[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak maniak, dotąd włóczył siępo sklepach, aż znalazł to, co sobie w swoim estetycznym szaleuroił.Jeśli szukał telefonu komórkowego, koniecznie musiałbyć w kolorze srebrno-czarnym, żeby pasował do teczki.Jeślikupował komputer, to tej samej firmy co telewizor.Owszem,drażniły ją te próżniackie kaprysy, na których zaspokajanietraciło się mnóstwo czasu, ale lepsze już chyba kaprysy niż to,co robiła ona - godziła się na wszystko, co jej podsuwano.Byleuciec ze sklepu, byle nie czuć się przed ladą jak idiotka niepo-trafiąca niczego wybrać.Gdzie ona się w takim razie znalazła?Bo przecież nie w hotelu Sapphire!Na zdjęciach widziała stonowane pokoje w odcieniach brą-zu i piasku.Może Robert nie mógł nikogo oficjalnie (co za bzdura!) go-ścić i ulokował ją w tej szopie tymczasowo?Chyba z nią naprawdę zle, niby całkiem wytrzezwiała, ale topiwo.Czując w głowie łomotanie, choć nieco mniej dotkliweniż przed kwadransem, zwlokła się z łóżka, żeby wyjrzeć przezokno.- Jesteśmy w Afryce! - przywitała radośnie Frygę, któraznieruchomiała na jej widok z jakimś smakołykiem w łapkach.- O, ktoś cię uraczył śniadaniem - odnotowała przyjemnie za-skoczona, gdyż wiozła tu pupilkę gnębiona poważnymi oba-wami.Robert nie był zwolennikiem trzymania w domu inwen-tarza i bała się, że na zwierzę może zareagować nerwowo.Kie-dy mieszkali razem, nie marzyła nawet o kanarku, a co dopieroo tchórzofretce, która wydzielała charakterystyczny zapach i44 dla narzeczonego estety mogła okazać się niekoniecznie pożą-danym współlokatorem.Trudno.Nikt nie chciał spędzić dwóchmiesięcy na opiekowaniu się Frygą, chociaż Lutka próbowałapertraktować ze wszystkimi swoimi znajomymi.Więc co nibymiała robić? Wygonić ją do parku?- Twój nowy pan chyba cię polubił - stwierdziła z zadowo-leniem i sprężystym krokiem ruszyła do okna, uśmiechając sięna myśl o wesołej rodzince, jaką we trójkę stworzą.Odsunęła moskitierę.Hotel Sapphire znajdował się co prawda na Mwembe TayariRoad - nieopodal dworca kolejowego, w ścisłym centrumMombasy - i Lutka oczywiście wiedziała, że wyglądając naświat, może co najwyżej zobaczyć palmy na tle starej ulicyhandlowej i wózki sprzedawców pomarańczy.%7ładnej błękitnejtafli oceanu się nie spodziewała, jednak widok, który malowałsię za oknem.Już kiedy po raz pierwszy otworzyła oczy i spojrzała wdrewniany sufit, powinna się była przestraszyć.Powinien jątakże zastanowić całkowity brak charakterystycznych dla mia-sta odgłosów, ale Fryga miotała się po klatce z takim zapamię-taniem, że wszystko zagłuszała.Nie było miasta.Nie było palm.Na zewnątrz trwała upalna cisza, jeśli nie liczyć dochodzą-cych gdzieś z oddali pokrzykiwań ludzi.Parę metrów przed domkiem wyrastała ściana ziemi.Aledziwna - jak wielkie wypieczone ciacho z otrębami, w którymtkwiły kawałki czarnej czekolady oraz kryształki trzcinowegocukru.Zwału piachu nie porastała bynajmniej trawa, ale jakaśjej sucha imitacja, a na zboczu przycupnęły zmarniałe strzępkikolczastych krzaków.Co to ma być? Już chciała skoczyć dodrugiego okna, kiedy coś zaskrobało w ścianę domu.45 Zza rogu wyjrzała ciemna buzia kilkuletniego chłopca.Zliczny był!Maluch zobaczył Lutkę i przestraszony szybko się schował,ale po chwili ciekawość zwyciężyła i zerknął znowu.Zerknął,obrócił wielkimi czarnymi oczami w inną stronę, a potemuśmiechnął się, jakby w coś grał.I ta gra bardzo go cieszyła.- Nie bój się.- Lutka miała nadzieję, że chłopczyk zna an-gielski.- Cześć.Jakie to miasto? Mombasa? Jesteśmy w Mom-basie? - usiłowała uzyskać jakiekolwiek potwierdzenie.- Po-czekaj chwilę! - Postanowiła spróbować przekupstwa, widząc,że Bambo, jak go zaczęła w myślach nazywać, walczy z chęciąucieczki.Rzuciła się do swojego plecaka położonego poddrzwiami i odpięła różowego łosia.Może w ten sposób czegośsię dowie? Poza tym maluch wyglądał na sympatycznego, tepiękne oczy patrzyły Lutce prosto w serce.Przekupstwo czynie, chciała mu coś ofiarować.Tak po prostu.- Jesteś? - zawołała i wychyliła się przez okno, zastanawia-jąc się, czy za chwilę nie poleci na łeb na szyję prosto w dół.Piwo poradziło sobie z kacem, ale nogi jakby się jeszcze odro-binę plątały.Chłopiec nie odpowiedział.Popatrzył na nią i wyszedł zzaściany.Widać było, że ciekawi go ta pani z żółtymi włosami iśmiesznymi kropkami na twarzy.- To dla ciebie.- Lutka wyciągnęła rękę z maskotką.- Pro-szę, wez.Bambo znowu walczył z nieśmiałością, ale łoś miał tak za-bawną minę i tak różowo lśnił w słońcu, że chłopiec podjąłdecyzję.Trzymając się desek domku, podszedł bliżej.Nosił na sobie tylko coś, co Lutka nazwałaby spódniczką.Poszarpany materiał w kolorze kawy z mlekiem swobodnieukładał się wokół jego ciemnego ciała.Na szyi, podobne dobiedronek, spoczywały czerwono-czarne koraliki, które46 sprawiały, że ta mała postać emanowała energią.W końcu zna-lazł się przy oknie.A potem nerwowym ruchem wydarł Lutcezabawkę z ręki i aż zapiał z zachwytu.Wpatrywał się zafascy-nowany w pluszaka, oglądał go ze wszystkich stron jak najcen-niejszy skarb, ale nadal milczał.- Fajny łoś, bardzo go lubiłam, ale jestem już chyba naniego za stara.Więc ty się nim baw.Czy to jest Mombasa?Chłopczyk popatrzył jej uważnie w twarz i spoważniał.Poczym uciekł!- No tak.- Lutka pociągnęła nosem i zamierzała się pogo-dzić z przegraną, ale Bambo wracał! Wracał, ściskając w dłonijakiś drobiazg.- Co to? - Nachyliła się, żeby przyjrzeć się temu czemuś zbliska [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl