[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Pytał, czy zamierzamy się pobrać?  spytał raz jeszcze. Tak. I co mu powiedziałaś? Powiedziałam, że nie wiem  odrzekła ze wzrokiem utkwionym w ziemi. Może? Może  zawtórował jej Hook i w tej samej chwili pień wielkiego drzewa rozdarł sięz trzaskiem i olbrzymi dąb runął, zrazu wolno, lecz potem coraz szybciej, opadając pomiędzyliśćmi i konarami, by wreszcie z łoskotem zwalić się na ziemię pośród wrzasku przerażonegoptactwa.Przez moment w lesie panowała straszliwa wrzawa, lecz już po chwili znowusłychać było tylko miarowy stukot siekier pozostałych łuczników pracujących na wzgórzu. Myślę, że to może być dobry pomysł  powiedział Nick. Naprawdę?Hook skinął głową. Naprawdę  rzekł.Dziewczyna przez chwilę spoglądała na niego w milczeniu, po czym wzięła do rękikuszę. Mam celować, patrząc wzdłuż drzewca bełtu  spytała  i mocno trzymać kuszę? A potem delikatnie nacisnąć spust  rzekł Nick. Wstrzymaj oddech, kiedyzwalniasz cięciwę, i nie patrz już na strzałę, tylko w to miejsce, gdzie chcesz trafić.Melisanda skinęła głową i założyła bełt, celując w to samo drzewo.Była teraz jakieśdwa kroki bliżej celu.Hook przyglądał się temu i dostrzegł skupienie na jej twarzy, i widziałteż, jak cała aż się kurczy w oczekiwaniu na odrzut broni.Wstrzymała oddech, zamknęła oczyi nacisnęła spust, a bełt przemknął tuż obok pnia i zniknął gdzieś na łagodnym,przeciwległym zboczu.Melisanda spoglądała markotnie w miejsce, gdzie straciła go z oczu. Wcale nie masz tych bełtów aż tak dużo  rzekł Hook. W dodatku te sąwyjątkowe. Wyjątkowe? Mniejsze niż zazwyczaj  wyjaśnił Nick. Zrobiono je specjalnie do tej kuszy.  To znaczy, że powinnam znalezć te dwa, które wystrzeliłam?Hook uśmiechnął się szeroko. Ja zetnę kilka dębowych konarów, a ty idz poszukać tych bełtów. Zostało mi jeszcze dziewięć. Ale lepiej byłoby mieć jedenaście.Położyła kuszę na ziemi i zaczęła ostrożnie schodzić ze zbocza, ginąc po chwili wskąpanej w promieniach słońca zieleni leśnego poszycia.Hook, bez wysiłku naciągająccięciwę, napiął to małe cacko w nadziei, że ciągłe naprężenie osłabi ramiona kuszy i ułatwiMelisandzie przeładowywanie, a potem na powrót zajął się odcinaniem długich i prostychkonarów dębu.Zastanawiał się przy tym, do czego królowi potrzebne będą te proste,drewniane bale wysokości łęczyska.W końcu jednak uznał, że to nie jego sprawa.Szybkoporadził sobie z drugą, a potem z trzecią gałęzią.Olbrzymi pień również miał potem zostaćpocięty na mniejsze kawałki, ale póki co Hook musiał zostawić go na swoim miejscu.Obciąłwięc jeszcze trochę mniejszych gałęzi i usłyszał, jak gdzieś na szczycie wzgórza runęło złoskotem kolejne drzewo.Pośród listowia przeleciały hałaśliwie gołębie.Nick pomyślał, żemoże powinien pomóc Melisandzie szukać tych bełtów, ponieważ nie było jej już stanowczoza długo, ale właśnie wtedy, kiedy przyszło mu to do głowy, dziewczyna przybiegła zpowrotem, z szeroko otwartymi oczyma i wyrazem przerażenia na twarzy. Tam są jacyś ludzie!  zawołała, wskazując ręką w dół zachodniego zbocza. Pewnie, że są  odrzekł Hook i wyprowadzonym jedną ręką ciosem siekiery odciąłgałąz grubości ramienia dorosłego mężczyzny. Pełno tutaj naszych. Ale to zbrojni  syknęła Melisanda. Chevaliers! Prawdopodobnie też Anglicy  stwierdził Hook.Zbrojni jezdzcy patrolowalicodziennie okolicę, szukając zapasów żywności i wypatrując francuskiej armii, która, jakwszyscy się spodziewali, przybędzie na odsiecz oblężonemu miastu. To byli Francuzi!  syknęła znów Melisanda.Hook szczerze w to wątpił, ale zamachnął się raz jeszcze siekierą, aby wbić ją w pieńzwalonego dębu, po czym zeskoczył na ziemię i wziął dziewczynę za ramię. W takim razie zobaczmy  rzekł.Rzeczywiście u podnóża pagórka, w wijącym się przez gęsty las wąwozie, gęstoporośniętym paprociami, byli jezdzcy.Hook widział może tuzin konnych, jadących gęsiegomiędzy drzewami, ale przeczuwał, że za nimi są inni.Przekonał się również, że Melisandamiała rację.Jezdzcy nie nosili krzyża świętego Jerzego.Wszyscy mieli na sobie opończe, ależaden z widniejących na nich herbów nie wyglądał znajomo, a do tego odziani byli w płytowe zbroje i hełmy.Przyłbice mieli uniesione i Nick widział, jak w cieniu stali błyszczą oczyjadącego na przedzie rycerza.Mężczyzna uniósł dłoń, zatrzymując całą kolumnę, po czymspojrzał uważnie w górę zbocza usiłując dociec, skąd dokładnie dochodziły odgłosy siekier, akiedy tak patrzył, spomiędzy drzew za jego plecami wyłoniło się jeszcze więcej jezdzców. Francuzi  szepnęła Melisanda. Rzeczywiście  rzekł cicho Hook.Większość jezdzców miała dobyte miecze. Co zrobisz?  spytała szeptem dziewczyna. Ukryjesz się? Nie  odrzekł Nick, gdyż wiedział już, co musi zrobić.Zwiadomość ta przyszłainstynktownie i ani chwili nie wątpił, że tak właśnie należy postąpić, ani też się nie wahał.Poprowadził Melisandę z powrotem do zwalonego pnia, porwał z ziemi naciągniętą kuszę, poczym zaczął biec wzdłuż krawędzi wzgórza. Francuzi!  krzyczał przy tym. Francuzinadchodzą! Wracać do wozów! Prędko!  powtarzał raz za razem, pędząc wzdłuż szczytupagórka. Z powrotem do wozów!  Sam pobiegł najpierw na prawo, oddalając się odzaprzęgów, strzeżonych przez kilku łuczników, i po chwili natknął się na Toma Scarleta iWilliama z Doliny, stojących pośrodku lasu i kompletnie zdezorientowanych. Will! krzyknął Hook. Udawaj sir Johna! Krzycz, że Francuzi są tutaj i każ wszystkim wracać dowozów!Will spojrzał tylko na Nicka z otwartymi ze zdumienia ustami. Udawaj sir Johna!  rzucił szorstko Hook, potrząsając osłupiałym stolarzem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl