[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Musiał przyjechać, kiedy nie było mnie w miasteczku, ponieważ jeszcze go nie widziałem.Było mi zimno, dokładnie mówiąc, trząsłem się z zimna i chciałem mój płaszcz z powrotem.Na wysokości czterech tysięcy metrów to kwestia życia i śmierci.To samo dotyczyło konia,koców do spania, narzędzi i jedzenia.Stanąłem przed mężczyzną w płaszczu i wyciągnąłemmiecz. Oddaj to  poleciłem mu spokojnie.Tłum się rozstąpił, wokół nas zrobiło się pusto.Mężczyzna stracił pewność siebie, niewiedział, co ma powiedzieć. Przecież nie pozwolimy sobie wchodzić na głowę, ludzie! Co nasze, to nasze! krzyknął wreszcie do pozostałych.Paru towarzyszy mu zawtórowało, jednak w większości ludzie milczeli.Denerwował ichmój miecz. Wypędzmy go!  zawołał grubas z lewej strony.Widziałem go już wcześniej, był w dobrych stosunkach z karczmarzem. Pan ma mojego konia, prawda?  zwróciłem się do niego. Jak, do cholery&  wybuchnął i dopiero teraz zrozumiał, że dał sięsprowokować. Niech pan idzie do diabła! Powieśmy go!  wrzasnął.Mężczyzna w moim płaszczu mylniestwierdził, że nie zwracam na niego uwagi i rzucił się na mnie z nożem w ręce.Lekkosmagnąłem go przez pierś i jednocześnie zrobiłem krok w tył, żeby stawić czoła mężczyznie,który tak lubił wieszanie.Wokół pasa owinęły mi się czyjeś ręce, ktoś uderzył mnie w potylicę.Stanąłem komuś na nodze, aż chrupnęła kość, przebiłem mężczyznę przed sobą i bezpośrednioz obrotu rękojeścią powaliłem mężczyznę, który oddychał mi za plecami.Ujrzałem ostrzesztyletu i pomyślnie odparłem atak ochronną septymą.Dopiero teraz zyskałem większąprzestrzeń.Na ziemi leżało dwóch martwych, a dwóch rannych oddalało się, utykając. Oddajcie moje rzeczy albo skończy się to gorzej  powiedziałem i myślałem diabelniepoważnie.Oddali.Każdy coś miał i w końcu zostałem sam nad stosem swojego wyposażenia.Kiedyopuszczałem osadę, towarzyszyła mi cisza i pełne nienawiści spojrzenia.Po raz pierwszy wżyciu spotkałem ludzi, który pozwoliliby się zabić z powodu płaszcza.Dziwnie się z tym czułem.Kawałek drogi za miasteczkiem dołączył do mnie dziobaty z bąblami. Niezły jesteś, człowieku  powiedział. Ale i tak się dziwię, że ci to zwrócili.Nawet konia! Raz widziałem, jak z powodu pary butów pozabijało się pięciu ludzi.Alesą to naprawdę dobre buty.Z zadowoleniem popatrzył na swoje skórzane buty z cholewami.Rzeczywiście, porządnaszewska robota.Podczas jazdy z sakiewki, którą nosił zawieszoną na sznurku wokół szyi, wyciągnąłzielony liść, włożył sobie do ust i zaczął żuć. Koka.Tam w górze, dokąd zmierzasz, będziesz jej potrzebował.Nie chcesz?Pokręciłem głową.Wzruszył ramionami. Nie szkodzi.Jak mówię, zobaczysz.Potrzebujemy takich ludzi jak ty.Niechcesz do nas dołączyć? Do kogo?  zapytałem. Wypluł kawałek liścia, a pózniej poprawił soczystą śliną. Nie wszystko ci jedno? Trzymamy się razem, dobrze się nam wiedzie i kiedyś stądodejdziemy z napakowanymi sakwami. Jestem samotnikiem.Ale może mógłbyś mi pomóc.Mówi ci coś imię Geweh? Szukammłodego mężczyzny z długimi, jasnymi włosami, szczupłego.Chyba jestdobrym szermierzem.Na nazwisko ma Gutrek, ale spokojnie może nazywać się inaczej zacząłem wypytywać o brata Margarity.Nie miałem pojęcia, czy Gutrek wygląda właśnie tak, lecz zakładałem, że mam rację.Szlachcice bywają zazwyczaj próżni i jeśli Geweh miał długie włosy, z których był dumny, zpewnością nie dał ich obciąć.A gdyby miał przynajmniej choć trochę elegancji ruchówMargarity, musiał być dobrym szermierzem.Jeśli nie i tak długo by tu nie przeżył.Dziobaty wydął wargi i pokręcił głową. O nikim takim nie słyszałem.Dlaczego właściwie go szukasz? Ot, tak sobie.Nie miałem ani jednego powodu, żeby mówić mu prawdę.Z dziobatym pożegnałem się na pierwszych rozstajach.Po tym, jak odrzuciłem jegopropozycję, nie pragnął jakoś specjalnie mojego towarzystwa.Robiąc trzy postoje, dotarłem wkońcu aż do Fatdanu, najwyżej położonej zamieszkałej osady na Szmaragdowej Górze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl