[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sześciotygodniowe wakacje Katherine dobiegły końca.Tommy ego odesłała doAmeryki, sama zaś postanowiła wybrać się do Londynu na premierę nowej sztuki ZevaCartera.Zev Carter należał do producentów, z którymi zetknęła się, grając w nowojorskichteatrach, a ponadto był jej dobrym przyjacielem.W sobotę, następnego dnia po premierze,Katherine zamierzała z samego rana wsiąść do samolotu lecącego do Los Angeles, by wponiedziałek zacząć pracę.Krótki pobyt w Londynie zapowiadał się obiecująco.Katherine martwiła się jednakpewnym drobiazgiem, nie zorganizowała sobie mianowicie żadnego towarzystwa do teatru, abardzo nie lubiła występować publicznie sama.Siedziała w poczekalni na lotnisku w Nicei,starając się coś wymyślić, i wtedy ujrzała wchodzących tam Quentina z Jean-Claudeem.Poczuła znajomy dreszczyk emocji; już wiedziała, co zrobi.Odczekawszy, aż Jean -Claudepójdzie po kawę, podeszła do Quentina.- Jak było w Paryżu? - spytała.- Gorąco.Stanowczo za gorąco.Załatwiliśmy, czym prędzej nasze sprawy,skoczyliśmy na dzień do Monaco, a teraz lecimy do Londynu.- Czy twój przyjaciel zabiera z sobą smoking w takie podróże? - spytała. - Nie byłby Francuzem.A czemu pytasz?- Myślisz, że wybrałby się ze mną w czwartek na premierę sztuki  Jutro to właściwiedziś ?- Co za pytanie!- Quentin rozpromienił się i szeptem dodał.- Powiedział o tobie, żejesteś szalenie simpatico, no i bardzo atrakcyjna.Ja, oczywiście, w pełni podzielam jegoopinię.Katherine znowu oblała się rumieńcem.Psiakość, co jest takiego w tym mężczyznie,że ona zachowuje się jak nastolatka?- To wspaniale, bo on mi się też podoba.Quentin, a czy możesz go sam o to poprosić?Nie przywykłam proponować mężczyznom randek!To była prawda.W Los Angeles Katherine miała dwóch czy też trzech dobiegaczy,przeważnie gejów, o których wiadomo było, że ich towarzystwo nie wywoła plotek i że niebędą robić jej seksualnych propozycji, nigdy natomiast nie uganiała się za mężczyznami,którzy jej się podobali.Prawdę mówiąc, nie musiała.- Dobrze, poproszę go - zgodził się potulnie Quentin. Kości zostały rzucone - pomyślała Katherine.Sztuka była świetna - po amerykańsku nowoczesna, szczera.Ostre, slangowe dialogitchnęły autentycznością.Podobała się Katherine, Jean-Claudeowi na szczęście też.Katherine wystąpiła w długiej prostej sukni z szarego jedwabnego dżerseju, zempirowym stanikiem na metalowych ramiączkach wysadzanych drogimi kamieniami.Włosyściągnęła w kok, co nadało jej elegancki klasyczny wygląd.Betty, która na premieręprzyleciała ze Stanem własnym odrzutowcem, w uwydatniającej jej talię osy koronkowejminisukience na spodzie z pomarszczonej tafty uosabiała teksańską sekutnicę.Do kompletuwłożyła czerwone koronkowe pończochy i wszystkie swoje rubiny.- Jak Boga kocham, w życiu nie słyszałam takiego okropnego języka! - mruknęła, gdypo przedstawieniu wchodziły z Katherine do szatni.- No wiesz, tu nie ma cenzury - odparła Katherine.- Mnie się to podobało, a tobie?- Wolałabym jakiś musical Webbera. Cats albo  Duch w operze.To sąprzynajmniej przedstawienia.A to? To było zwykłe świństwo!Po teatrze poszli wszyscy na bankiet.Na widok Katherine w towarzystwie Jean-Claudea Valmera paparazzi dosłownie oszaleli.Wejście do River Room znajdowało się odstrony Tamizy.Tam, na wąskim chodniku, tłoczyli się reporterzy i fotografowie.- Czy to twój nowy narzeczony, Kitty? - krzyknął jeden z nich i podstawił jej pod nosmagnetofon, blokując wejście.- Powiedz, jak się nazywa? - Jesteśmy tylko znajomymi - odparła i równocześnie poczuła na swoim łokciu dłońJean-Claudea.Uśmie chnąwszy się nieznacznie, spróbowała odsunąć z drogi natarczywegopismaka.- Hej, kolego! Ty i Trująca Brzoskwinia? Co jest grane, stary? Wyglądacie, jakbyściesię mieli ku sobie.Powiedz, stary, co się dzieje?Jean-Claude potrząsnął głową i zacisnął palce na łokciu Katherine.W końcu jakośudało mu się wprowadzić ją do hallu bez większych strat.- Brawo! - Katherine była pod silnym wrażeniem.- Zwietnie sobie z nimi poradziłeś.- Nienawidzę dziennikarzy - odparł z gwałtownością, która ją zaskoczyła.- Toszumowiny.Jak na zamówienie pewien reporter o nazwisku Tamlin, któremu udało się wepchnąćdo środka, wypowiedział cicho pod adresem Katherine jakąś nieprzyzwoitą uwagę.Jean-Claude odwrócił się, chwycił za jego okropną muszkę i przyciągnął go do siebie.- Słyszałem, coś powiedział. Głos Jean-Claudea był matowy, ale jego oczy pałały.-Zapamiętaj, jeśli jeszcze kiedykolwiek coś takiego wyjdzie z twoich ust, gorzko tegopożałujesz.- Uśmiechnął się i tak gwałtownie go pchnął, że tamten z trudem złapałrównowagę.- Dołączymy do reszty? - spytał ją, jak gdyby nic się nie stało.- Chodzmy.- Katherine odwzajemniła jego uśmiech.Musiała przyznać, że fakt, iż ktoś gotów był stoczyć bitwę w obronie jej dobregoimienia, nawet taką niegrozną, sprawił jej przyjemność.Jean-Claude w hallu wyglądał na spokojnego, ale gdy prowadził Katherine do salibalowej, wprost kipiał gniewem. Widać dziennikarze niezle zaszli mu za skórę, kiedy byłsławny.Ciekawe, czym? - zastanawiała się.Tańczyli, flirtowali, śmiali się przy kolacji, która była nawet dość jadalna, aleKatherine za bardzo się wstawiła, żeby to docenić.Pózniej, kiedy wracały z Betty z toalety,musiały przejść obok stolika dla dziennikarzy.Mijając Franka Tamlina usłyszały, jakpowiedział:- Ta Katherine Bennet to stara baba, a talentu ma tyle co moja ciotka.Katherine zrobiła się czerwona.- A to cham - szepnęła do Betty.- Jak mógł coś takiego powiedzieć?- Kawał skurwysyna! - skomentowała Betty.- Kto? - zainteresował się Jean-Claude.- Nie znasz go - odparła prędko Katherine, nie chcąc kolejnej awantury. - Wiesz, Kitty, tam skąd ja pochodzę, żaden dżentelmen nie odezwałby się w tensposób o damie.Uważam, że tym dziennikarzom trzeba by dać ostrą nauczkę - powiedziałaBetty.- No, dobrze już, Betty, uspokój się.Naprawdę, Jean -Claude, nie ma o czym mówić.Betty jednak nie dało się już zatrzymać.Gdy uraczyła siedzących przy stoleopowieścią o tym, co przed chwilą usłyszała, Francuz przybrał nieokreślony wyraz twarzy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl