[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kuba patrzył na Agnieszkę, wciąż jeszcze podekscytowaną wydarzeniami dzisiejszego dnia, i zastanawiał się, jak mógł wytrzymać trzy tygodnie bez tych wieczornych spotkań w Poetce, bez roziskrzonych oczu dziewczyny, gdy o czymś z takim przejęciem opowiadała, bez jej zapachu, który potrafił już rozpoznać.Dopiero teraz, siedząc naprzeciwko niej, zrozumiał, jak bardzo za nią tęsknił.— Chcesz papierówkę? — Wskazał na koszyk pełen jabłek stojący na blacie barku, który w ciągu ostatniego tygodnia pojawił się w lokalu.Jego Poetka nabierała kształtów, a jemu brakowało godzin w ciągu dnia, aby się ze wszystkim wyrobić.— Chętnie.Zawsze je uwielbiałam — wyciągnęła ręce, a on podrzucił żółte jabłko.Złapała je zwinnie i wgryzła się w nie zachłannie.— Wiesz coś o tym Wieniawskim? — spytała, ocierając z ust cierpki sok.Przeciągnął się.Bolał go kręgosłup od dźwigania worków z cementem.— Coś niecoś.Gość przejął lokal od swojego dziadka, który od lat prowadził tu restaurację.Młody Wieniawski trochę zainwestował, totalnie zmienił wystrój i kuchnię, a przede wszystkim nastawił się na obcokrajowców i zamożnych klientów.Prowadzi Staroszlachecki Dwór od prawie dziesięciu lat i całkiem dobrze sobie z tym radzi.— Kuba westchnął i rozejrzał się po swojej kawiarni, która wciąż jeszcze była polem zmagań remontowych.— Tyle że on miał silne zaplecze finansowe.Wieniawscy są dość zamożni i młody restaurator nie musiał zasuwać na budowie, aby zrealizować swoje marzenia.Spojrzała na niego łagodnie.— Tobie też się uda, zobaczysz.— Wiem, że się uda.Jestem uparty, już ci mówiłem.Uśmiechnęła się.— Dasz mi jeszcze jedną papierówkę?— Rozboli cię brzuch, zobaczysz — powiedział, rzucając w jej stronę kolejny soczysty owoc.— Wiesz, Kuba, jak już otworzysz Poetkę, powinny tu stać owoce — wskazała na barek— albo na stolikach.Owoce sezonowe, żeby kawiarnia miała jedyny w swoim rodzaju zapach i żeby zawsze kojarzyła się ze smakiem świeżych owoców.— Sierpniowe papierówki, wrześniowe śliwki i gruszki.— Lipcowe maliny, wiśnie i czereśnie.— Czerwcowe truskawki.— Podoba mi się! Doliczę ci ten pomysł do otwartego rachunku w Poetce.Roześmiała się.Czuła się przy nim dobrze i swobodnie.Nie musiała się starać, udawać kogoś, kim nie jest.Przy Kubie była sobą i to jej się w nim najbardziej podobało.— Kiedy masz wolny dzień? — zapytał nieoczekiwanie.— W czwartek.— Spojrzała na niego z ciekawością.— Chciałbym cię zabrać na małą wycieczkę.— Dokąd?— Zobaczysz.Zaufasz mi?Skinęła głową.— O której mam być gotowa?— O dziewiątej przed Poetką.— Będę punktualnie.Podniosła się i przeciągnęła podobnie jak on przed chwilą.— Idę do domu.Na szczęście jutro mogę się wyspać, mam drugą zmianę, a mój czworonożny ulubieniec jest teraz na wakacjach, więc nie muszę się zrywać bladym świtem.— Odprowadzę cię — podniósł się i wziął do ręki zawieszoną na oparciu krzesła bluzę.— Nie musisz — spojrzała na niego figlarnie.— Ale chcę.Wyszła na pachnącą jeszcze rozgrzanym brukiem ulicę.Kuba zmagał się jeszcze z zamkami, a potem tak zupełnie naturalnie wziął Agnieszkę za rękę i poprowadził ulicami zasypiającej Warszawy.6Agnieszka wciągnęła w płuca leśne żywiczne powietrze.Ten las pachniał inaczej niż las tatrzański, ale pomimo to wzbudził tęsknotę za domem i miejscami, przy których zostało jej serce.Przytuliła policzek do brzozy i przymknęła oczy.Czuła na skórze chropowatą powierzchnię kory i zapach drzewa.Dobra energia uspokajała, a cisza wokół, zakłócona jedynie śpiewem ptaków i szczekaniem psa gdzieś w oddali, była prawie nie do zniesienia po gwarze i zgiełku Warszawy.— Podoba ci się?Kuba podszedł bliżej i delikatnie dotknął jej dłoni obejmującej pień drzewa.— Gdzie mnie przywiozłeś? — Nie zabrała ręki.Podobał jej się jego subtelny dotyk, taki nienachalny, trochę nieśmiały.— Do Beniaminowa.Chciałem, żebyś trochę oczyściła płuca od spalin Warszawy.— Dlaczego tutaj? — Od spodu dłoni czuła życie drzewa, na wierzchu ciepło Kuby.— Mój brat ma tutaj działkę.Nic szczególnego, mały domek, który ginie na tle rozbuchanych rezydencji, ale fajnie tu od czasu do czasu przyjechać, odetchnąć świeżym powietrzem, połazić po lesie.Chciałem cię zabrać choć na jeden dzień z Warszawy.Niestety, Tatry są za daleko — westchnął.— Więc został Beniaminów.Uśmiechnęła się do niego ciepło, delikatnie wyciągnęła swoją dłoń spod jego ręki i zakręciła się dookoła drzewa, trzymając się białego pnia.— Co będziemy tu robić?— Najpierw zjemy porządne śniadanie, a potem powałęsamy się trochę po lesie.Będziesz mogła poprzytulać się do sosen i leszczyn.Podniosła ręce do góry i spojrzała w lekko zamglone niebo.Słońce przebijało się nieśmiało przez chmury zbite w jeden jasnoszary ciąg.Powietrze było duszne i ciężkie, ale chłód lasu przyjemnie łagodził tę wiszącą nad nimi parność.Ziemia aż prosiła o deszcz, który czaił się gdzieś wysoko, ponad chmurami.— Kuba?Spojrzał na nią, mrużąc oczy.Wyglądała dziś tak młodo i dziewczęco.Zostawiła w Warszawie makijaż, który nakładała codziennie przed pracą, usta musnęła jedynie lekkim koralowym błyszczykiem.Jej buzia była opalona i świeża po dobrze przespanej nocy.Oliwkowy top, ulubione dżinsowe rybaczki i bluza przewiązana na biodrach nadawały jej wygląd nastolatki na kolonijnej wyprawie.— Dziękuję — szepnęła.Spędzili ten dzień na miłym lenistwie i „nicnierobieniu”.Zjedli śniadanie, wypili poranną kawę, a potem powałęsali się po lesie, zbierając jagody.Kuba zadbał o wszystko, od serwetek po kompas i płaszcze przeciwdeszczowe na wszelki wypadek.Chciał, żeby ten dzień był inny, niecodzienny, trochę wyjątkowy, bo i ona była wyjątkowa.— Uwaga, żmija! — krzyknął, gdy wracali ze spaceru po lesie.Agnieszka szła tuż przed nim, ale on miał bardziej wprawne i bystrzejsze oko.Znał te lasy jak własną kieszeń, spędził w nich wiele godzin i umiał dostrzec to, co dla przeciętnego wędrowca było zwyczajnym patykiem czy konarem.Dziewczyna znieruchomiała.Kuba złapał ją w pasie i powoli wycofali się wąską ścieżką.— Kurczę, gdybyś mnie nie zatrzymał, nadepnęłabym na nią.— Agnieszka przykucnęła, próbując uspokoić przyśpieszony puls.— To nie pierwsze moje spotkanie ze żmiją.Raz o mały włos mnie nie ukąsiła, dlatego nauczony doświadczeniem, w lesie i na ulicy nocą, jestem podwójnie ostrożny.— Ja miałam przyjemność spotkać jedynie pana misia.Na szczęście nie było to spotkanie twarzą w twarz, ale i tak błogosławiłam wtedy czas dojrzewania i długich, patykowatych nóg, które pomogły mi w ekspresowym tempie zejść z gór.— Nie przytłacza cię stolica? — Wskazał jej szeroką, wydeptaną ścieżkę, która prowadziła do leśnych działek.— Nie zapominaj, że od czterech lat mieszkałam w Krakowie.Warszawa jest nieco bardziej snobistyczna i panuje w niej większy lans, ale w końcu to tylko duże miasto
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pokrewne
- Strona pocz±tkowa
- Edwards Eve Kroniki rodu Lace Gra o milosc
- 06. Stevens Amanda Intryga i milosc Milczacy swiadek
- Jordan Penny Krolewski rod 01 Korona czy milosc
- Scheinmann Danny Niezwykle akty prawdziwej milosci
- Mah Ann Miłosc pieciu smakach
- 58 Duncan Alice Milosc jak z filmu
- Deveraux Jude Prawdziwa milosc
- Chmielewska Joanna Lekarstwo na milosc
- Weiser Beniamin Ryszard Kukliński Życie ÂściÂśle tajne
- Michael Pilinski Without Embarrassment
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- abcom.xlx.pl