.Po koncercie, razem z pozostałą ochroną, musiała zająć siępowstrzymaniem naporu fanów na Johna.Nie miała czasu myśleć o miłości.Zdawało się, że upłynęły wieki, zanim wreszcie znalezli się sami wjego garderobie.John wyciągnął ramiona.- Chodz tutaj.Sam lekko popłynęła przez mały pokój.- Och - powiedział.- Przeszkadza twój rewolwer.Wywinęła się z jegoramion, odpięła rewolwer i położyła go na toaletce.Uśmiechając się,wróciła do niego.- Twoje ubranie też przeszkadza.- To, co najbardziej w tobie lubię, to twoja naturalność.Rozrzuciła włosy, potrząsając głową.- A ja myślałam, że moje ciało.- To też.- Pochylił się i schował twarz w jej szyi.- Czy nie jesteś nasłużbie?- Nie.- Jego usta sprawiły, że była w drodze do nieba.Powiedziałacoś, by upewnić się, że to rzeczywistość.- Dziękuję za kwiaty.172RS - Proszę bardzo.- Rozpiął jej bluzkę i odsunął stanik.Brodawkipodniosły się.Wziął jedną z nich do ust, mamrocząc: - Czy jeszcze chcesz oczymś mówić?- Nie mówmy o kwiatach.- Zaplątała ręce w ciemne włosy iprzyciągnęła go bliżej.- Nie mówmy o niczym.- Hmmm.Nic więcej żadne z nich nie powiedziało przez długi, długi czas.- Myślałam, że zrobimy to na kręconym stołku - powiedziała Sam,kiedy wreszcie usiadła i sięgnęła po koszulę Johna.- Czy jesteś niezadowolona?- Nie, jestem w siódmym niebie.- Podrapała się po plecach.- Chociażmyślę, że weszła mi drzazga.- Pozwól, że zobaczę.- Przyciągnął ją na kolana i rozpoczął długie ipoważne oględziny.- Tutaj? - spytał.Uśmiechnęła się.- Nie.- Tutaj?- To nie są plecy.Czy nie odróżniasz przodu od tyłu?- Kto tu jest lekarzem? - Pochylił się i pociągnął językiem w dół jejbrzucha.- Hmm.To wymaga dłuższego badania.- Jaka diagnoza, doktorze?- Zalecam codzienną dawkę Johna Rileya.- Na jak długo?- Na lata.Prawdopodobnie na resztę twojego życia.- Czy masz jakąś inną propozycję?173RS - Tak, taką.- Zsunął ją z kolan, uklęknął obok i wziął w dłonie jej rękę.- Sam Jones, czy wyświadczysz mi honor i zostaniesz moją żoną?Zaśmiała się.- Co w tym śmiesznego?- Nigdy nie widziałam nagiego, oświadczającego się mężczyzny.- Mam nadzieję, że nie! - Schwycił apaszkę z toaletki i przewiązał jąwokół swojej szyi.- Proszę.Czy tak jest lepiej?- Och, na pewno.Roześmieli się.Potem John spoważniał.- Sam, powiedziałaś, że chcesz ślubu w dawnym stylu, więcwymyśliłem też staromodne oświadczyny.- Sięgnął znów do toaletki i wziąłz niej małe, zamszowe pudełeczko.- Razem z tym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl